wtorek, 28 maja 2013

Carol Drinkwater "Oliwkowa farma" (Wydawnictwo Literackie, 2010)

Pierwsza część oliwkowego cyklu zainteresowała mnie na tyle, by sięgnąć po kolejną - Sezon na oliwki. Jednak nie ukrywam, że po licznych pozytywnych recenzjach książki spodziewałam się lektury wyśmienitej, a nie tylko dobrej.

Autorką Oliwkowej farmy jest aktorka, której, przyznam, nie kojarzę, choć swego czasu zaczytywałam się w książkach Jamesa Herriota z cyklu Wszystkie zwierzęta małe i duże, to serialowej wersji tych powieści nie znam, a Carol Drinkwater w serialu grała Helen Herriot.
Irlandzka aktorka osiada w Prowansji, która mnie, choć w Prowansji nie byłam, kojarzy się bardzo pozytywnie. Towarzyszy jej Michel - producent telewizyjny. Kochają się szczerze i namiętnie, a Appassionata (cóż za nazwa) ma być ich azylem. Bajka...

Bajka, nad którą czasami grzmi, ale pięknie jest. Mimo wszystko. Autorka pokazuje, że materia marzeń to pożywienie dla życia (s.89). Ona spełnia własne pragnienia, pokonując kolejne przeszkody, dzięki którym (paradoksalnie) słodszy jest smak spełnienia. Oni tworzą swój mały raj, ciesząc się każdą chwilą, spędzoną na farmie i planując kolejne zmiany.

Oliwkowa farma to opowieść o dojrzałym związku dwojga ludzi, którzy mieli szczęście spotkać się w odpowiednim momencie życia i mają odwagę urzeczywistniać kiełkujące w sercu pragnienia. To nie jest kolejna książka z serii moje życie było beznadziejne, rzuciłam wszystko (i wszystkich) i zaczynam nowe życie na prowincji Włoch, Francji, Grecji... Tu nikt nikogo nie opuszcza, nikogo codzienność nie przytłacza. Jest radość ogromna, pełne nadziei oczekiwanie, prawdziwa miłość.

Momentami zaskakuje mentalność mieszkańców. Czasami trzeba walczyć z biurokracją i "pozbyć się" pijanego pomocnika. Jednak opowieść emanuje życzliwością, lekkością i fajnie, że Carol Drinkwater postanowiła podzielić się z czytelnikami swymi doświadczeniami.

Nie powiem, że historia Carol i Michela mnie porwała. Raczej zainteresowała. Niespiesznie obserwowałam kolejne etapy remontowania domu i dbania o mizerne drzewka oliwkowe. Kiedy poczułam się znudzona opowieścią, autorka skutecznie wybudzała mnie z letargu niespodziewanym wydarzeniem, które na chwilę wprowadzało chaos w spokojną egzystencję.

Przyniosłam do domu Sezon na oliwki. Jestem ciekawa jak farma pięknieje, jak dojrzewają oliwki...
Lubię takie opowieści i marzę o wakacjach w Prowansji.




piątek, 24 maja 2013

Marcin Szczygielski "Czarownica piętro niżej" (Bajka, 2013)


Wakacje jawią się dziewięcioletniej Mai jako pasmo nudnych dni. Na świecie pojawiła się jej młodsza siostra Alicja. Przedwcześnie się pojawiła, więc mama całe dnie spędza w szpitalu, a tata musi pracować, więc...Maja ląduje u ciabci - ciotecznej prababci (inaczej siostry babci mamy). Ciabcia jest stara, bardzo stara i wakacje w jej towarzystwie nie mogą być ciekawe. A jednak...

Marcin Szczygielski napisał magiczną i pełną przygód powieść dla młodszych dzieci, która zachwycić może dorosłego czytelnika. Autor stopniowo odkrywa przed czytelnikiem tajemnice starej kamienicy, ale pozostawia element niedopowiedzenia, by cały czas intrygować.
W opowieści magia przenika codzienność, wprowadzając Maję do świata fascynującego, zadziwiającego, nieco strasznego...Dziewczynka na początku próbuje racjonalnie tłumaczyć pewne zjawiska, ale nieoczekiwanie dla samej siebie poddaje się przygodzie. Towarzyszą jej kot, lisica (vel wiewiórka) i Marek. Zwierzęta mówią ludzkim głosem, Marek łobuzuje. Niewątpliwą atrakcją są również Zdradliwe Lilie, łysawa Monterowa i duch Oskar.

