czwartek, 27 lutego 2014

Cień dłuższego ramienia.

Halina Popławska
Cień dłuższego ramienia
Alfa, 1993


Trafiłam kiedyś na artykuł o powieściach, których akcja dzieje się w bibliotekach, antykwariatach, w środowisku moli książkowych, bibliofilów czy bibliomanów. To oczywiste, że wszystkie tytuły wydały mi się szalenie interesujące i warte przeczytania. Cień dłuższego ramienia Haliny Popławskiej był jedną z wielu powieści, przytoczonych przez autora tekstu. Przyznam szczerze, że przypadkowe spotkanie z tą książką nie byłoby udane - odłożyłabym skromnych rozmiarów powieść na półkę, zniechęcona okładką. Fakt, że wcześniej słyszałam o Cieniu dłuższego... przyczynił się do tego, że wygląd okładki stał się sprawą drugorzędną.

Akcja powieści rozgrywa się w Bibliotece Narodowej, gdzie pracę rozpoczyna Broniś Mączyński. Jako początkujący bibliotekarz niezbyt pewnie czuje się wśród sięgających sufitu regałów z książkami. Zajmuje się katalogowaniem i czuje się znudzony pracą. Ma ochotę przeżyć przygodę, a cóż ciekawego może się zdarzyć w bibliotece... Sytuacja diametralnie się zmienia, gdy bohater trafia na książki, które kiedyś były własnością jego pradziada. Okazuje się, że na wielu z nich Aleksander Mączyński robił odręczne zapiski, które miały być listami do syna. Zafascynowany powrotem do przeszłości Broniś odkrywa coraz to nowe fragmenty starego rodzinnego księgozbioru. Szybko okazuje się, że kolejne listy są równocześnie wskazówkami, dzięki którym dotrzeć można do skarbu. O miejscu ukrycia skarbu wiedziały tylko trzy osoby: pradziad Mączyński, jego najlepszy przyjaciel Barnaba Michałowski i przeor pewnego klasztoru. Broniś postanawia rozwiązać zagadkę, ale na jego drodze staje, niemniej zainteresowana skarbem, Klara Michałowska. Akcja nabiera tempa (ale bez przesady) i momentami robi się nawet niebezpiecznie...

Halina Popławska napisała Cień dłuższego ramienia w 1968 roku. Być może wówczas powieść pretendowała do miana detektywistycznej. Dziś wiele scen śmieszy czytelnika, dialogi wydają się sztywne, a cała fabuła nieco naiwna. Jednak przyjemnie spędziłam czas z Bronisiem, analizującym każde posunięcie Klary, bardzo zaangażowanym bohaterem - detektywem. Lektura przeniosła mnie na dłużej do Biblioteki Narodowej, odsłoniła tajniki pracy w pomieszczeniach, wypełnionych starodrukami. Język powieści jest przykurzony, prosty i w żadnym momencie fabuła nie zaskakuje. Temat wspaniały, otoczenie idealne, ale wykonanie średnie. Powieść Popławskiej ma w sobie rys interesujący, ale autorka nie wykorzystała tkwiącego w historii potencjału. Mimo to, Cień dłuższego ramienia uważam za lekturę ciekawą, z gatunku tych lekkich i przyjemnych.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Wołanie kukułki.

Robert Galbraith
Wołanie kukułki
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2013


