wtorek, 28 stycznia 2014

wokół fotografii ("Autobiografia" Newtona).

Helmut Newton
Autobiografia
słowo/obraz terytoria, 2007


Na tym kończę swoją opowieść, ponieważ czytanie o cudzych sukcesach, małych czy dużych, nikogo nie interesuje. Liczy się osiąganie sukcesu. I o tym jest ta książka.

Autobiografia Helmuta Newtona nie jest książką o fotografii; nie jest również książką o tym, jak zostać fotografem. Autor nie opowiada o pasji fotografowania, o życiu z aparatem fotograficznym, traktowanym jak przedłużenie dłoni. Newton chciał być fotografem od zawsze, ale co bardzo istotne, pragnął sławy. Jego marzenie się spełniło i został jednym z najlepszych fotografów mody, a jego zdjęcia są rozpoznawalne na całym świecie.
Kobiety fascynowały Newtona zawsze. Pierwsza część autobiografii to opis poczynań erotomana, przez chwilę wyposzczonego wojną. Niemiecki fotograf kochał kobiety, nigdy nie traktował ich przedmiotowo, co widać na jego fotografiach. Zdjęcia przedstawiają silne, pewne siebie, dominujące kobiety, które oszałamiają urodą. Jego akty są kontrowersyjne, czasami perwersyjne, momentami ocierają się o pornografię, ale nie przekraczają granic dobrego smaku. Pomysły na fotografie czerpał z własnego życia, z własnych doświadczeń, a nudnej egzystencji nie miał, więc inspiracjami mógłby się podzielić z innymi.
Druga, mniej obszerna część Autobiografii, nosi tytuł Fotografia i zawiera notatki Helmuta, ściśle związane z pracą. Nieodłącznym atrybutem Newtona, prócz aparatu oczywiście, był zeszyt, w którym mężczyzna notował pomysły na sesje zdjęciowe, wrażenia ze spotkań z modelkami.

Helmut Newton miał ogromny dystans do siebie. Był egoistą. Wiedział, czego chce i nie poddawał się. W autobiografii wspomina wiele momentów, kiedy jego fotografie nie podobały się i odchodził z niczym. Odwiedzał magazyny mody ze swoim portfolio, dotarł np. do paryskiego Elle: stanąłem przed obliczem wszechmocnego Petera Knappa, dyrektora artystycznego, i jego gwiazdy przybocznej, którą był fotograf Foulie Elia. Popatrzyli na moje portfolio i podziękowali mi, a chwilę później, kiedy szedłem korytarzem do wyjścia, dobiegł mnie ich gromki śmiech. Nie było sympatycznie.
Jego pewność siebie, egocentryzm mogłyby drażnić, ale Newton potrafił być autoironiczny i sam wytykał sobie wady. W zamkniętym świecie magazynów mody, jeśli chciał się przebić, musiał być silny i głęboko przekonany o własnej wartości.
Kiedy zaczął zarabiać jako fotograf mody mógł mieć każdy sprzęt, ale często pracował z amatorskimi aparatami. Mawiał, słusznie zresztą, że liczy się pomysł, a nie świetne gadżety fotograficzne.

Nigdy mnie fotografia mody nie pasjonowała, nie znałam dobrze zdjęć Newtona, ale po przeczytaniu jego książki i przejrzeniu twórczości stwierdzam, że lubię tego człowieka. Niektóre z jego fotografii naprawdę hipnotyzują.

Dwa dni temu obejrzałam ponownie, po kilku latach przerwy, High Art (Sztuka wysublimowanej fotografii). Na nowo zachwyciłam się lekką ospałością tego filmu, pomysłem na relacjonowanie życia (swojego i przyjaciół) poprzez fotografię. Obraz Lisy Cholodenko jest niezwykle zmysłowy, seksowny i szczery. Utrzymany w ciepłych barwach, wysublimowany, choć odważny i ekshibicjonistyczny. Oglądałam High Art z taką samą fascynacją jak dziesięć lat temu. To, dla mnie, film doskonały.

czwartek, 23 stycznia 2014

kapuściński. na dziś.

Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie go to kosztowało mniej wysiłku - tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc - nie widzieć, aby słuchając - nie słyszeć.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Filmy 2/2014


Potraktowałam Austenland z przymrużeniem oka. Dzięki temu film mnie bawił, choć widziałam lepsze komedie romantyczne.

