poniedziałek, 28 września 2015

Białe kruki.

Christer Mjåset
Białe kruki
Smak słowa, 2014


Myślałam, że to skandynawski kryminał, a te bardzo lubię. Dodatkowym atutem miało być otoczenie i faktycznie czasami czułam się jak na planie Chirurgów. Mniej akcji, nagłych wypadków i spektakularnych operacji, ale jednak w szpitalu, wśród kolegów po fachu.
To nie kryminał, co uświadomiłam sobie około 140 strony, kiedy stwierdziłam, że raczej żadne śledztwo się nie odbędzie. To nie thriller medyczny, jak sugeruje jeden z recenzentów.
W moim odczuciu to zgrabnie napisana powieść medyczna, jeśli w ogóle taki gatunek istnieje. O relacjach międzyludzkich, o rywalizacji zawodowej, o profesji chirurga.

Mathias, Thea i Werner pracują jako lekarze asystenci na Oddziale Neurochirurgii szpitala w Bergen. Są młodzi, zdolni, pełni zapału. Ich praca ma charakter tymczasowy, a wszyscy troje chcieliby otrzymać etat w szpitalu. Kiedy dowiadują się, że przewidziano tylko dwa angaże, zaczynają rywalizować.

Mjåset - z zawodu neurochirurg - bez skrupułów odkrywa sekrety własnego zawodu i zasady, często krzywdzące i bezlitosne, które rządzą szpitalnym środowiskiem. Podczas lektury można odnieść wrażenie, że idealne hasło przewodnie w szpitalu to "po trupach do celu". Młodzi lekarze, czy chcą czy nie chcą, muszą dostosować się do reguł swoich przełożonych, a ci bywają różni. Układy, intrygi, manipulacje to norma w norweskim szpitalu. Mathias, Thea i Werner codziennie stawiani są w sytuacjach, w których wiele zależy od ich decyzji. I te decyzje nie są związane z życiem pacjenta.
Tak naprawdę lekarze asystenci mają niewiele okazji, by wykazać się swymi umiejętnościami na sali operacyjnej. Więcej czasu spędzają na spełnianiu oczekiwań starszych stażem kolegów po fachu. Z presją środowiska radzą sobie różnie.
Autor Białych kruków skupia się nie tylko na zawodowym życiu trójki głównych bohaterów, ale pozwala czytelnikowi wniknąć w ich życie prywatne. Dzięki temu Mathias, Thea i Werner stają się bardziej wiarygodni.

Muszę przyznać, że Christer Mjåset umiejętnie łączy doświadczenie zawodowe i talent pisarki. Choć nie otrzymałam tego, czego oczekiwałam, ponieważ thrillerem medycznym zdecydowanie Białe kruki nie są, to powieść od pierwszej do ostatniej strony jest interesująca, a styl autora sprawia, że książkę świetnie się czyta.



czwartek, 24 września 2015

Świat według Thekli.

Barbara Dubus
Thekla i jej chłopakowy świat
Wytwórnia, 2010


Thekla ma osiem lat i trzech starszych braci.


Barbara Dubus przez rok fotografowała codzienność Thekli.


Stworzyła portret rodziny. Bardzo prywatny i szczery.


Miłość. Rywalizacja. Wrażliwość. Zabawa. Niebanalne fotografie wzbogacone słowami ośmioletniej dziewczynki, która komentuje rzeczywistość i przez którą momentami przemawia filozof.




Odkąd zobaczyłam tę książkę na blogu paranoid android bardzo chciałam ją przejrzeć. Instynktownie czułam, że spodoba mi się i pomysł, i wykonanie. Do zakupu zniechęcała mnie jedynie cena, a w bibliotece tego tytułu nie znalazłam. Kilka dni temu trafiłam na Theklę... w Dedalusie. Kosztowała mnie całe 8 zł. Dobrze wydane 8 zł:)
Przy okazji znalazłam również Fotobiografię Ryszarda Kapuścińskiego, którą otrzymałam w prezencie gwiazdkowym. Cena okładkowa to 79 zł, na dedalus.pl - 18 zł. Warto, bo to piękny album, pełen fotografii i mądrych słów.



wtorek, 22 września 2015

Już jesień.

