czwartek, 7 lipca 2016

Dom na Wschodniej.

Sabina Jakubowska Dom na Wschodniej, Relacja 2015

Sporadycznie sięgam po książki dla młodzieży. Lubię, ale nie mam nieograniczonego czasu na czytanie. Codziennie wieczorem czytam młodszej córce, więc jestem na bieżąco z literaturą dla młodszych dzieci. Nastolatka sama dobiera sobie lektury i pochłania je w takim tempie, że nie nadążam zerkać na tytuły. W naszej rodzinie to ona zdecydowanie czyta najwięcej.
Czasami tytuł dla młodzieży wydaje mi się na tyle interesujący, że zagłębiam się w lekturze i mam szczęście, ponieważ takie wybrane książki okazują się perełkami, jak Oro Marcel A. Marcel.

Dom na Wschodniej kupiłam córce, zachęcona kilkoma bardzo pozytywnymi opiniami. Tym razem to ja jako pierwsza przeczytałam powieść i muszę przyznać, że fabuła jest naprawdę godna uwagi i polecenia. Nie tak często trafia się mądra książka dla nastoletnich czytelników, w której odnaleźć można całe spektrum problemów młodzieńczego wieku, ciekawych rozmów na ważne tematy, prób rozwikłania nastoletnich bolączek. Pierwsza miłość, pogmatwane relacje rodzinne, uważni i mądrzy dorośli, myślące dzieciaki (niektóre po traumatycznych przejściach).
Pierwsze strony powieści zapowiadają nietuzinkowych bohaterów - zarówno młodych, jak i nieco starszych. Nastoletni Doro, jego pięcioletnia siostra Róża i mama Florentyna wprowadzają się do domu w Jadownikach. Przyjechali z Krakowa, a właściwie uciekli z miasta, chcąc zerwać z przeszłością. Czytelnik nie dowie się, dlaczego zdecydowali się zmienić miejsce zamieszkania - autorka jedynie sugeruje przyczynę ich przeprowadzki. W Jadownikach szybko się aklimatyzują i zaprzyjaźniają z mieszkańcami domu na Wschodniej. Kolorowa brygada, którą dowodzi jaśnie pani Emma, otoczona służbą, nie przystaje do dzisiejszych czasów, ale ma w sobie wiele uroku.
Podobnie jak w powieści Oro tutaj również obserwujemy codzienność patchworkowej rodzinki i o tej codzienności czyta się bardzo dobrze.
Książce zarzucono cukierkowość, ale ja przesłodzenia nie dostrzegłam. Jedynie wątek przygodowy zupełnie nie pasuje mi do fabuły - po przeczytaniu powieści nadal nie wiem, czemu autorka zdecydowała się go rozwinąć.
Poza tym nie mam zastrzeżeń i wpisuję Dom na Wschodniej Sabiny Jakubowskiej na listę najlepszych książek dla młodzieży (zaraz obok Atramentowej Trylogii Funke, Baśnioboru Mulla, Oro Marcel A. Marcel i paru innych tytułów - jak widać, tematyka różna, a tych tytułów wcale nie ma za wiele).

piątek, 10 czerwca 2016

Rachel Abbott "Obce dziecko".

Rachel Abbott Obce dziecko, Filia 2016

Obce dziecko Rachel Abbott powtarza schemat znany i lubiany w literaturze, ma niewielkie wady, ale sprawnie prowadzona narracja sprawia, że czytelnik dosłownie zachłystuje się lekturą.
Nic nowego na kartach tej książki, a mimo wszystko czyta się powieść z wielką przyjemnością.

Początek książki jest mocny - od pierwszych stron dużo się dzieje i dzieje się strasznie. Nikt nie chciałby znaleźć się w sytuacji Catariny i jej sześcioletniej córeczki, Natashy.
Po chwili autorka przenosi czytelnika w przyszłość - sześć lat później w pięknym domu na odludziu mieszkają sobie Emma i David z małym synkiem. Sielanka. Czy na pewno? W kolejnych rozdziałach "wypływają" nowe wątki, spokojna codzienność komplikuje się, nikt nie czuje się bezpieczny (nawet we własnym domu), a człowiek, którego (wydawałoby się) dobrze znasz, odkrywa (choć wcale nie chce) swe prawdziwe oblicze.
Nie sposób nudzić się podczas lektury, ponieważ co kilka stron pojawiają się fakty, które zmieniają obraz całości. 
Są wątki, które mogą drażnić, ale w ogólnym rozrachunku uważam Obce dziecko Abbott za powieść udaną i godną polecenia. Szkoda tylko, że jako pierwsza ukazała się w Polsce czwarta część serii, o czym dowiedziałam się po lekturze książki. Jestem, jak wspominałam wielokrotnie, zwolenniczką czytania wszelkich cyklów po kolei, a nie od środka. Nieznajomość poprzednich tytułów nie przeszkadzała mi w lekturze, ale wolałabym...pozostaje wierzyć, że kolejne tomy będą się ukazywały chronologicznie.

