piątek, 28 czerwca 2013

Kulturalnie, dobitnie, z ironią.

Dubravka Ugresić
Czytanie wzbronione
Świat Literacki, 2004



Eseje z lat 1996 - 2000, w których autorka, często bezlitośnie, odkrywa mechanizmy rządzące zachodnim rynkiem wydawniczym. Ugresić patrzy na świat literacki z perspektywy wschodnioeuropejskiego autora, nie oszczędzając redaktorów, pisarzy i czytelników. Momentami śmieszne, innym razem przytłaczające spostrzeżenia mądrej kobiety pokazują absurdy literackiego kręgu. W pełnych ironii esejach autorka zwraca uwagę na zmiany, jakim poddał się rynek literacki, pytając przy okazji o to, czy współczesny pisarz jest twórcą wolnym i co dzisiaj znaczy czytać (pyta o istotę czytania).

Ugresić jako pisarka i jako literaturoznawca analizuje fenomen bestsellera, przybliża nieobytemu w świecie wydawniczym czytelnikowi takie terminy, jak: book proposal (konspekt książki, ważniejszy niż sama książka - ma przekonać redaktora, że książka będzie udana, że temat chwytliwy), blurb (potocznie mówiąc: "opis z okładki" - dziś mało istotna wydaje się informacja na temat pochodzenia, wykształcenia i zainteresowań pisarza, ale nie można zapomnieć o poinformowaniu potencjalnego czytelnika o tym, że autor ma żonę i trójkę dzieci).

Na rynku literackim nieustannie toczy się walka o przetrwanie. Redaktorzy to półbogowie, którzy niekoniecznie czytają, niekoniecznie znają się na profesji, którą obrali, ale mają władzę - obie strony są świadome tego, że pisarz bez redaktora daleko nie zajdzie.
Kultura literacka to dzisiaj glamour - twórca musi błyszczeć, pięknym być, pojawiać się na okładkach poczytnych magazynów, udzielać wywiadów.

Wiele w esejach Ugresić gorzkich spostrzeżeń. Nie można jej jednak zarzucić, że nie wie, o czym pisze. Jako pisarz obserwuje machinę wydawniczą od środka i próbuje znaleźć miejsce dla siebie w tym kołowrocie dziwnych zdarzeń.
Eseje czyta się lekko i przyjemnie. Autorka patrzy na siebie i na to, co się dzieje wokół niej, z dystansem. Jej bronią jest sarkazm i bezlitosny śmiech, choć wie, że - jako pisarz - przed krwiopijcami nie ucieknie.




czwartek, 27 czerwca 2013

okruchy jednego dnia.

wczoraj starsza pożegnała szkołę. na dwa miesiące, ale radość wielka. choć po chwili pojawiły się wątpliwości, co ona będzie w wakacje robiła...i wiesz, mamo, ja tak czasami mówię, że nie chcę chodzić do szkoły, że nie lubię, ale dobrze, że ta szkoła jest, bo bym się zanudziła. oto i mądrość dziesięciolatki.
mądrość, w co nie wątpię, chwilowa. pozytywne myślenie o szkole potrwa do września.

nasz dzień. jeden. słoneczny bardzo. na przekór aurze ostatnich dni.


środa, 26 czerwca 2013

Pomyśl tylko, gdyby nie było cieni, kto dostrzegłby światło słońca?*

Virginia C. Andrews
A jeśli ciernie
Świat Książki 2012

Z jednej strony przyzwyczajam się do serii, więc jestem ciekawa kolejnej części. Z drugiej strony - czytanie A jeśli ciernie tak mnie drażniło, że wielokrotnie chciałam przerwać lekturę. O ile Kwiaty na poddaszu uważam za bardzo dobre czytadło, a Płatki na wietrze przeczytałam z zainteresowaniem (choć miejscami czułam się znużona), to trzecią część uważam za monotematyczny bełkot. Przyznaję, że tę książkę "zmęczyłam" i zastanawiam się tylko, skąd u Virginii C. Andrews ta pisarska nierówność, i czemu z książki na książkę autorka popada w totalny melodramatyzm? Dla mnie niestrawny.