Czy wakacje bez telewizora, z nudną ciabcią w nudnym mieście mogą okazać się ciekawe dla dziewczynki, która "sypie" cytatami z seriali, które namiętnie ogląda? Pan Szczygielski na każdej stronie Czarownicy... udowadnia, że TAK. Rezolutna i zainteresowana wszystkim, co ją otacza Maja przekonuje się o tym na własnej skórze, przeżywając najlepsze (nie mam co do tego wątpliwości) lato w życiu. Okazuje się, że wystarczy jedno spotkanie z gadającym kotem, by uruchomić lawinę cudownych i magicznych zdarzeń. Wyobraźnia dziecka nie zna granic, nawet jeśli została na chwilę zalepiona "mądrościami" telewizji śniadaniowej.

Mnie książka Marcina Szczygielskiego totalnie zauroczyła. Na pewno sięgnę po inne powieści autora.
Bardzo jestem ciekawa wrażeń Mai, która dopiero przeczyta o niezwykłych przygodach swej imienniczki. Na razie Starsza pochłania Zosię z ulicy Kociej. Na wakacjach Agnieszki Tyszki, czyli trzecią część serii, którą obie bardzo lubimy.

środa, 22 maja 2013

Martyna Wojciechowska "Kobieta na krańcu świata 3" (Wydawnictwo G+J, 2012).


W tamtym roku przeczytałam pierwszą część Kobiety na krańcu świata. Kupiłam drugą, która od dziesięciu miesięcy stoi na półce i  czeka na zainteresowanie z mojej strony. W bibliotece natknęłam się na część trzecią, przytargałam do domu i z wypiekami na policzkach pochłonęłam. Ot, logika:)

Przyjemności czytania nie psuje mi znajomość filmów. Widziałam cztery odcinki programu Martyny Wojciechowskiej, więc każda opowieść, przedstawiona w książkach jest dla mnie świeża i nowa.
Jestem pod dużym wrażeniem spotkań podróżniczki z kobietami różnych kultur i narodowości. Autorka zabiera czytelnika (i widza) w rejony dalekie, które nijak się mają do standardów europejskich. Dzięki temu możemy przez chwilę pobyć TAM, posmakować INNOŚCI i wzbogacić wiedzę o nowe informacje. To jest dla mnie najcenniejsze w książkach podróżniczych. Cieszę się na wyprawę, na chwilowe przeniesienie własnych myśli gdzieś, gdzie nie byłam, ale przede wszystkim cieszę się, że "poznam" inną kulturę, że dowiem się czegoś nowego na temat miejsca, o którym tylko słyszałam albo dowiem się, że jest w świecie miejsce, o istnieniu którego nie miałam pojęcia.