Jane Hayes uwielbia pana Darcy'ego, bohatera powieści Duma i uprzedzenie Jane Austen. Ma nadzieję podobnego dżentelmena spotkać we współczesnej Ameryce. Rozczarowana mężczyznami trzydziestoletnia kobieta postanawia wydać ostatnie pieniądze na podróż do Anglii i spędzić czas w urokliwym zakątku o pięknej nazwie "Austenland". Jane trafia do sztucznie wykreowanego świata z powieści Austen, ale szybko przekonuje się, że życie w fikcyjnej rzeczywistości (nawet jeśli jeszcze wczoraj ta rzeczywistość wydawała się ideałem) nie spełnia jej oczekiwań. "Austenland" to nieudolnie prowadzony hotel, w którym aktorzy i stażyści zapominają, kim są, a goście chcą się po prostu dobrze bawić. W rezultacie widz jest świadkiem wielu idiotycznych, zabarwionych absurdem sytuacji, które śmieszą, jeśli traktuje się ten film z dystansem. W przeciwnym razie widz dostrzeże masę nieścisłości, marną grę aktorską, zmarnowany pomysł na dobry film.
W niektórych momentach nie wiedziałam, czy sztuczna gra aktorska to zamierzony efekt, wywołany tym, że aktorzy grają aktorów, czy do filmu wybrano słabych aktorów. Ani Keri Russel (znana z serialu Felicity), ani Jane Seymour (pamiętna dr Quin), ani ordynarna Jennifer Coolidge (mnie znana z serialu Joey) nie wpisują się w klimat "Austenland", ale może o to chodzi w tej komedii, może jej siła tkwi w rozśmieszaniu widza kontrastami.

Film zdecydowanie do obejrzenia i zapomnienia; nadaje się na wieczorny seans przed telewizorem, nie zmusza do myślenia i ma działanie raczej odprężające.

niedziela, 19 stycznia 2014

"Strażnik tajemnic" Kate Morton.

Kate Morton
Strażnik tajemnic
Albatros, 2013


Czekałam na tę książkę. Powieści Kate Morton należą do moich ulubionych czytadeł. Australijska pisarka potrafi wciągnąć do wykreowanego przez siebie świata i skutecznie zatrzymać w innej rzeczywistości.
Strażnik tajemnic to czwarta książka Morton. Autorka nie zaskakuje czytelnika, ale karmi go znajomymi, charakterystycznymi dla jej stylu, elementami. Najważniejszym z nich jest prowadzenie fabuły na dwóch płaszczyznach czasowych. Opowieść dotyczy czasów współczesnych i cofa się (na chwilę) do lat sześćdziesiątych XX wieku, by najbardziej zaskakiwać i intrygować w latach II wojny światowej.

Laurel jest znaną, nagrodzoną Oscarem, aktorką. Ma dwie siostry, brata i umierającą matkę. Co najistotniejsze, ma tajemnicę, która ciąży nad jej życiem od lat, ale nigdy nie miała odwagi zmierzyć się z sekretem. Świadomość rychłego odejścia rodzicielki sprawia, że Laurel zaczyna zadawać pytania, próbując wyjaśnić zagadkowe i przerażające zachowanie matki sprzed wielu lat. Poszczególne elementy układanki okazują się bardzo ciekawe i sprawiają, że Laurel coraz częściej ma wrażenie, że jej mama w czasach młodości była inną osobą, a jej życie obfitowało w niezwykłe wydarzenia.

Morton, jak zwykle, skupia się na relacjach rodzinnych i bazuje na tajemnicach. Czego mi zabrakło w Strażniku tajemnic? Wysoko oceniam najnowszą powieść Morton, ale kiedy porównuję tę książkę do wcześniejszego dorobku literackiego pisarki, wypada najsłabiej. Przyznam, że momentami historia mnie nużyła i potrzebowałam przerwy w lekturze obszernego tomu. Jednak najbardziej brakowało mi miejsca z duszą - takie miejsce (dom, ogród, zamek) pojawiało się w każdej powieści Morton; było tajemnicze, pełne sekretów, staroświeckie. W Strażniku tajemnic próżno szukać fascynującego, przykurzonego i nieco zapomnianego zakątka.

Lubię historie, które opowiada Kate Morton. Są przemyślane i intrygujące. Mają w sobie subtelny i niemal nieuchwytny rys starych opowieści oraz urok retro fotografii.

czwartek, 16 stycznia 2014

Filmy 1/2014


Tym, co mnie się w tym filmie najbardziej podobało, to determinacja Thora Heyerdahla, młodego Norwega, który postanowił przepłynąć na tratwie Pacyfik, by udowodnić słuszność swej teorii, dotyczącej zaludnienia Polinezji.
Mężczyzna wierzy w siebie i jest prawdziwym pasjonatem. Nie ustaje w poszukiwaniu sponsorów, a później z zapałem organizuje wyprawę. Istnieje, oczywiście, ciemna plama w tej historii, dla Norwega bowiem podróż jest najważniejsza, ważniejsza od ludzi, od rodziny. W konsekwencji żona i synowie żyją z dala od ojca rodziny, karmiąc się rzadkimi rozmowami telefonicznymi.