Podczas lektury miałam wrażenie, że na ponad czterystu stronach pisarka miele jedno zdanie. Może na tym polega jej talent? Jakby nie było, sztuką jest stworzenie z jednego zdania powieści. Wyjątkowych umiejętności wymaga również wykreowanie tak pustych i nudnych charakterów.

Tym razem narratorami opowieści są synowie Cathy: Bart i Jory, którzy powoli odkrywają tajemnice swych rodziców, tzn. swej matki i ojczyma, a jak się później okaże - wuja. Cała rodzina żyje sobie w pięknym domku, Cathy i Chris bardzo się kochają i przez otoczenie są postrzegani jak małżeństwo, adoptują nawet małą dziewczynkę (wszak tylko córki matce dwóch synów brakowało do szczęścia). Sprawy zaczynają się komplikować, gdy do domu obok wprowadza się starsza pani, która zaczyna fascynować Barta, a sąsiadka fascynację tę odwzajemnia. W tym momencie rozpoczyna się ta część książki, którą uważam za drwinę z czytelnika. Podchody sąsiadki, jej wpływ na Barta, obecność psychicznie chorego lokaja i kompletnie niedomyślnych rodziców, którzy bardzo długo nie potrafią skojarzyć pewnych faktów - to wszystko przyprawiało mnie o mdłości. Cathy jest do bólu naiwna i głupiutka, Chris na wiele rzeczy przymyka oko (wszak kocha bezgranicznie i ślepo), sąsiadka i jej lokaj są tak żałośni, że aż śmieszni, a z dzieci autorka na siłę próbuje zrobić ofiary losu.

Podsumowując: jest kiepsko i można się zmęczyć. I niech Was nie dziwi fakt, że głęboko zastanawiam się nad spędzeniem (tudzież zmarnowaniem) czasu z kolejną częścią sagi - Kto wiatr sieje.

*Cytat w tytule pochodzi z książki, o której piszę (s.375).

wtorek, 25 czerwca 2013

Codzienna dawka magii.

Ostatnio mniej czasu poświęcam literaturze dla starszych dzieci. Maja czyta sama, sięgam po nieliczne z jej lektur - takie, co do których mam przeczucie, że zainteresują dorosłego czytelnika. Jak Czarownica piętro niżej Marcina Szczygielskiego czy cykl Baśniobór Brandona Mulla, do którego starsza córka nie jest na razie przekonana, a mnie pochłonął całkowicie i trochę żal, że kilka dni temu skończyłam czytać piątą (i ostatnią) części serii.

Kroniki Spiderwick przeczytałam z przyjemnością, choć fabuła jest niesłychanie prosta. Niewielkich rozmiarów książeczki kryją w sobie magiczne opowieści, których bohaterami jest trójka rodzeństwa.


W książeczkach Holly Black jest wszystko, co może się spodobać młodszemu czytelnikowi. Mallory oraz bliźnięta: Simon i Jared to typowe rodzeństwo - kochają się tak mocno, jak zaciekle się kłócą. Ich mama boryka się z problemami finansowymi i samotnością (właśnie rozstała się z ojcem dzieci), co nie pozostaje bez wpływu na dorastające potomstwo. Jakby tego było mało, rodzina musi zamieszkać w starym, zaniedbanym i pełnym myszy domu ciotki Lucindy, która od dłuższego czasu przebywa w szpitalu i uchodzi za osobę psychicznie niezrównoważoną. Intrygujące, prawda? Dzieci, przyzwyczajone do życia w Nowym Jorku, są przerażone wizją mieszkania na odludziu. Szybko przekonają się, że właśnie zaczął się nowy, pełen wrażeń, momentami niebezpieczny rozdział w ich życiu. Jared odkryje Przewodnik terenowy wuja Arthura i pozna domowego skrzata Naparstka, a potem będzie jeszcze dziwniej...