W trzeciej części cyklu Kobieta na krańcu świata Martyna spotyka się z kilkoma kobietami. Mam wrażenie, że poświęca więcej czasu każdej z nich (w porównaniu z częścią pierwszą), dzięki czemu opowieść staje się bardziej szczegółowa. Czytelnik dłużej przebywa w domu bohaterki, uczestnicząc w codziennym życiu jego mieszkańców. Dzięki temu zżywa się z każdą kobietą i ciężko mu przenieść się w inne miejsce, gdy jedna opowieść się kończy, a druga zaczyna.
Mnie w trzecim tomie najbardziej zainteresowała historia Heather - kobiety, która po czterdziestce całkowicie przeorganizowała swoje życie. Nowa miłość, nowa (ekstremalna) pasja...Heather wie, że żyje!
Wzruszająca jest australijska opowieść o kangurzej mamie - kobiecie, która poświęciła swe życie opiece nad zwierzęcymi sierotami i, choć momentami z jej historii "bije" gorycz (Shirley nawet na jeden dzień nie może opuścić farmy i od lat nie może znaleźć nikogo, kto przejąłby jej obowiązki), to mam wrażenie, że nie wyobraża sobie innej codzienności.
Poruszający (i niewiarygodny) jest rozdział Czarownica. Martyna dociera do wioski, zamieszkałej przez kobiety oskarżone o czary i wydalone z własnych wiosek, odsunięte od rodzin, wyklęte. To najsmutniejsza, najbardziej przykra opowieść, bo pokazuje złamane życie kobiet, które bezpodstawnie zostały nazwane czarownicami i nie mają szans na to, by wrócić do domu. Niesprawiedliwe to bardzo, zabobonne i krzywdzące.
Nie wiedziałam, że na Samoa (Polinezja) swobodnie żyją "fa’afafine". Zaskakująca była dla mnie informacja, że na wyspach tych chłopcy sami wybierają sobie drogę życia: jako mężczyźni mogą założyć rodzinę i funkcjonować jako mężowie i ojcowie lub mogą stać się "fa'fafine" - z biologicznego punktu widzenia pozostają mężczyznami, ale ich rola w społeczeństwie i rodzinie jest już bardziej kobieca. Istotne jest to, że nie są w żaden sposób piętnowani, bo w Polinezji wygląd i płeć nie mają znaczenia.
Najmniej interesująca wydała mi się opowieść o indyjskiej świątyni szczurów.
Z niesmakiem czytałam historię Hildy - pogromczyni byków - meksykańskiej matadorki. Nic i nikt nie jest w stanie przekonać mnie, że to chwalebny i piękny zawód, a walka z bykiem to piękny taniec, który wzbudza wiele emocji. Podzielam tutaj zdanie Martyny, która stara się nie oceniać swoich bohaterek, do każdej podchodzi z ciekawością i jest otwarta na nowe doświadczenia, ale nie jest bezstronna i śmiało wygłasza własne zdanie na różne tematy. Matadorom mówi zdecydowane "nie" i się do tego "nie" przyłączam.
W trzeciej części Kobiety... znajdziemy jeszcze opowieść o Tsepal - nepalskiej żonie trzech mężów. Tak, trzech...w dodatku mężowie są braćmi. Fascynująca i zadziwiająca to historia, a dla Nepalczyków całkiem zwyczajna część ich tradycji.

Świetna książka. Jak wszystkie Martyny Wojciechowskiej, z którymi do tej pory miałam przyjemność.
Czas zabrać się za drugi tom Kobiety na krańcu świata:)

sobota, 18 maja 2013

Filmy #4

filmweb.pl 
Dziewczyna z fabryki (reż.  George Hickenlooper, 2006) 9/10

Wspaniale nakreślony portret Edie Sedgwick - muzy Andy'ego Warhola. Biografia kobiety, która nigdy nie dorosła. Zjawiskowo pięknej, łakomej na życie, na sławę, ale pogubionej, mało zaradnej. Portret pewnej epoki, artystycznego rozpasania, kultowego i awangardowego miejsca.

Edie jako 22-latka wyjeżdża do Nowego Jorku. Zafascynowana życiem i sztuką młodziutka dziewczyna spotyka Warhola - początkującego artystę, od którego się uzależnia i odtąd jesteśmy świadkami niebanalnej egzystencji, prowadzącej do samounicestwienia.

Film hipnotyzuje. Od pierwszych do ostatnich kadrów nie byłam w stanie odwrócić wzroku od tego, co działo się na ekranie. To zasługa reżysera, fascynującej osobowości tytułowej bohaterki, ale przede wszystkim Sienny Miller. Aktorka wspaniale zagrała postać neurotycznej, ufnej, nieco depresyjnej dziewczyny, która nigdy nie odnalazła swego miejsca w świecie, choć bardzo chciała gdzieś przynależeć.

To jeden z tych filmów, do których się wraca. Klimatyczny jak stara fotografia.

www.filmweb.pl 
Take This Waltz (reż. Sarah Polley, 2011) 8/10

Obraz niespełnienia. Bardzo prawdziwy, niespiesznie prowadzony film. Michelle Williams (tak, uwielbiam tę aktorkę) jako smutna żona przypomina o tym, jak ważne jest pielęgnowanie związku, który z roku na rok obumiera. 