Choć najbardziej lubię późną wiosnę i lato, to umiem docenić jesień. Szkoda mi żegnać się z bosymi stopami, zapachem słońca we włosach, całodniowymi wycieczkami i ciepłymi wieczorami. Wiem, że wraz z drugą połową września nadejdzie poranne rozleniwienie i w drodze do przedszkola będzie nam towarzyszyła mgła. Zwiększy się zapotrzebowanie na gorącą herbatę i książki. I na zdjęcia w odcieniach brązu, czerwieni i pomarańczy. Mimo jesieni wciąż słoneczne i ciepłe.
Od dzisiaj noszę w torbie aparat analogowy. Tylko.
Pasuje do jesieni.



piątek, 18 września 2015

Robert Rient. Świadek.

Robert Rient
Świadek
Dowody na Istnienie, 2015


Robert jest moim rówieśnikiem. W poprzednim życiu, o którym opowiada w książce Świadek, był Łukaszem. Odkąd pamięta czuł się inny. Niedopasowany do świata. Ograniczony zakazami, nakazami, religią, historią, własną niemocą.

Łukasz urodził się i wychował we wspólnocie świadków Jehowy. W autobiograficznej książce opisuje hermetyczną społeczność wyznawców, więc dla kogoś niewtajemniczonego w szczegóły (jak ja), ale zainteresowanego tematem (jak ja), Świadek jest lekturą bardzo interesującą i, momentami, przerażającą. Reportaż ten, rekomendowany przez samego Mariusza Szczygła, to przede wszystkim opis walki z samym sobą, z własną wiarą, z seksualnością. To miotanie się w przestrzeni, którą Łukasz chce ogarnąć, ale nie potrafi. Raz mocno wierzy i praktykuje, zyskuje nawet uznanie w kręgach wspólnoty; innym razem odrzuca, buntuje się, ucieka.
Nie jest łatwo wyrwać korzeni, odciąć się od wszystkiego, co bezpiecznie znane, ale autor pokazuje, że można, a nawet trzeba. Dlatego "rodzi się" Robert, dlatego powstaje Świadek. Rient zmienia imię i nazwisko, aby zacząć żyć nie jako świadek Jehowy, ale jako człowiek. Po prostu człowiek.

Reportaż Roberta Rienta to boleśnie szczery dziennik zagubionego nastolatka. Świadek pokazuje proces dorastania w konserwatywnym środowisku, jakim jest wspólnota świadków Jehowy.
Dla mnie lektura tej książki była wartościowa głównie ze względu na ukazanie "od środka" praktyk wyznawców Jehowy. Ciekawe są przemyślenia człowieka, który ma wątpliwości, który nie przyjmuje biernie tego, co mu się wmawia (choć są momenty, kiedy Łukasz jest wzorowym przedstawicielem wspólnoty). Jednak bywały chwile, gdy ta niewielkich rozmiarów książka nużyła, gdy spisane myśli stawały się zbyt chaotyczne. Być może mętlik był zamierzony, oddawał to, co działo się w głowie Roberta, ale miejscami utrudniał lekturę.

Lubię, gdy przeczytana książka wzbogaca moją wiedzę o świecie. Dlatego uważam, że warto sięgnąć po Świadka.

środa, 16 września 2015

Pogromca lwów.

Camilla Lackberg
Pogromca lwów
Czarna Owca, 2015


Dawno nie byłam we Fjällbace i warto było do niej wrócić. Dziewiąta część sagi, podobnie jak wcześniejsze tomy, oferuje ciekawą i zagmatwaną historię kryminalną.
Patrick Hedstrom otrzymuje zgłoszenie o odnalezieniu zaginionej cztery miesiące wcześniej dziewczynki. Znaleziona na środku drogi, półnaga Victoria, jest brutalnie okaleczona i wkrótce umiera.
W tym samym czasie Erica zbiera materiały do swojej nowej książki. Spotyka się w więzieniu z oskarżoną o morderstwo męża kobietą. Ta ewidentnie wiele ukrywa i Erica szuka sposobu, aby wyciągnąć z niej cenne informacje. Z czasem cenne nie tylko dla wiarygodności pisanej przez Ericę książki, ale również dla śledztwa, które prowadzi policja.