Kroniki Spiderwick to bardzo ciekawa propozycja fantasy dla młodszych dzieci. Nic nie jest tu zbyt straszne, zbyt rozwlekłe czy niezrozumiałe. Duże i ładne ilustracje dodają książkom uroku. Dzieci walczą z siłami zła, bo podział na dobro i zło to element w baśniach niezbędny, ale ta walka nie jest brutalna i bitewne epizody nie stanowią elementu dominującego. Ważniejsze są relacje między rodzeństwem, ich spojrzenie na magiczny świat, który niespodziewanie się im objawia.

Przeczytałyśmy (Majce bardzo się ta seria podobała) pięć pierwszych części Kronik...Istnieją kolejne, których bohaterami są inne dzieci, a punktem łączącym obie serie jest Przewodnik terenowy. Niestety, w naszej bibliotece nie znalazłyśmy ciągu dalszego Kronik Spiderwick.
Dawno temu oglądałam ekranizację książek Holly Black, Maja była wówczas za mała na wspólny seans. Nadeszła pora, by przypomnieć sobie film:)

piątek, 21 czerwca 2013

one.

na pierwszy dzień lata...


czekam na film. na kolejne spotkanie z Nimi (Julie Delpy, Ethan Hawke). po latach.
mam wielką ochotę przeczytać Dno oka Nowickiego. cały czas tę książkę w myślach mam.
lubię lato za słońce i czereśnie.
porządkuję świat wokół siebie. to znaczy próbuję...





środa, 19 czerwca 2013

Strzępy minionej rzeczywistości.

Patti Smith
Poniedziałkowe dzieci
Czarne, 2013


Trafiały się takie dni, dni szare i dżdżyste, gdy brooklyńskie ulice godne były fotografii - każde okno obiektywem leiki, ziarniste, nieruchome obrazy...

Biorę do ręki książkę Patti Smith. Zamieram, wpatrując się w zdjęcie na okładce. Po chwili spoglądam na tekst, zamieszczony obok fotografii. Fragment większej całości. Już wiem, że ta książka stanie się ważna, że będę się starała czytać ją powoli, uważnie...by delektować się każdym zdaniem...ale polegnę, zachłystując się słowami.

Patti Smith, pisarka, poetka, artystka, muzyk rockowy, kobieta wielowymiarowa.  Robert Mapplethorpe, fotograf. Losy tych dwojga splotły się w Nowym Jorku, w roku 1967......w tym małym wycinku czasoprzestrzeni porzuciliśmy naszą samotność i razem zastąpiliśmy ją ufnością (s.44).
Idealiści, outsiderzy, pełni pasji, zachłanni na życie. Pragnęli wyrażać siebie - Ona w muzyce rockowej, On w fotografii. Zafascynowani Nowym Jorkiem, błąkali się po zgliszczach lat 60-tych, szukając inspiracji, poddając się magnetycznemu urokowi bohemy i kultowego hotelu Chelsea. Wolni duchem, nieco poszarpani, skupieni przede wszystkim na wielowarstwowym świecie wewnętrznym. Utalentowani.

Normy ograniczały ich wolność. Patti podkreślała, że zawsze będzie tylko sobą: należę do klanu Piotrusia Pana i nigdy nie dorosnę (s.18). Pierwsze lata w Nowym Jorku były ciężkie, choć miasto niezmiennie inspirowało...

Żyłam w świecie swoich książek, z których większość napisano w XIX wieku. Chociaż byłam gotowa spać na ławkach, w metrze i na cmentarzach, dopóki nie znajdę pracy, nie mogłam sobie poradzić z doskwierającym mi głodem. Byłam chudzielcem o szybkiej przemianie materii i dużym apetycie. Nie mogłam się wyżywić romantyzmem. Nawet Baudelaire musiał jeść. W jego listach często dochodziło do głosu rozpaczliwe wołanie o mięso i porter (s.39)

Patti i Robert przetrwali wiele, bo żyli sztuką. Ta kapryśna dama uskrzydlała ich codzienność, karmiła zmęczone dusze, dawała nadzieję na przyszłość. Uzależnieni od siebie, zafascynowani sobą, spełnieni. Piękni. W otoczeniu ówczesnych artystów rozkwitali, ciesząc się jak dzieci z wyjątkowych spotkań. Janis Joplin, Allen Ginsberg, Andy Warhol, Jimi Hendrix...cudowne lata 70-te.