Margot, po pięciu latach małżeństwa, czuje się znużona. Coraz częściej popada w zamyślenie, próbując dotrzeć do niezauważającego problemu męża, który woli wymyślać nowe potrawy z kurczakiem w roli głównej niż kochać się z własną żoną. Nic dziwnego, że gdy Margot spotyka Daniela, zaczyna się nim interesować, a fascynacja szybko przechodzi w miłość.
Zdradzać fabuły filmu nie będę, ale Take This Waltz to nieco melancholijna, ale pięknie opowiedziana historia o tym, że miłość zmienną jest, a życie z drugą osobą mniej lub bardziej powszednieje. Margot pragnie, by początkowa fascynacja trwała nieprzerwanie, by codzienność oszałamiała...Urzeczywistnieniem marzeń ma być związek z innym mężczyzną. 

www.filmweb.pl 
Nic osobistego (reż. Urszula Antoniak, 2009) 5/10

Anne pozbywa się wszystkich swoich rzeczy i wyrusza w podróż w poszukiwaniu...no właśnie, w poszukiwaniu czego? 

Cisza w filmie jest wszechobecna, ale miękka i przyjazna. Cisza oznacza kontemplację, refleksję, odpoczynek. 
Magiczne są kadry. Na tle obrazów natury pięknie gubi się człowiek. 

Bohaterka nie wzbudza sympatii. Jest obcesowa. Mówi mało, nie szuka nowych znajomości, ale los stawia na jej drodze Martina - starszego, samotnego mężczyznę. Powoli, bardzo powoli rodzi się między nimi nić sympatii.

Nic osobistego to film, który momentami mnie nudził, nie wzbudził większych refleksji, ale doceniam piękne zdjęcia - to one sprawiły, że nie przerwałam seansu.

wtorek, 14 maja 2013

Czytadło warte przeczytania, czyli powieść w listach.


Książka listami pisana. Ciepła, mądra, lekka. Choć dotyka trudnych czasów II wojny światowej, masowych wyjazdów angielskich dzieci do spokojniejszych regionów kraju (co, nie ukrywajmy, było nie tylko sposobem ochrony młodych ludzi, ale również pewną formą osierocenia), ludzkiego cierpienia i śmierci. Powieść o dziwnym tytule to, mimo wszystko, pochwała życia. Autorki na każdej stronie "pokazują", jak ważne są drobne codzienne przyjemności i jak wielką rolę w naszym życiu odgrywa przyjaźń.

Młoda pisarka, Juliet Ashton, promuje swą książkę - w tym celu przemierza Anglię, nieustannie korespondując z kilkoma osobami. Szuka tematu na nową historię i przypadkiem dowiaduje się o Stowarzyszeniu Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Pod tą zabawną nazwą ukryła się grupa osób, mieszkających na małej wyspie Guernsey, która w trudnych czasach wojny zaczęła spotykać się pod pretekstem rozmów na tematy literackie. W praktyce oznaczało to trochę gadania, trochę jedzenia, czasami konflikt, ale na pewno odskocznię od tego, co działo się na zewnątrz, od problemów dnia codziennego. Dla jednych kontakt z literaturą stał się niezwykle istotny i budujący, dla innych niekoniecznie, ale sam zamysł był wspaniały.

Juliet przybywa na wyspę i od pierwszego spojrzenia, stąpnięcia, spotkania z jej mieszkańcami, staje się fanką Guernsey. Co tam Londyn, co tam wielki świat i wielkie nazwiska - tu dzieje się prawdziwe życie. Całkowicie zauroczona miejscem pisarka zaprzyjaźnia się z ludźmi, z którymi do tej pory korespondowała. W międzyczasie wciąż pisze listy i "buduje" swą nową powieść.

Książka jest urocza. Tak, to właściwe słowo. Stowarzyszenie... to czytadło, ale naprawdę dobre czytadło, któremu warto poświęcić czas. By się wzruszyć, by zastanowić się nad codziennością, by docenić siłę i ważność przyjaźni.

piątek, 10 maja 2013

bits & pieces

przez dwa tygodnie miałam mocno ograniczony dostęp do internetu.
stąd nieobecność.
wczoraj dwaj panowie wypełnili tę lukę i stopniowo nadrobię zaległości wszelkie.
stwierdzam, że jednak fajnie mieć internet.

ostatnie dni. chłodne i upalne. nasze.











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...