niedziela, 19 grudnia 2010

Alice in Wonderland (reż. Tim Burton, 2010)

Możecie wierzyć lub nie, ale nie czytałam "Alicji w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla. Byłam dzieckiem, które samodzielnie literacko się wyedukowało. W rodzinnym domu książek nie czytano i miłości do tychże nie zaszczepiono. Dziecko nauczyło się czytać i zaczęło sięgać po książki - nie jestem w stanie przypomnieć sobie pierwszej lektury, nie wiem też, co mnie w literaturze urzekło, ale stałam się czytelnikiem. Na przekór i na złość domownikom, którzy (tego też nie potrafię zrozumieć) nad tym ubolewali. Nie przeczytałam więc "Alicji...", "Kubusia Puchatka" poznałam jako nastolatka na fali zainteresowania książkami typu "Tao Kubusia Puchatka", "Te Prosiaczka", itp. Mam braki. W "podstawówce" czytałam Lucy Maud Montgomery, Niziurskiego, Siesicką, Musierowicz i Chmielewską - to pamiętam. "Alicji..." czas przeminął, nie byłam już przecież dzieckiem małym, a całkiem wyrośniętą dziewczynką.
Dziś "Alicja..." uśmiecha się do mnie z regału w pokoju córki i czas najwyższy zaprzyjaźnić się z magicznym światem snu tytułowej bohaterki.

Miałam pisać o filmie Tima Burtona. Piękny jest. Wizualnie cudowny. Pełen soczystych kolorów, które cieszą oko bajkowymi krajobrazami, strojami, postaciami. To naprawdę czarodziejski świat, który pokocha każdy człowiek, obdarzony fantazją. Ten świat kusi, mami, zaprasza, nic więc dziwnego, że Alicja uległa magii Krainy Czarów. Piękno przeplata się z brzydotą, dobro walczy ze złem, ale nic nie jest przerażająco straszne albo wstrętne.

To nic, że film jest przewidywalny. To nic, że w wielu miejscach niedopracowany, czego nie zauważyłoby dziecko, ale dorosły odbiorca przegapić nie zdoła. To nic. Mnie się podobał - na chwilę oderwał od rzeczywistości, ucieszył. Oglądałam z przyjemnością.

W "Alicji..." przewidywalność staje się nieistotna, biorąc pod uwagę radość, jaką daje obcowanie z obrazem. Nic przewidywalności nie usprawiedliwia w filmach Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna, Uczeń czarnoksiężnika czy Ostatni Władca Wiatru, po których spodziewałam się dużo większych emocji i przyjemności. Otrzymałam nudnawe i bardzo banalne historie, pozbawione magii, na której podobno oprzeć się powinny. Szkoda.

5/6

2 komentarze:

  1. Tak, cudownie się tak czasami zagubić w świecie fantazji. Film Burtona jest niedoskonały, bo zamknięcie świata dziecięcej wyobraźni w kilku kadrach jest po prostu niemożliwe. My,dorośli, musimy nauczyć się zapominać czasem o racjonalności.Wtedy świat będzie o wiele znośniejszy:))

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. „Alicję w Krainie Czarów” – mimo formatu 3D – oglądałem jakby w dwóch wymiarach: pierwszy to sama wizualność obrazu w oderwaniu od treści tej opowieści; drugi – jego myślowa i znaczeniowa zawartość, w tym narracja, akcja i cała ta symbolicza gęstość, zbliżająca się niekiedy do asburdu, nonsensu i halucynacji.

    I muszę napisać, że pierwszy wymiar (wizja) zrobił na mnie spore wrażenie (choć przecież nie jest to „moja” estetyka, czyli taka jakiej szukam np. w malarstwie, albo z jaką chciałbym mieć do czynienia na codzień), zaś drugi (intelektualna zawartość i treść) – już jakby zrobiła na mnie wrażenie nieco mniejsze (mimo, iż Burton dość wiernie trzymał się w swojej ekranowej wersji literackiego pierwowzoru Lewisa Carrolla – z całym tym jego fantastycznym sztafażem, słowną przewrotnością i niewydarzoną menażerią przeróżnych dziwolągów).
    Tim Burton to prawdziwy wizjoner kina.I nawet jeśli nie podziela się jego entuzjazmu dla mrocznych, trącących horrorem fantazji o wyobcowanych z normalnego świata groteskowych nieudacznikach, to można zostać weń wciągniętym chociażby dzięki niezwykłej, zaskakująco bogatej – i bez mała szalonej – wyobraźni plastycznej artysty. I ja właśnie tak daję mu się czasem wciągać.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...