Życie rodzinne głównego bohatera nie jest jednak głównym tematem filmu. Istotna jest wyprawa Kon - Tiki, dzięki której Thor zdobędzie sławę i uznanie jako naukowiec. Podróż na prymitywnej tratwie wydaje się szalonym przedsięwzięciem, dlatego cały świat z zapartym tchem śledzi rejs kilku mało doświadczonych mężczyzn po nieprzewidywalnych wodach Pacyfiku. Jest rok 1947, komunikacja z lądem działa różnie, a współistnienie więcej niż jednej osoby na niewielkiej powierzchni wymusza różne konflikty.
Jest pięknie (bezkres, słońce, morskie zwierzęta), ale i niebezpiecznie. Bezczynność momentami wykańcza bardziej niż walka z siłami natury. Thor jest zdeterminowany, nie poddaje się i nie pozwala innym na chwile słabości.
Film jest ciekawy i "dobrze się ogląda", ale nie porywa. Mnie nie porwał.

W Oslo istnieje Muzeum Kon - Tiki i Ra, o które otarłam się podczas pobytu w Norwegii. Udało mi się zobaczyć łódź, ale do samego muzeum nie wstąpiłam, ponieważ odstraszyła mnie cena biletu. Być może dziś, kiedy znam już historię wyprawy, moje zainteresowanie tematem byłoby większe.
Podczas podróży tratwą Thor Heyerdahl kręcił film, który w 1951 roku został nagrodzony Oscarem w kategorii "najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny".


wtorek, 14 stycznia 2014

Wspaniała podróż do XIX-wiecznego Paryża

Małgorzata Gutowska - Adamczyk
Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich
Nasza Księgarnia, 2012


W ramach nadrabiania zaległości z współczesnej literatury polskiej sięgnęłam po powieść Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk, autorki Cukierni pod Amorem, której poszczególne tomy czytali już chyba wszyscy i wszyscy, mam wrażenie, zachwycają się tą sagą. Nie czytałam, więc się nie wypowiadam, ale od początku chciałam wyruszyć do Paryża, do miasta świateł, by rozkoszować się atmosferą XIX-wiecznej stolicy Francji i poznawać koleje losu Róży Wolskiej, która wraz z matką przybywa do tego magicznego miejsca. Ojciec Róży został zesłany na Syberię, Krystyna liczy na pomoc wuja Izydora, który serdecznie wita dziewczyny w Paryżu i otacza opieką. Naprawdę zajmująca opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy wuj umiera, a sytuacja Krystyny i Róży dramatycznie się pogarsza...

Akcja powieści toczy się dwutorowo. Autorka zabiera czytelnika do XIX-wiecznego Paryża, ale równocześnie zaprasza do Warszawy i do Gutowa. W obu tych miejscach bywa Nina, historyczka sztuki, szczerze zainteresowana życiem Róży z Wolskich oraz twórczością tej mało znanej malarki.
Jak to jednak zwykle bywa w tego typu opowieściach, "starsza" część książki fascynuje bardziej niż to, co się dzieje współcześnie.

Podróż do miasta świateł to przede wszystkim obraz pewnej epoki, magicznej, a jednocześnie trudnej dla kobiet. Gutowska - Adamczyk portretuje konkretne środowisko artystyczne, w którym trudno było zaistnieć, o czym marzyła początkująca malarka - Róża. Ta wspaniała książka jest również historią toksycznej miłości i uzależnienia, które przesłaniają cały świat.

Wspaniale się tę powieść czyta. Łatwo zatracić się w lekturze, która przenosi do barwnych, ciekawych czasów, ukazując niekiedy szczęśliwe, a częściej dramatyczne losy niezwykle wyrazistej i interesującej postaci. Na szczęście czytelnik może tę podróż kontynuować, czytając drugą część sagi.

piątek, 10 stycznia 2014

Historia czytania Alberto Manguela.

