środa, 29 sierpnia 2012

Arnaldur Indridason "W bagnie".

Kolejny skandynawski kryminał. Tym razem autor pochodzi z Islandii.

Akcja (jak zwykle nieco statyczna) toczy się w Reykjaviku, czyli jedynym islandzkim mieście, którego nazwę kojarzę. Jest ponuro, mgliście, jesiennie, depresyjnie. Bohaterowie mają ciężkie życie, a prowadzący śledztwo Erlendur Sveinsson nie może się dogadać ze swoją, uzależnioną od narkotyków, córką. Z synem alkoholikiem również.

Jest zbrodnia. Ciało starszego mężczyzny, Holberga, zostaje znalezione w jego mieszkaniu. Przy zwłokach leży karteczka, na której widnieje jedno zdanie: Ja to on. Już wiadomo, że zbrodnia nie była przypadkowa. Ktoś ją zaplanował. Ktoś miał motyw. Erlendur nieco później znajduje w mieszkaniu ofiary fotografię grobu dziecka. Sprawa zaczyna nabierać rumieńców, a policjant czuje się coraz bardziej zaintrygowany.

Po nitce do kłębka...i żmudne, ale jakże ciekawie opisane śledztwo zostanie zakończone sukcesem. Choć ciężko mówić o sukcesie, kiedy w toku rozwiązywania sprawy wychodzą na wierzch brudy wielu osób, do czego nawiązuje tytuł książki. Każda osoba, do której trafia Erlendur żyje w bagnie własnych ograniczeń albo przeszłych uczynków, które nie pozwalają spokojnie zasnąć.

Postać Erlendura jest mistrzowsko skonstruowana - zwyczajny facet z problemami dnia codziennego, który niczym się nie wyróżnia. Trochę przypomina Wallandera. 

Nie znam Islandii i z książki dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy na temat tego niewielkiego kraju. Okazuje się, że istnieją tam choroby genetyczne, związane z pokrewieństwem mieszkańców...ale więcej zdradzać nie będę, by nie psuć przyjemności z lektury.

W bagnie to kawał dobrej kryminalnej historii. Nie porywa, ale wciąga.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Virginia C. Andrews "Płatki na wietrze".

Kwiaty na poddaszu mnie porwały totalnie. Nic dziwnego, że na drugą część czekałam bardzo i jak tylko dostrzegłam ją na bibliotecznej półce, zabrałam i radośnie pofrunęłam do domu, by zanurzyć się znowu w dziwacznych kolejach losu rodziny Dollangangerów.

No cóż, wskoczyłam w tę opowieść z rozmachem, ale po kilkunastu kartkach ochłonęłam i po prostu czytałam, odkładając lekturę powieści na później bez żalu.

Druga część sagi pani Andrews skupia się na życiu Cathy. Dziewczyna wciąż jest narratorem opowieści i wciąż kipi nienawiścią do matki. Płatki na wietrze to historia szczegółowo planowanej zemsty. I opowieść o tym, jak nienawiść potrafi przesłonić wszystko inne, nawet pięknie spełniające się marzenia. Cathy okazuje się mściwą i bezwzględną intrygantką i nie pozostawia czytelnikowi złudzeń co do tego, z jakiej gliny została ulepiona. Szkoda tylko, że skupiając się na przeszłości i planując zemstę, zapomina o sobie. Cały czas miałam wrażenie, że Cathy najwięcej traci, że marnuje talent, możliwości, wszelkie szanse, które dostaje od losu, a winą za to wciąż obarcza matkę, babkę, dziadka...Tymczasem, jakkolwiek dzieciństwo ma ogromny wpływ na nasze istnienie, to w pewnym momencie można przeskoczyć przeszłość i zacząć żyć. Tym bardziej, jeśli los jest dla nas pomyślny. A taki właśnie okazuje się dla Cathy. Ona, najpierw dziewczyna, później już kobieta, robi na przekór pomyślności, odrzuca spełnienia, dokonuje złych wyborów...i tak przez całą powieść, która siłą rzeczy skupia się na Cathy, ponieważ Chris i Carrie jakoś sobie, lepiej lub gorzej, radzą.

Płatki na wietrze nie urzekły mnie tak jak Kwiaty na poddaszu, ale na tyle, że sięgnę po kolejne tomy. Jestem ciekawa, co dalej. Styl pisania Virginii C. Andrews przyciąga, a psychologiczne portrety bohaterów są nietuzinkowe. Szkoda tylko, że w drugiej części wałkowany jest w kółko jeden temat, a działania Cathy z rozdziału na rozdział są coraz bardziej przewidywalne.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Indie i Chorwacja w pigułce.



Mam lenia totalnego. Druga sprawa, że mało czytam. Jednego dnia przysiądę i płynę przez kolejne strony. Innego nawet nie zerkam w stronę półki, na której w zadziwiająco równym rządku stoją przytargane z biblioteki książki. Może lektury wybrałam nieciekawe, mało porywające, magicznie odpychające.
Ale zaległości w pisaniu o książkach mam, więc udaje mi się czasami doczytać jakiś tom do końca.

Ostatnio połknęłam Blondynkę w Indiach Beaty Pawlikowskiej i Chorwację Anny i Krzysztofa Kobusów.
Te mini książeczki byłyby cudowne, gdyby nie ich kieszonkowe wydania. Mało tekstu, zdecydowanie ubogo pod względem fotograficznym...
Po przeczytaniu człowiek pozostaje z ogromnym niedosytem i kolosalnym apetytem na więcej.



Bronią się te książeczki dobrym tekstem, bo lubię styl pisania i Beaty, i Ani (że sobie tak po imieniu pozwolę). Jednak Chorwacja dobiła mnie brakiem zdjęć (wspomnę o czarno-białych, jakby skserowanych, fotografiach i kilku kolorowych na końcu książeczki, ale to zdecydowanie za mało), a przecież małżeństwo Kobusów słynie z pięknych ujęć. Może mój egzemplarz jest wybrakowany (kupiłam Chorwację razem z magazynem National Geographic), a może seria Mali podróżnicy w wielkim świecie już tak ma...



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...