Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo w.a.b.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo w.a.b.. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 stycznia 2016

Cienie w mroku.

Michelle Paver Cienie w mroku W.A.B. 2013
Lubię powieści, których akcja toczy się w zimnym, ciemnym, nieprzyjaznym dla człowieka miejscu. Wówczas bohater czy bohaterowie stają w obliczu wielu niedogodności, często muszą walczyć o przetrwanie i codziennie pokonywać własne słabości, z których czasami nie zdawali sobie sprawy. To siłowanie się z naturą wyzwala wiele emocji, uczy pokory i wzmacnia hart ducha.

Są historie, które opowiadają o heroicznych wyprawach. Są reportaże, opisujące te kawałki świata, gdzie ludzie rzadko zaglądają i gdzie sama pewnie się nie wybiorę. Są wreszcie fikcyjne opowieści, których akcja osadzona jest np. na Spitsbergenie, oferujące nie tylko dobrą fabułę, ale również garść faktów, związanych z tym właśnie miejscem na ziemi.

Jeśli chodzi o zamiłowanie do książek o tematyce polarnej czuję powinowactwo dusz z Anne Fadiman, autorką Ex Libris, która w eseju Moja Specjalna Półka pisze o tytułach, znajdujących się na jej wyjątkowej półce (podobno każdy czytelnik takową posiada) i są to właśnie zbeletryzowane opowieści o wyprawach, dzienniki z podróży w przesiąknięte chłodem rejony. Nie wiem, z czego wynika moje zainteresowanie tego typu pozycjami, ponieważ fanką zimna nie jestem i, kiedy mam wybór, wybieram cieplejsze klimaty, ale tylko ja wiem, jak wiele emocji dostarczyła mi lektura Moich biegunów Marka Kamińskiego czy Córki polarnika Kari Herbert. Może właśnie dlatego, że jestem mało odporna na chłód i raczej nie wybieram się na Grenlandię, lubię przynajmniej o zimnych częściach świata poczytać.

Cienie w mroku Michelle Paver to dziennik Jacka Millera, uczestnika rocznej wyprawy badawczej na Spitsbergen w lipcu 1937 roku. Jack pragnie zostać światowej sławy fizykiem i ma nadzieję, że ekspedycja przybliży go do celu. Plany są takie, że w wyprawie weźmie udział czterech mężczyzn, do Gruhuken dociera jednak troje zdeterminowanych badaczy. Wypadek sprawia, że po kilku tygodniach Jack zostaje sam w małej chatce pośrodku niczego. Musi się zmierzyć nie tylko z zimnem i ciemnością, ale przede wszystkim z własnym strachem i z wyobraźnią, która w tych warunkach potrafi stworzyć przerażające obrazy. Fabuła powieści nie jest fascynująca. Opis powtarzalnych czynności, którym oddaje się Jack wystarczy, aby był interesujący i nie nużył łaknącego zwrotu akcji czytelnika. Jednak czegoś mi w książce Paver zabrakło. Jej opowieść nie przykuła mojej uwagi tak, jak się spodziewałam. Myślałam, że atmosfera Cieni w mroku będzie gęsta od niepewności, groźna, że pojawią się dreszcze. Nic takiego się nie stało. Jednak powieść jest ciekawa i dobrze skonstruowana, więc wciągnęła.

czwartek, 22 października 2015

Księgarz z Kabulu.

Åsne Seierstad
Księgarz z Kabulu
W.A.B., 2013


Norweska dziennikarka przez kilka miesięcy mieszkała w domu kabulskiej rodziny księgarza Sultana Khana (personalia bohaterów na użytek książki zostały zmienione). Był rok 2001. W Nowym Jorku dokonano zamachu na wieże World Trade Center. W Afganistanie zakończył się reżim talibów.

Zafascynowana księgarzem Seierstad mogła obserwować z bliska życie domowników, słuchać opowieści o kraju, którego kultura jest tak odmienna od tej, w której autorka się wychowała.
To jest książka, którą bardzo dobrze się czyta (ukłon w stronę Seierstad), ale jednocześnie historie w niej zamknięte wzbudzają tyle emocji (głównie negatywnych), że człowiek po lekturze czuje się zmaltretowany. Momentami miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę ze złości, z bezradności, z nadmiaru cierpienia.

Człowiek żyje sobie z dnia na dzień. Jakby nie było, w dobrobycie. Niby ma świadomość, że gdzieś na świecie dzieje się źle, że jest tak, jak być nie powinno. Jednak wiedza większości jest ograniczona. Muzułmanki w swoim kraju (i nie tylko) są osobami drugiej kategorii, w Korei Północnej ludzie głodują i cierpią, w Ugandzie partyzanci sieją zniszczenie, tu i tam toczy się wojna... To jest wiedza powierzchowna, którą wzbogaca przeczytanie reportażu. Lektura dobrego reportażu otwiera oczy na świat, przynosi refleksje, zmusza do dyskusji.