Alberto Manguel
Moja historia czytania
Muza, 2003


A History of Reading to zbiór esejów o czytaniu. Nie mogłam nie przeczytać i nie mogłam się nie zachwycić. Jedne eseje podobały mi się bardziej, inne mniej, ale ogólnie oceniam tę książkę wysoko i uważam, że każdemu, kto książki kocha i interesuje się ich historią, Moja historia czytania przypadnie do gustu. Przyznam, że spodziewałam się bardziej intymnych tekstów. Tymczasem Manguel rozpoczyna każdy esej anegdotą z własnego życia (związaną, oczywiście, z książkami), ale większą część tekstu stanowi "powrót do przeszłości". Autor często cofa się do czasów starożytnych, średniowiecznych i późniejszych, by na przykładzie konkretnych postaci pokazać, jak wielką siłę miało i ma słowo pisane. Manguel pisze o czytaniu w łóżku, o czytaniu przed snem, o czytaniu nocą, o cenzurze, o złodziejach książek, o czytaniu na głos i po cichu...Autor, kiedyś lektor samego Borgesa, wspaniale przygotował się do napisania tych esejów. Widać, że są dopracowane, ale nie na tyle, by znużyć czytelnika, który nie ma ochoty na książkę historyczną, a jedynie żywi nadzieję na spotkanie z człowiekiem, który kocha książki i wie na ich temat trochę więcej niż przeciętny zjadacz liter. Manguel jest bibliofilem, wielkim miłośnikiem literatury, co udowadnia na każdej stronie Mojej historii czytania. Choć często gubiłam się w nawale nazwisk, które autor w swych esejach przywoływał, to nie złościła mnie własna niewiedza i cieszyłam się, że mogę, dzięki lekturze, stać się bogatsza. Według Manguela każda książka odciska na czytelniku swe piętno, żadna nie pozostawia go obojętnym. Jednak czytanie wciąż postrzegane jest jako zajęcie specyficzne, a widok osobnika zaszytego w kącie z książką w ręku, najwyraźniej obojętnego na zgiełk tego świata, kojarzy się z nieprzenikalną prywatnością (...) i tajemną czynnością uprawianą w pojedynkę*. Co więcej, człowiek czytający postrzegany jest jako człowiek, który nic nie robi. Nigdzie nie wychodzi, mieszkania nie odkurza, telewizora nie włącza...czyta, czyli nic nie robi.

Nikt dziś chyba nie zaprzeczy, że w toalecie czyta się świetnie, bo nikt nie przeszkadza, ale czy wiecie, że ta tajemna wiedza odkryta została już w XII wieku? Alberto Manguel przytacza wiele podobnych informacji, często zabawnych czy niesłychanych. Mnie spodobał się zwyczaj czytania na głos robotnikom, którzy produkowali kubańskie cygara - jaki wspaniały sposób na rozwój czytelnictwa i niecodzienne połączenie pracy z przyjemnością.

Tytuł książki, a raczej tłumaczenie tytułu, jest nieco mylące. Spodziewałam się osobistych zwierzeń bibliofila, a otrzymałam historię czytania, niekoniecznie tylko Manguela. W tym wypadku dosłowne tłumaczenie tytułu byłoby stosowniejsze i nie wprowadzało w błąd czytelnika, dla którego magiczne słowo "moja" znaczy więcej niż wydawca mógłby przypuszczać. Moją historię czytania z czystym sumieniem można nazwać dziełem popularnonaukowym.

środa, 8 stycznia 2014

Chamberlain i jej "Zatoka o północy".

Diane Chamberlain
Zatoka o północy
Prószyński i S-ka, 2013


W najbliższym czasie nie przewiduję ponownego spotkania z Diane Chamberlain. Po przeczytaniu licznych pozytywnych recenzji książek pisarki, skusiłam się na Zatokę o północy i, niestety, doznałam rozczarowania. Powieść mnie nie oczarowała, nie zachwyciła, nie wzruszyła. Być może powinnam rozpocząć znajomość z Chamberlain od Tajemnicy Noelle albo Sekretnego życia CeeCee Wilkes - książek najwyżej ocenianych i najczęściej polecanych przez blogerów. Jeśli jednak wymienione tytuły utrzymane są w podobnym klimacie co Zatoka..., to dziękuję, nie skorzystam.

Fabuła powieści jest bardzo prosta i przewidywalna. Mimo, iż autorka sugeruje czytelnikowi, jak wstrząsające i bolesne są wspomnienia głównych bohaterów, ja jako czytelnik tego cierpienia nie czuję. To właściwie największy zarzut, który stawiam książce. Zatoka o północy to letnia historia, nie wywołująca żadnych emocji, pełna banałów i ulatująca z pamięci równie szybko, jak została przeczytana. Czyta się bowiem, a jakże, lekko i sprawnie. Co z tego, jeśli opowieść prześlizguje się po powierzchni tematów, nie jest w stanie przykuć uwagi i zainteresować wyrazistymi bohaterami?

Zatoka... opowiada o pewnym morderstwie sprzed wielu lat. Historię tamtego lata poznajemy z perspektywy trzech kobiet: Marii (matki) oraz Julie i Lucy (córek). Traumą ówczesnych wakacji była śmierć pięknej Isabel, najstarszej córki Marii. Wydaje się, że sprawa zabójstwa została rozwiązana, a winowajca ukarany. Jeden list sprawia, że kobiety muszą się ponownie zmierzyć z przeszłością i wrócić wspomnieniami do tragicznego lata.

Przeczytać można, ale nie trzeba. Fanom Jodi Picoult twórczość Diane Chamberlain na pewno przypadnie do gustu. Mnie nie przypadła - może dlatego, że lubię tylko dwie książki Picoult, choć przeczytałam ich więcej.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...