Wszyscy już wiedzą, że Robert Galbraith to pseudonim J.K.Rowling. Niezależnie od tego, kto jest autorem Wołania kukułki uważam ten kryminał za przeciętny. Śledztwo w sprawie samobójstwa znanej modelki interesowało mnie umiarkowanie. Do głównego bohatera Cormorana Strike'a nie zapałałam wielką sympatią. Prywatny detektyw nie wydał mi się również antypatyczny, a nie jest dobrze, gdy postać literacka wywołuje co najwyżej letnie uczucia. Sekretarka Strike'a, choć zafascynowana profesją pracodawcy, jest bohaterem mało wyrazistym. Oboje nie budują fabuły, a moim zdaniem dobry kryminał to nie tylko ciekawe śledztwo, ale również interesujące i charakterne postaci pierwszoplanowe.
Idąc tropem tego, co mnie się w powieści Galbraith nie podobało, napiszę o nudzie, która towarzyszyła lekturze książki. Nie wspominam dobrze Pocztówkowych zabójców Lizy Marklund (miałam wrażenie, że czytam scenariusz filmowy), ponieważ lubię klimat skandynawskich kryminałów, gdzie akcja toczy się niespiesznie, a w fabułę autorzy wplatają wiele osobistych wątków z życia głównego bohatera; gdzie inspektor/policjant/detektyw to człowiek z krwi i kości, nieco neurotyczny, borykający się z problemami dnia codziennego, a nie superbohater walczący ze złem tego świata. Cormoran Strike wpisuje się w tę charakterystykę. To gapowaty, mało atrakcyjny inwalida wojenny, który właśnie rozstał się z piękną kobietą i bez grosza przy duszy próbuje jakoś funkcjonować. Sypia w biurze, ale przed sekretarką (na którą go nie stać) udaje, że wszystko jest dobrze. Akcja powieści toczy się powoli, detektyw spotyka się z kolejnymi osobami, rozmawia z nimi, wyciąga wnioski. Jednak postaci są nijakie, a to niespieszne tempo drażni.
Zabrakło mi tła psychologicznego. Czytając Wołanie kukułki miałam wrażenie, że autorka prezentuje poszczególne etapy śledztwa, nie wnikając w głąb problemów. Ten suchy, nie wzbudzający żadnych emocji przekaz sprawił, że powieść stała się nużąca. Nie miałam ochoty wspólnie z Cormoranem rozwiązywać zagadki, a przecież na to czekam, gdy sięgam po kryminał. Przyznam, że gdyby nie moja skłonność do tego, by czytać do końca książki rozpoczęte, przerwałabym lekturę powieści. Bez większego żalu.
Wołanie kukułki wielu czytelnikom przypadło do gustu i niecierpliwie czekają na kolejne kryminały Galbraith. Nie dołączę do tego grona i pozwolę sobie sięgnąć po inną powieść.

czwartek, 20 lutego 2014

solo.

Sonia Raduńska
Solo
Dobra Literatura, 2011


Najpierw były felietony w Zwierciadle, od których rozpoczynałam czytanie swego wówczas ulubionego czasopisma. Później pojawiły się Białe zeszyty, po nich Kartki z białego zeszytu. Lekturę Solo odkładałam. Wiedziałam, że to, być może, moje ostatnie spotkanie z osobistymi zapiskami Sonii Raduńskiej.
Potrzebowałam wkroczyć ponownie do świata wrażliwości, uważności, duchowości i mądrości. Sonia jest taka moja, bliska i znajoma, choć nasze drogi nigdy się nie przecięły. I mniej we mnie wiary w siły nadprzyrodzone, w obecność stwórcy, ale to nie przeszkadza zachwycać się słowami, kreślonymi przez autorkę i nie przeszkadza zgadzać się z jej postrzeganiem świata.
Po lekturze Solo czuję niedosyt. Chcę więcej. Nie ma więcej, przeczytałam wszystko. Sięgam więc po naszych ulubionych autorów. Sonia wielokrotnie wymienia nazwiska, które i mnie są bliskie. Jeanette Winterson, Anais Nin, Susan Sontag, Ryszard Kapuściński, Anne Fadiman, Wisława Szymborska...
Autorka pisze: Doświadczam poruszenia serca, gdy dowiaduję się, że ktoś dla mnie ważny i bliski przeczytał tę samą książkę i podobnie do mnie - nie przeszedł obok niej obojętnie. W ostatnim Lapidarium Ryszard Kapuściński cytuje fragment O sztuce Jeanette Winterson i staje mi się jeszcze bliższy. 
O sztuce. Eseje o ekstazie i zuchwalstwie to książka świetna, bardzo dla mnie ważna, wciąż poszukiwana, bo czytałam egzemplarz biblioteczny i czekam na wznowienie.

Czytając Sonię zatrzymuję się nad słowami. Myślę. Kartkuję Lapidarium III. Myślę o Stachurze, jakoś zapomnianym, a kiedyś bardzo bliskim.