Okładka nie zachęca do tego, by zajrzeć do środka. To ocena subiektywna, ktoś inny może mieć odmienne zdanie, ale mnie się strasznie nie podoba. Dobrze, że niezawodna @moniokap przesłała mi ebooka, bo sama pewnie nie sięgnęłabym po Abbott, a straciłabym wtedy lekką i ciekawą lekturę, dobrą na czas, kiedy potrzebuję niezobowiązującej opowieści (wtedy najczęściej sięgam po kryminał lub thriller).

środa, 8 czerwca 2016

Rodzina bez granic, czyli Albothowie w Ameryce Środkowej.

Jest tak, że jak podróżnikom rodzi się dziecko, to zewsząd słyszą złowieszcze przepowiednie, głoszące koniec wagabundzkiego życia. Bo przecież maluchy lubią rutynę, własne łóżeczko, cieplarniane warunki, a nie spontaniczne decyzje, zasypianie pod gołym niebem, latanie samolotem, obce twarze.
Dziwię się, że ludzie trzymają się tych utartych schematów, bezmyślnie je powtarzając, choć codziennie znane i mniej znane podróżujące rodziny udowadniają, że z dziećmi można i WARTO podróżować. Maluchy najbardziej potrzebują bliskości i miłości rodziców, obojętnie czy w Krakowie, czy na Bali.


Na tę książkę czekałam niecierpliwie, tak jak wcześniej nie mogłam się doczekać Smoków i Smoczków. Z dziećmi przez Azję i Namibii Anny i Krzysztofa Kobusów. Wiedziałam, że z blogowych opowieści Ani Alboth musi powstać książka, a ja bez zastanowienia tę książkę kupię.
Zdecydowanie bardziej wolę czytać i przeglądać papierowe historie.
Rodzina bez granic... to mnóstwo zdjęć, sporo tekstu, ciekawie i fajnie opisane rodzinne podróże po Ameryce Środkowej. Dziennik życia, które jest pasją albo pasji, która jest życiem. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, ale to normalne, jeśli podróżuje się z dziećmi i bezkonfliktowe, jeśli się o tym nie zapomina i do wielu spraw podchodzi na luzie. Takie wędrowanie jest nawet ciekawsze, ponieważ dzięki dzieciom więcej dostrzegamy, zwracamy uwagę na rzeczy, które w innej sytuacji nie zainteresowałyby dorosłego globtrotera. Maluchy mogą otworzyć pewne drzwi, a na pewno ich obecność rozluźnia atmosferę i wywołuje uśmiech nawet na twarzy bardzo poważnego urzędnika. Dzieci szybko adaptują się do nowych warunków, zdobywają przyjaciół i, przy okazji, nocleg u wielodzietnej rodzinki gdzieś na trasie. Z jednego noclegu robi się kilka, bo przecież nikomu nigdzie się nie spieszy...
Świetnie się czyta książkę Anny Alboth - nawet szkoda, że tak świetnie, bo za szybko człowiek dociera do ostatniej strony, a chciałby jeszcze więcej opowieści z rodzinnych wojaży. Może jest szansa na kolejny tytuł z podróży już odbytej albo zupełnie nowej? 
Kupiłam książkę w dniu premiery i od razu przeczytałam - niech to będzie najlepszą rekomendacją dla Rodziny bez granic....

piątek, 27 maja 2016

Kącik czytelnika.

Hortulus. Dobrzyca. 
Kiedy robi się ciepło, uciekam z domu.
Szukam miejsc, w których odpoczywam i mogę cieszyć się bliskością natury.
Częściej fotografuję zwykłą - niezwykłą codzienność.
Ostatnio trafiłam pod Koszalin, do pięknych ogrodów Hortulus.