Czytając wspomnienia Patti Smith, przenosimy się w czasie. Wszystko, czego doświadcza artystka, staje się bliskie. Słowa zapadają w pamięć. Inspirują do myślenia. Jej życie fascynuje.
Patti pozwala zajrzeć za kulisy swego życia, pokazując świat, którego już nie ma. Rozmawia z czytelnikiem językiem miłości, pokoju, pasji. Budzi do życia.

Poniedziałkowe dzieci to intelektualna uczta.
Tęsknię za taką literaturą.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

lubię.

Ciepło myślę o Januszu Korczaku. O jego spotkaniach z dziećmi. O wrażliwości na drugiego człowieka. Wzruszam się, czytając książki o tym niezwykłym człowieku, dla którego dzieciństwo było fundamentem życia. Wciąż przede mną Korczak. Próba biografii Joanny Olczak - Ronikier.



Bose stopy. Słońce. Kapelusz. Dużo piasku. Bardzo lubię.
Zainteresowanie Młodszej Paddingtonem, choć to jeszcze nie pora na książki Michaela Bonda.
I zasłużony sen, bez przebudzeń.





sobota, 15 czerwca 2013

Kryminał mocno skondensowany.

Camilla Lackberg
Zamieć śnieżna i woń migdałów
Czarna Owca, 2012


Kiepsko. Niestety. Tym razem autorka świetnej sagi kryminalnej, którą darzę ogromną sympatią, napisała książkę "na kolanie". Zamykając bohaterów w odciętym od świata miejscu wpadła w znany schemat, ale nie udało jej się zbudować napięcia, niezbędnego do tego, by opowieść intrygowała, a kryminał spełniał założenia gatunku.

Rodzinne spotkanie na Valo okazuje się doświadczeniem traumatycznym nie tylko dlatego, że uczestnicy są świadkami śmierci zamożnego seniora rodu, ale również dlatego, że w żaden sposób nie mogą skontaktować się z policją, by wyjaśnić to zdarzenie. Na szczęście jest wśród nich, znany z kryminałów Lackberg, Martin Mohlin - niedoświadczony policjant, któremu nie wiedzie się w życiu uczuciowym. Martin, zaproszony na wyspę przez wnuczkę tragicznie zmarłego, wszczyna śledztwo, choć operuje ograniczonymi środkami i nie towarzyszy mu Patrick Hedstrom. Policjant wielokrotnie załamuje ręce nad brakiem dowodów, bo członkowie rodziny nie pałają ku sobie wielką sympatią, a punktem spornym są (oczywiście!) pieniądze. Senior rodu był bowiem człowiekiem bardzo zamożnym i spekulacje na temat treści pozostawionego przez niego testamentu spędzają sen z powiek wszystkim, którzy pozostali przy życiu.
Gorycz i wzajemne pretensje sączą się niemal z każdej strony powieści Lackberg. Są rodzinne tajemnice i pełne żalu zwierzenia. Jednak wszystko to zostało skondensowane w niewielkich rozmiarów nowelce i czytelnik ma wrażenie, jakby autorka na siłę próbowała wspomnieć o tym i owym, ale szybko, bo kartek papieru zabraknie.

Na szczęście wiem, na co stać Camillę Lackberg i wybaczę pisarce ten marny epizod w literackim życiorysie. Korzystanie z pomysłów mistrzów gatunku (Agatha Christie, Arthur Conan Doyle) jednym wychodzi na dobre, innym niestety szkodzi.


czwartek, 13 czerwca 2013

Jeden dzień w Paryżu.

Ellen Sussman
Lekcje francuskiego
Wydawnictwo Literackie 2012


Powieść Sussman okazała się przyzwoitym i interesującym czytadłem, choć przyznaję, że nie dawałam jej wielkich szans i myślałam, że będzie to jedna z tych książek, które rozczarowują.
Jednak lektura Lekcji francuskiego przyjemnie skojarzyła mi się z filmami Richarda Linklatera, a spacer uliczkami Paryża wprowadził w dobry nastrój. Kiedy dodam do tego ciekawe opowieści szóstki bohaterów, powstanie smaczny koktajl, który rozbudzi apetyt na więcej...