Tradycyjnie, jak to u Camilli Lackberg, wątek kryminalny prowadzi czytelnika w przeszłość, a wszystko rozgrywa się na tle codziennego życia mieszkańców małego miasteczka.
Mnie ten schemat, którego cały czas trzyma się szwedzka autorka, bardzo odpowiada. Nie chcę, aby mnie pisarka zaskakiwała i zmieniała swój styl pisania. Zmieniła trochę w powieści Zamieć śnieżna i woń migdałów i nie wyszło jej to na dobre. Saga o Fjällbace jest dobra i gwałtownych modyfikacji nie potrzebuje.

Kryminalne historie zawsze są interesujące, a jak czytelnik zaprzyjaźni się z głównymi bohaterami, to niecierpliwie czeka na każde kolejne spotkanie.

czwartek, 10 września 2015

Macierzyństwo non-fiction.

Joanna Woźniczko - Czeczott
Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego
Czarne, 2012



Lubię książki Czarnego, wydawane w serii Bez Fikcji O... Gwarantują dobrą lekturę, lekkie pióro autora, ciekawy temat. W przystępny i przyjemny sposób "dotykają" ważnych tematów, z którymi każdy styka się w swej codzienności. Pisałam o Hotelu dla twoich rzeczy Joanny Jagiełło. Nie napisałam (może kiedyś to zrobię) o Po Rachel Cusk. Bardzo chciałabym przeczytać Pracę na całe życie Cusk (bo styl Cusk bardzo mi odpowiada). Na razie jednak jestem po lekturze książki Joanny Woźniczko - Czeczott, która pisze o tym, że w bólach rodzi się nie tylko dziecko, lecz także matka. Po przeczytaniu Macierzyństwa non-fiction mam wrażenie, że przede wszystkim matka.

Autorka odczarowuje macierzyństwo i pisze o mało fajnych aspektach codzienności z małym dzieckiem. Można się z panią Czeczott nie zgadzać w niektórych kwestiach, można przyklaskiwać trafnym spostrzeżeniom, można dumać nad sprawami, nad którymi wcześniej się nie dumało. Na pewno warto przeczytać. Nigdy nie sądziłam, że macierzyństwo ocieka lukrem, więc wynurzenia autorki nie są dla mnie ani odkrywcze, ani szokujące. Wszystkie mamy znają te doświadczenia z własnego podwórka. Dla mam lektura Macierzyństwa... będzie przyjemna, odprężająca, zabawna. Joanna Woźniczko opisuje nudne spacery ze śpiącym w wózku niemowlakiem, terror diet dla matek karmiących, ciotki - dobra rada, intelektualną zapaść, różne jedynie słuszne metody wychowawcze. Jej celem jest pokazanie, że dziecko w domu to rewolucja dla związku, to przewrócenie codziennej egzystencji do góry nogami, to szukanie cudownych sposobów na ujarzmienie tej trąby powietrznej, która pojawia się wraz z powiększeniem rodziny.

Jestem mamą. Wiem, jak jest. I jest różnie. W tej kwestii zgadzam się z Joanną Woźniczko - Czeczott. Wiele jednak zależy od podejścia mamy do życia, od tego, jaki egzemplarz dziecka trafi do naszego domu (a z tej samej matki i z tego samego ojca najczęściej rodzą się różne egzemplarze)... czynników wpływających na codzienność rodziców z dzieckiem jest wiele.
Nikomu nie trzeba macierzyństwa odczarowywać. Myśląca/y kobieta/mężczyzna zdaje sobie sprawę z faktu, że bycie mamą czy tatą to kalejdoskop wrażeń i emocji.
Lektura, dla mnie, mało odkrywcza, ale przyjemna.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...