Jako czytelnik też jestem w podróży. Z Dotknąć nieba Richarda Paula Evansa, pierwszym tomem Dzienników pisanych w drodze. Mam czasami wrażenie, że ponownie czytam Dziką drogę Cheryl Strayed. Na razie porzuciłam lekturę Dziewczyny, którą nigdy nie byłam Caitlin Moran, może w innym czasie wrócę do tej książki. Spotkania z rodziną Alboth nie mogę się już doczekać - Rodzinę bez granic w Ameryce Środkowej kupiłam w dniu premiery; odkąd śledzę ich wojaże i działania, wiedziałam, że kiedyś będę trzymała w dłoni książkę autorstwa Ani i Thomasa.

poniedziałek, 9 maja 2016

Beata Pawlikowska między światami...

Beata Pawlikowska i jej żółte karteczki, emanujące pozytywną energią, jej podróże po świecie, kompulsywne niemal spisywanie myśli, emocji, porad życiowych... Jednych Pawlikowska drażni, inni uwielbiają jej spojrzenie na świat i chętnie sięgają po kolejne książki pani Beaty, niezależnie od tego, czy dotyczą sztuki życia, czy zdrowego odżywiania.
Beata Pawlikowska jest człowiekiem wszechstronnym, ciekawym świata, pełnym energii i pasji, bardzo pozytywnym i uważnym na życie.
Mnie ostatnio, o czym pisałam przy okazji wyrażania opinii na temat Sztuki prostoty Loreau czy Minimalizmu po polsku Mularczyk - Meyer, ta UWAŻNOŚĆ NA ŻYCIE, BYCIE TU I TERAZ, DBANIE O SIEBIE bardzo urzeka i dlatego z wielką przyjemnością czytam książki, które pokazują, jak żyć piękniej, spokojniej, głębiej.


Między światami Beaty Pawlikowskiej to książka, w której autorka ponownie opowiada o swoich życiowych doświadczeniach. Nie skupia się jednak na jednym aspekcie funkcjonowania, ale porusza wiele tematów. Pisze o ewolucji w postrzeganiu własnej osoby, o sposobie odżywiania się, o podróżach. O tym, co znaczy być bogatym i kto naprawdę jest biedny. Znalazłam wiele akapitów, które domagały się podkreślenia, zapisania (na żółtej karteczce:)), podzielenia się z innymi.
Książka jest trochę kompilacją, trochę podsumowaniem, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, choć wiem, że autorka ma jeszcze wiele do powiedzenia i Między światami nie jest ostatnim tytułem w jej twórczości.

Jestem świeżo po lekturze nie tylko Między światami Pawlikowskiej, ale również Smaku szczęścia Agnieszki Maciąg i Możesz uzdrowić swoje życie Louise L. Hay. Przede mną spotkanie z książką Ajurweda. Tajemnice medycyny holistycznej Deepak Chopra.
W międzyczasie podczytuję powieści (obecnie Vernon Subutex Despentes, dzięki uprzejmości @moniokap), ale potrzebuję książek, które porządkują mój świat. W tym momencie życia odnajduję siebie w rytmie slow i szukam w codzienności harmonii. Uczę się bycia tu i teraz, coraz częściej widząc sens w takim odbiorze świata, który nie odwraca się w stronę przeszłości i nie spogląda zbyt często w przyszłość. Jestem teraz. Skupiam się na tym, by dzień był dobry, by spędzić go z bliskimi memu sercu ludźmi, nie marnuję czasu na oglądanie telewizji, zaprzyjaźniam się z jogą. Szukam inspiracji. Czytam książki, dzięki którym czuję się lepiej, które mnie wzmacniają, pokazując mądrą drogę, na której mogę wydeptać własne ścieżki. Lubię takie tytuły, z których czerpię pozytywną energię, bo bardzo wierzę w siłę myślenia i w holistyczne spojrzenie na człowieka, na świat.
Lubię Beatę Pawlikowską.

piątek, 29 kwietnia 2016

Deborah Rodriguez "Kawiarenka w Kabulu"

Deborah Rodriguez
Kawiarenka w Kabulu
Nasza Księgarnia, 2013

To byłaby ciepła opowieść o codzienności ludzi w różnym wieku, którzy pracują lub spędzają czas w kawiarni. Myślę, że wtedy książka miałaby marne szanse na zwrócenie mojej uwagi. Jednak miejsce, w którym autorka osadziła swą opowieść, sprawia, że nie możesz traktować "Kawiarenki w Kabulu" jak pierwszego z brzegu czytadła.
Ciepło pozostaje, ponieważ relacje międzyludzkie ogrzewają rzeczywistość, której składnikiem jest niepewność i strach.