Czy mogę żyć lepiej? Pisać nie dlatego, że chce mi się lub nie, ale dlatego, że być może więcej widzę, słyszę, rozumiem lub czuję i umiem się tym dzielić. Pisać, szczędząc słów. Wydobywać treści. Nie czytać tego, co nie porusza do żywego mięsa treścią lub pięknem. Wreszcie konsumować uważniej, dzielić się tym, co mam z tymi, którym brakuje. Siadać w ciszy każdego dnia. Nasłuchiwać. Nie ogłuszać się niczym. Karmić odwagę. Doceniać dobro, miłość. Zamiast czekać tam, gdzie niedoczekanie, szanować to, co przychodzi. Dziękować. Budzić się z rutyny tym, co nowe, inne. Niekiedy, choćby niekiedy, wybierać trudniejsze.

(Zdania pisane kursywą są cytatami z książki Solo Sonii Raduńskiej)

środa, 12 lutego 2014

Magia starych fotografii.

Jacek Dehnel
Fotoplastikon
W.A.B., 2009


Susan Sontag pisała, że siła fotografii tkwi w tym, że przenosi przeszłość w przyszłość. Stare zdjęcia, osnute mgiełką tajemnicy, mają w sobie wyjątkową moc. Przykuwają uwagę, zatrzymują w czasie, aż proszą się o komentarz. Zebrane w Fotoplastikonie fotografie pochodzą ze zbiorów autora - to zdjęcia znalezione np. na pchlich targach. Nie wszystkie są dla mnie interesujące, ale moje upodobania nie mają tu większego znaczenia. Wyboru dokonał Dehnel, on również interpretuje obrazy, tworząc czasem całkiem prawdopodobne, innym razem zupełnie absurdalne, scenariusze.
Kim są ludzie na fotografiach sprzed lat? Dlaczego znajdują się właśnie w tym miejscu? Czy fotograf zaaranżował widoczną na zdjęciu pozę? Jacek Dehnel nie tylko snuje opowieść o tym, co dostrzega, ale "wychodzi" poza kadr, tworząc fikcyjną historię.
Muszę przyznać, że Fotoplastikon to pięknie wydana książka. Podoba mi się pomysł autora, by wrócić do przeszłości przez fotografie. Dość szczegółowe opisy nie nużą. Dzięki pisarzowi zwracałam uwagę na rzeczy, których wcześniej nie zauważyłam. Nieco archaiczny język, jakim posługuje się Dehnel, mnie nie drażnił, pasował do starych, podniszczonych przez czas, fotografii. To nie jest książka, którą się czyta jednym tchem. Warto pochylić się nad sepiowymi zdjęciami, przymrużyć oczy w poszukiwaniu szczegółów zatrzymanych w kadrze, spróbować dokonać własnej interpretacji. Magia starej fotografii to jej wyjątkowość, to mocny błysk lampy w atelier fotografa, to przechowywana przez lata odbitka.
Nie powtórzę za autorem, że powszechność fotografii doprowadziła do upadku sztukę robienia zdjęć. Nie myślimy przecież o pstrykaniu zdjęć, ale o uważnym fotografowaniu, które ma się dobrze. Nie ukrywam, że o wiele więcej przyjemności przynosi mi kontakt z fotografią analogową, ale potrafię zachwycić się również zdjęciem, wykonanym cyfrówką. Istotna jest chwila, zatrzymana w czasie. Nawet najlepszy i najdroższy sprzęt fotograficzny nie wyczaruje odpowiedniego momentu.

Znalazłam w starym albumie dwie fotografie, które dawno temu wygrzebałam z kartonu w domu cioci. Trzej panowie z pierwszego zdjęcia są mi zupełnie obcy. Nie udało mi się ustalić, czy byli członkami rodziny mojego taty, czy znajomymi dziadka. Mogłabym się pokusić o fikcyjną opowieść, ale nie mam talentu Dehnela. Druga fotografia przedstawia rodzinę ze strony ojca, ale jedynymi, których rozpoznaję, są babcia (kobieta, na ramieniu której opiera głowę wąsaty mężczyzna) i dziadek (pan, stojący po lewej stronie wcześniej wspomnianego wąsacza). Uwielbiam te zdjęcia. Przedstawiają bliskich nieobecnych w młodości, czyli takich, jakich ich nigdy nie znałam.
Wierzę w magię fotografii. Zawsze wierzyłam.



sobota, 8 lutego 2014

Rozmowa pierwsza, ale nie ostatnia.