Księgarz z Kabulu jest bardzo dobrym reportażem, napisanym z wnikliwością obserwatora zdarzeń, któremu udało się mocno zbliżyć do świata opisywanego. Jednocześnie autorka książki nie ocenia, nie obwinia, nie moralizuje. Pisze o tym, co widzi i o tym, co słyszy. Jest na tyle blisko kabulskiej rodziny, że jej członkowie sami opowiadają jej o życiu kobiet i mężczyzn w muzułmańskim kraju, o kulturze, o relacjach międzyludzkich, o małżeństwie. I to są historie często wstrząsające, bolesne, niesprawiedliwe. Celowo nie przywołam tu żadnej z nich. Ten reportaż trzeba przeczytać, a nie tylko czytać o nim. Te historie trzeba "przeżyć", przeklnąć albo się rozpłakać.

Plusem książki Åsne Seierstad jest, przy ciężkości tematu, lekki styl. Dzięki niemu, choć sponiewierana po lekturze, czuję się dobrze. Są reportaże, których się boję. Ze strachem czytałam Nocnych wędrowców Wojciecha Jagielskiego, nie wiedząc, co (czy też kogo) spotkam na kolejnych stronach.

poniedziałek, 9 marca 2015

Japonia Joanny Bator.

Joanna Bator
Rekin z parku Yoyogi
W.A.B., 2014



Rekin z parku Yoyogi to zbiór kilkudziesięciu tekstów, w których Japonia jest pretekstem do opowiedzenia pewnych historii. Joanna Bator w lekkim stylu opisuje znaną sobie rzeczywistość, nakładając na nią doświadczenia z różnych miejsc. Fascynacja autorki Japonią ujawnia się na każdej stronie. To wspaniałe, że Europejka, obeznana już przecież z tym oryginalnym kulturowo krajem, wciąż potrafi dziwić się pewnym zjawiskom. Jakby Japonia nie była państwem, które można zgłębić totalnie. Bogata tradycja tego kraju sprawia, że badacz, obserwator, podróżnik odkrywa kolejne warstwy, związane z mentalnością mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni i, kiedy wydaje mu się, że tak dużo wie, pojawiają się następne zjawiska i nie sposób ich pominąć.

Książka Joanny Bator jest podzielona na trzy części: niesamowitości, alegorie i heterotopie.
O lesie samobójców Aokigahara; o ideale japońskiej urody, o tytułowym rekinie, znalezionym w parku Yoyogi; o wszechobecnych automatach, których asortyment może zawrócić w głowie; o mężczyznach przebranych za "lolitki"; o Harukim Murakamim, którego nazwisko pojawia się na kartach książki często i w różnych kontekstach - o tym autorka pisze w części, poświęconej niesamowitościom, czyli temu, co wyjątkowe, zadziwiające, czasami trudne do wytłumaczenia.
Alegorie skupiają się na ludziach. Pewne zachowania Japończyków traktowane są dziś stereotypowo, jak fanatyczne robienie zdjęć czy opanowanie mieszkańców tego kraju w obliczu tragedii. Bator stara się znaleźć przyczynę tych zjawisk. W tej części zdarza jej się porównywać kulturę japońską z kulturą polską, na korzyść tej pierwszej oczywiście. Pisze tutaj również o ceremonii parzenia herbaty, o gejszach, o sushi, czyli o tym, co większości z nas kojarzy się z Japonią.
W trzeciej części, dla mnie najmniej interesującej, autorka stara się przedstawić życie w hiperrzeczywistości - współczesne zjawisko, coraz bardziej obecne w kulturze japońskiej. Joanna Bator bada subkulturę otaku, wiecznych chłopców, wielbicieli mangi i anime. Członkowie otaku uciekają od rzeczywistości w świat wirtualny - na mniejszą skalę (bo mnie otaku przerażają) to zjawisko obecne jest również w innych kulturach. Autorka pisze, że właściwie każdy z nas jest trochę otaku.

Rekin z parku Yoyogi to namiastka Japonii, to Japonia Joanny Bator. Piękna, momentami przerażająca, wciąż nie do końca poznana. Eseje autorki Piaskowej góry są kompilacją podróży, wyobrażeń, badań. To subiektywny, oparty na emocjach, osobisty zestaw tekstów o kraju, który pisarka uwielbia. Styl pisania Joanny Bator sprawia, że czytelnik "łyka" te teksty z wielką przyjemnością.

poniedziałek, 15 września 2014

Miłość z książkami w tle. Albo odwrotnie.