Deborah Rodriguez splata losy emigrantów i rodzimej ludności, w subtelny sposób podejmując trudne tematy, nieodłącznie związane z kulturą islamską.
Akcja powieści toczy się spokojnie. Można poznać bohaterów, zaprzyjaźnić się z nimi, zaangażować się w codzienne życie mieszkańców Kabulu.
W kawiarni, prowadzonej przez 38 - letnią Amerykankę, pomimo toczącej się na zewnątrz wojny i częstych zamachów bombowych, udaje się utrzymać ciepłą i przyjazną atmosferę.
W tym miejscu niektórzy znajdują schronienie, inni miłość, kolejni przyjaciół. W kawiarence, podczas Bożego Narodzenia, mogą poczuć magię świąt, mimo że znajdują się daleko od domu i od dawna nie widzieli krewnych i najbliższych.

Deborah Rodriguez swą opowieść zbudowała na kanwie historii, których wysłuchała podczas pracy w kabulskim salonie fryzjerskim i w kawiarni. Dzięki temu przekazała w ręce czytelników nie tylko ciekawą książkę, ale również książkę wartościową, w której udało jej się przybliżyć kulturę, tak inną od europejskiej.





poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka"

Elena Ferrante
Genialna przyjaciółka
Sonia Draga, 2014

Jestem daleka od tego, by zachwycać się książką włoskiej autorki. Uważam, że pierwsza część cyklu powieści, opowiadających o przyjaźni dwóch kobiet, to ciekawa lektura, ale nie wyjątkowa czy genialna. Być może, jak głosi społeczność blogerów, dopiero po przeczytaniu całości, docenia się piękno opowieści Ferrante. Będę miała okazję przekonać się, czy to prawda, bo mam w planach lekturę pozostałych książek. Zaciekawiła mnie historia Eleny i 

Lili, ale nie na tyle, by "rzucać się" na kolejną część cyklu. Przy okazji, bez pośpiechu, przeczytam Historię nowego nazwiska.

Powieść Eleny Ferrante wciąga. Przyznaję.
W książce włoskiej pisarki próżno szukać nowych wątków literackich, odkrywczej fabuły, momentów zaskoczenia. Jej powieść przenosi czytelnika do lat 50-tych XX wieku, na przedmieścia Neapolu, gdzie jest biednie, życie codzienne toczy się stałym trybem pracy i odpoczynku, a dzieci dorastają w poczuciu, że ich egzystencja nie będzie się różnić od życia rodziców. Tylko nieliczni mają szansę dostać się do lepszej szkoły, dzięki której, być może, odmienią swoją przyszłość. Dzieciństwo na przedmieściach Neapolu nie jest sielskie i beztroskie.
Powieść włoskiej pisarki ukazuje przede wszystkim podziały społeczne, które tworzą się między tymi, którzy mają pieniądze a tymi, którym tych pieniędzy wiecznie brakuje. Autorka zadaje pytanie o to, co jest ważniejsze/cenniejsze/bardziej przydatne - wykształcenie (dostępne dla nielicznych) czy odpowiednie znajomości i umiejętność wykorzystania okazji.

Elena Ferrante jest pisarką intrygującą i tajemniczą. Właściwie może być pisarzem, ponieważ nikt nie wie, czy pod tym pseudonimem ukrywa się kobieta, czy mężczyzna. Budzi zainteresowanie, nie afiszując się w mediach, nie pokazując twarzy. Dla czytelnika tożsamość autora nie ma większego znaczenia, najważniejsza jest opowieść, którą stworzył. I przyznaję, że Ferrante napisała ciekawą historię (właściwie początek historii), ale podobnie, jak w przypadku przeczytanych przeze mnie wcześniej powieści (np. Dziewczyna z pociągu Hawkins; Dziewczyny, które zabiły Chloe Marwood), nie uważam, aby w tej książce było "coś" wyjątkowego, nowatorskiego, na tyle pięknego, by usprawiedliwić medialny szum wokół tytułu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...