Bardzo lubię książki Anny Gavaldy - francuskiej pisarki, której twórczość skupia się na międzyludzkim dialogu, spotkaniach, emocjach. Autorka zmusza czytelnika do refleksji, ale równocześnie pozwala mu się odprężyć i rozkoszować słowem pisanym.
Nie będę porównywać Gavaldy i Sussman, ale warto wspomnieć, że amerykańskiej pisarce udało się uchwycić klimat francuskich kafejek, a jej bohaterowie rozmawiają ze sobą szczerze, choć półsłówkami. W tym niedopowiedzeniu obu autorkom udało się spotkać i może dlatego podczas lektury Lekcji francuskiego myślałam o książkach Gavaldy.

Jeden dzień w Paryżu. Sześć historii, które odsłaniają zagubienie, samotność, pragnienie miłości i czułości. Krótkie dialogi. Momentami rozpaczliwe. Flirt i ucieczka przed codziennością. Potrzeba towarzystwa i zaspokajanie popędów. Zachłanność na Paryż, któremu nie wypada się opierać.

Historie jakby niedopowiedziane, ale to ogromny atut tej powieści, która (wbrew przypuszczeniom) zauroczyła mnie klimatem i mądrym dialogiem.


sobota, 8 czerwca 2013

Zapach sosu pomidorowego.

Peter Pezzelli
Kuchnia Franceski. Poczuj atmosferę słonecznej Italii
Wydawnictwo Literackie 2010


Bardzo chciałam poczuć atmosferę słonecznej Italii, wzruszyć się, uśmiechnąć...
Obietnice wydawcy okazały się jedynie chwytem reklamowym, ponieważ Kuchnia Franceski nie pachnie, nie smakuje, nie porusza i nie śmieszy.

To nie jest nieciekawa lektura. Może zainteresować, bo historię Pezzelliego, choć przewidywalną, dobrze się czyta. Konserwatywnie myśląca i nieco despotyczna Franceska nie wzbudziła mojej sympatii. Tytułowa bohaterka to kobieta samotna, która wychowała troje dzieci, doczekała się wnuków, a w jej domu zawsze był ciepły posiłek, czym się szczyci i regularnie o tym przypomina. Szczególnie zapracowanej mamie dwójki dzieci, do domu której trafia po przeczytaniu ogłoszenia w lokalnej gazecie. Franceski nie cieszy zasłużona emerytura - potrzebuje zajęcia, które wypełni pustkę codziennych dni. Zostaje nianią jedenastoletniej Penny i dziewięcioletniego Willa. Początkowo nieufne dzieci Franceska "kupuje" domowymi obiadkami i smakołykami. Te pachnące rarytasy stanowią nie lada atrakcję dla, przyzwyczajonych do mrożonek, dzieciaków. Robi się słodko, mdło i coraz mniej ciekawie. Zbuntowane dzieci powoli przestają się buntować. Rozchwiana emocjonalnie Loretta, czyli pracodawczyni starszej pani, zaczyna dostrzegać jasne strony życia i wykazuje chęć zgłębienia sztuki kulinarnej. Franceska uwielbia tę rodzinę, czuje się spełniona, znowu ma dla kogo gotować, itd.

Krzepiąca historia, ale banalna. Czuję się tym bardziej rozczarowana, że długo "polowałam" na tę książkę. Mój apetyt rozbudzony został przez liczne pozytywne recenzje i, nie ukrywam, pięknie sformułowany opis na okładce powieści. Widać, nie taką prostą sprawą jest poczuć atmosferę słonecznej Italii w zimnej i zaśnieżonej Anglii.

czwartek, 6 czerwca 2013

Wyjątkowe spotkanie z Szymborską.

Wisława Szymborska
Nowe lektury nadobowiązkowe 1997 - 2002
Axel Springer Polska, 2007 (seria Dziennika: Dzieła Najwybitniejszych Noblistów)


Czemu wcześniej do ręki tej książki nie wzięłam, choć wiedziałam o jej istnieniu?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam książkę jednym tchem.
Cudne są te krótkie felietony, słusznie nazywane komentarzem na temat przeczytanych przez autorkę lektur.