Gabrielle Zevin
Między książkami
W.A.B., 2014


Nie jesteśmy tym, co zbieramy, kupujemy, czytamy. Jesteśmy tak długo, jak żyjemy, miłością. Tym, co kochaliśmy. Ludźmi, których kochaliśmy. Oni żyją w nas zawsze.

Powieść Zevin to gotowy scenariusz filmowy, dlatego tej książki się nie czyta, ale się ją "połyka". Muszę przyznać, że mimo wielu wad, z przyjemnością. Molowi książkowemu trudno przejść obojętnie obok tytułu i okładki Między książkami. Jednak zawartość jest ckliwa, do bólu płaska i przewidywalna, cukierkowa i mdła. Gdyby nie otoczka, w której rozgrywa się fabuła powieści, rzuciłabym tę książkę w kąt po kilkunastu stronach. Nie umiałam, bo pewien urok miała ta księgarnia i te rozmowy o książkach, i nagromadzenie znajomych tytułów i nazwisk. Poza tym to harleqiun, mocno przeciętne czytadło, z którego być może powstanie film i, o zgrozo, będę chciała go obejrzeć.
Tak, jestem zaskoczona własnym odbiorem powieści Zevin. Z jednej strony Między książkami reprezentuje to, czego w literaturze nie lubię i od czego uciekam; z drugiej strony - poddałam się tej opowieści i, choć fabularnie książka jest słaba, "połknęłam" ją w jeden dzień i nie mam kaca. Jestem widocznie podatna na przestrzenie, w których z każdego kąta wyzierają książki, na rozmowy o książkach, które obytemu czytelnikowi od razu kojarzą się z konkretnymi emocjami.

Bardzo chciałam, aby powieść Gabrielle Zevin była przynajmniej dobra, ale niestety nie mogę jej pochwalić, tym bardziej polecić. Nie mogę mieć do nikogo pretensji, sięgnęłam po ten tytuł dobrowolnie i właściwie wiedziałam, czego się spodziewać po lekturze. Może dlatego nie mam kaca i niewielką (ale jednak) przyjemność z czytania miałam.

środa, 25 czerwca 2014

Nocni wędrowcy.

Wojciech Jagielski
Nocni wędrowcy
W.A.B., 2009


To była dla mnie ciężka i bolesna lektura. Momentami chciałam tę książkę odłożyć, nie mogąc znieść ogromu okrucieństwa, opisywanego przez Wojciecha Jagielskiego. Świadomość, że to nie jest fikcja literacka sprawiała, że bałam się tego, co przeczytam na kolejnych stronach Nocnych wędrowców.

Opowieść o ugandyjskich partyzantach, o wojnie od lat niszczącej tamtejszą ludność, o porywanych dzieciach, o strachu, w którym nieustannie żyją rodziny, o bestialstwie człowieka, o niemożności dokonania wyboru, o zmuszaniu do zabijania i torturowania. Reportaż o wojnie, w której o nic nie chodzi, dlatego trwać może bez końca. Partyzanci nie potrafią żyć inaczej, więc, z pokolenia na pokolenie, plądrują wioski, kaleczą i mordują ludzi, porywają dzieci. Wszyscy się ich boją, nikt nie ma pomysłu na ukrócenie tych praktyk. Wieśniacy starają się chronić najmłodszych, wysyłając dzieci po zmroku do miasta, gdzie te koczują na ulicach, snują się z miejsca na miejsce. Noc jest pożywką dla partyzantów, którzy właśnie wtedy napadają na wioski, rabując i niszcząc. Rodzice małych dzieci wiedzą, że zbrodniarze nie wtargną do miasta, więc łudzą się, że ich dzieci są bezpieczne, że nie zasilą armii partyzanckich żołnierzy. Dzieci, które trafiają do lasu, są zmuszane do zabijania członków własnej rodziny i współplemieńców.
Niektórym dzieciom udaje się uciec. Jeśli mają szczęście i nie zostaną złapane (łatwo się domyślić, jaki los je czeka, gdy ucieczka się nie powiedzie), mogą trafić do schroniska, w którym zostaną otoczone opieką. Ich powrót do życia sprzed partyzantki nie jest łatwy, nie tylko ze względu na wspomnienia, które w sobie noszą, ale również przez różne wierzenia, których w Afryce nie brakuje. Członkowie rodziny boją się przyjąć pod swój dach uciekiniera, boją się o życie pozostałych dzieci. Ich potomek wraca przecież odmieniony, "bogatszy" o złe uczynki. Poza tym partyzanci mogą wrócić, a wówczas zemszczą się na całej rodzinie.