Maria Janion, Kazimiera Szczuka
Transe - traumy - transgresje. Niedobre dziecię
Krytyka Polityczna, 2013


Maria Janion wspomina dzieciństwo, opowiada o ukochanym Wilnie, o doświadczeniu II wojny światowej. Z rozmów kształtuje się osobowość niezwykle ciekawa, zachłanna na wiedzę, systematyczna i pracowita. Janion interesowała się literaturą od zawsze, była skazana na zostanie historykiem literatury. Jej zapał do pracy, jej oczytanie, jej potrzeba nauczania...kim innym mogłaby być pani profesor?

Trudno ocenić tę książkę - rozmowę. Od dawna podziwiam Marię Janion, lubię Kazimierę Szczukę. Nie miałam wątpliwości, że spotkanie tych dwóch kobiet zaowocuje czymś ciekawym. Nie tylko świetnie się czyta tę książkę. Wiele informacji wyniosłam z pierwszej części i nie mogę się doczekać kolejnych. Myślę, że będzie jeszcze ciekawiej, kiedy uczennica przestanie wracać do lat dziecięcych pani profesor, a skupi się na jej pracy intelektualnej i na życiu z książkami.

Oszałamia dziennik lektur Marii Janion. Skrupulatnie prowadzony zeszyt jest dowodem na to, jak wielką rolę w życiu "niedobrego dziecięcia" pełniły książki. Czterdzieści tytułów to całkiem przeciętny miesięczny spis przeczytanych lektur. To więcej niż jedna książka dziennie. Jak, kiedy, kosztem czego?

wtorek, 4 lutego 2014

Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord.

Małgorzata Gutowska - Adamczyk
Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord
Nasza Księgarnia, 2013


Akcja drugiego tomu Podróży do miasta świateł toczy się w Paryżu. Nina, historyczka sztuki, wyrusza do tego pięknego miasta w poszukiwaniu śladów Róży z Wolskich, niedocenianej malarki, romansującej z księciem de Vallenord. Nina pragnie rozwiązać zagadkę kradzieży obrazów Rose, chce zobaczyć zamek, który należał do książęcej rodziny. Łatwo się domyślić, że Róża zamieszkała w posiadłości Vallenordów, ale nie chcę zdradzać, jak do tego doszło.

Jako czytelnik pierwszego tomu, pamiętający jego zakończenie, zastanawiałam się, jakim cudem Róża z Wolskich stała się Rose de Vallenord. Szybko domyśliłam się, kto jest kim i jaką rolę odegra w przedstawieniu. Z żalem stwierdzam, że drugi tom cyklu nie ma w sobie tej magii, co pierwszy.
Pierwsza część Podróży do miasta świateł mnie zachwyciła. Miałam powód, by określić ją wspaniałą podróżą do XIX-wiecznego Paryża, ponieważ o losach Róży czytałam zachłannie. Mniej interesujące były spotkania z Niną, mieszkanką dzisiejszej Warszawy, zdolną i ambitną singielką, tkwiącą w toksycznym związku z matką. W drugiej części cyklu, prowadzona dwutorowo fabuła, jest słabsza - dotyczy to zarówno epizodów z przeszłości, jak i tych współczesnych. Obie kobiety, Róża i Nina, stają się rozlazłe i naiwne. Opowieść, snuta przez Gutowską - Adamczyk, również zwalnia tempo i momentami nudzi.
Z jednej strony dobrze zanurzyć się w znajomą historię, wrócić do poznanych wcześniej bohaterów i do miasta, które oszałamia. Jednak na próżno szukałam w drugiej części cyklu klimatu, stworzonego wcześniej. Lubiłam Różę, a tu jakoś przestałam. Wątek Niny, słaby w pierwszym tomie, w kolejnym całkowicie rozczarowuje. Nie żałuję, że nie będzie trzeciej części, choć pewnie, gdyby była, przeczytałabym siłą rozpędu. Dla Rose, która (jeśli weźmie się pod uwagę oba tomy powieści) jest naprawdę interesującą postacią. I dla Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk, która niewątpliwie pisać potrafi i dzięki której wróciłam do współczesnej literatury polskiej.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...