Lubię Szymborską. Jako poetkę lubię, a to nie takie oczywiste. Po pierwsze, nie ma przymusu lubienia noblistów. Po drugie, nie przepadam (od zawsze) za poezją. Panią Wisławę lubię bardzo i jako poetkę, i jako człowieka, który miał ogromny dystans do życia i bycia wielowymiarowo pojętego.

Nowe lektury nadobowiązkowe (zaczynam więc od końca) to obowiązkowa lektura dla wszystkich, którzy uwielbiają czytać książki i znajdują niebywałą przyjemność w czytaniu o książkach. Ten zbiór felietonów z lat 1997 - 2002, które ukazywały się na łamach Gazety Wyborczej, to spotkanie z Szymborską lapidarną, zabawną, spostrzegawczą. Dobór lektur, trzeba przyznać, dość oryginalny, ale z drugiej strony świadczący o tym, że poetkę interesowało wszystko (dosłownie) i żaden temat nie był jej straszny. Na większość z wybranych przez noblistkę książek nie zwróciłabym uwagi, ale autorka pisze o Dynastiach świata Morby'ego czy o Gadach Trepki tak interesująco, że, czytając, nie można złapać tchu.

Nie mogę pochwalić się znajomością komentowanych przez Szymborską książek (czytałam jedną - Wszystko, co minęło Mii Farrow), ale nie przeszkadzało mi to wcale w delektowaniu się tekstem. No dobrze, nie delektowałam się, pochłonęłam w jeden wieczór tę niewielką, ale cudowną, pełną treści, miejscami zabawną książkę. I chcę więcej, więc Lektury nadobowiązkowe przeczytam już, zaraz...i pozostanie niedosyt i żal, że kolejnych felietonów nie będzie.

Widać, że Szymborska beletrystyki wiele nie czytywała. Sięgała raczej po biografie i literaturę popularnonaukową. I wspaniale potrafiła swe lektury opisać. Nie streszczała, nie krytykowała (wychodziła z założenia, że każdy lubi co innego, a skoro książka pojawiła się w obiegu - to znaczy, że komuś przypadła do gustu), nie analizowała zanadto. Czytając felietony, ma się wrażenie, jakby poetka siedziała obok i po prostu opowiadała o lekturze, stosując przy tym dygresje i przywołując zabawne anegdoty z życia własnego oraz przyjaciół. Wspaniale się tego "słucha"...

środa, 5 czerwca 2013

chwila.

Planowałam napisać kilka słów o przeczytanej książce, ale nie dam rady sklecić sensownego tekstu.
Jest zdjęcie, które bardzo lubię.


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Camilla Lackberg "Fabrykantka aniołków" (Czarna Owca, 2012).


Ostatnimi czasy, zamiast czytać, oglądam Sztukę czytania. Podglądam cudze biblioteczki, chłonę słowa i wspomnienia. To nie tak, że wszystkie zbiory są dla mnie ciekawe, ale samo patrzenie na półki zastawione książkami sprawia przyjemność.

Sagę Camilli Lackberg skończyłam czytać jakiś czas temu. Ostatni (?) tom okazał się równie interesujący jak poprzednie, a spotkanie z Patrickiem, Ericą, Martinem i innymi udane. Lackberg pisze według konkretnego schematu: od Księżniczki z lodu do Fabrykantki aniołków mamy dwa plany czasowe, mniejszą lub większą tragedię rodzinną i śledztwo kryminalne, które ściśle łączy się z tajemniczą historią sprzed lat.
Bardzo fajnie zbudowana fabuła, lekkie pióro, ciekawa opowieść (szczególnie ta z przeszłości) i grono interesujących (i jednocześnie całkiem zwyczajnych) bohaterów sprawiły, że każdy kolejny tom czytałam z wielką przyjemnością. I chętnie sięgnęłabym po dziewiąty, dziesiąty...

Teraz, na osłodę, wypożyczyłam Zamieć śnieżną i woń migdałów Lackberg.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...