Wstrząsnęła mną ta książka. Na tym polega siła reportażu. Nie czytałam wcześniej żadnego reportażu o afrykańskich partyzantach i konfrontacja z tekstem Jagielskiego okazała się bardzo bolesna. Niby człowiek ma świadomość, że nie wszędzie panuje pokój, że na świecie dzieją się straszne rzeczy, ale jednak codziennie o tym nie myśli. Zresztą tak być powinno, bo inaczej wrażliwy na dobro innych człowiek nie byłby w stanie normalnie funkcjonować.
Mam wrażenie, że tekst Wojciecha Jagielskiego pozostanie w mojej głowie na długo. Nie sposób tej historii zapomnieć.

piątek, 30 maja 2014

Dehnel o książkach i czytaniu.

Jacek Dehnel
Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu
W.A.B., 2013


Być może największą czytelniczą frajdę sprawiają właśnie te momenty, kiedy jakiś urywek robi na mnie takie wrażenie, że czuję się, jakby - proszę wybaczyć nieudolną metaforę - ktoś wrzucił mi do głowy kamyk; przerywam lekturę i nie mogę do niej wrócić, dopóki koncentryczne kręgi rozmaitych, wzbudzonych przez kamyk myśli, zastanowień i fantazji nie uspokoją się, nie wygładzą (...) Można zaryzykować nawet stwierdzenie, że miarą jakości literatury jest częstotliwość występowania takich urywków, które zmuszają nas do porzucenia na chwilę lektury.

Dehnel jako felietonista wypada bardzo dobrze. Nie czytałam tekstów na stronie Wirtualnej Polski, więc nie znałam pisarza od strony krótkiego, lekkim piórem pisanego, komentarza na temat książek czytanych, mniej lub bardziej lubianych, na temat przyzwyczajeń czytelniczych, na temat pisarzy, itp.
Autor Młodszego księgowego... nie pretenduje do roli krytyka literackiego. Postrzega siebie przede wszystkim jako zachłannego czytelnika, który lubi o literaturze gadać i dzielić się wrażeniami z lektur z ludźmi, dla których ta sfera życia również jest istotna. Nie wątpiłam, że spotkanie z tekstami człowieka oczytanego, posługującego się piękną polszczyzną, będzie wielce interesujące. Co najważniejsze, są to teksty o książkach i o tym, co książek dotyczy, więc Młodszy księgowy... nie miał prawa mnie się nie podobać.

Dehnel wyrósł wśród książek. Czytanie kojarzyło mu się z przyjemnością i było jak zaraźliwa choroba, przed którą nikt się nie bronił. Autor wspomina: spędzanie czasu w towarzystwie naprawdę bliskich osób zawsze wiązało się w mojej wyobraźni z czytaniem sobie nawzajem urywków z gazet i książek. Czy można sobie wyobrazić doskonalszy obraz rodzinnego, związkowego czy przyjacielskiego życia niż półleżenie w dwóch sąsiednich fotelach (z obowiązkową herbatą) w kojącym milczeniu, przerywanym z rzadka cytatami zabawnymi lub pożytecznymi?

Zbyt wiele felietonów w tej książce, by je tu opisywać, ale naprawdę warto poczytać Dehnela. Teksty świetne. Autor pisze krótko i interesująco. Czasami z humorem, czasami na poważnie. Na pewno w dobrym stylu. 


środa, 12 lutego 2014

Magia starych fotografii.

Jacek Dehnel
Fotoplastikon
W.A.B., 2009


Susan Sontag pisała, że siła fotografii tkwi w tym, że przenosi przeszłość w przyszłość. Stare zdjęcia, osnute mgiełką tajemnicy, mają w sobie wyjątkową moc. Przykuwają uwagę, zatrzymują w czasie, aż proszą się o komentarz. Zebrane w Fotoplastikonie fotografie pochodzą ze zbiorów autora - to zdjęcia znalezione np. na pchlich targach. Nie wszystkie są dla mnie interesujące, ale moje upodobania nie mają tu większego znaczenia. Wyboru dokonał Dehnel, on również interpretuje obrazy, tworząc czasem całkiem prawdopodobne, innym razem zupełnie absurdalne, scenariusze.
Kim są ludzie na fotografiach sprzed lat? Dlaczego znajdują się właśnie w tym miejscu? Czy fotograf zaaranżował widoczną na zdjęciu pozę? Jacek Dehnel nie tylko snuje opowieść o tym, co dostrzega, ale "wychodzi" poza kadr, tworząc fikcyjną historię.
Muszę przyznać, że Fotoplastikon to pięknie wydana książka. Podoba mi się pomysł autora, by wrócić do przeszłości przez fotografie. Dość szczegółowe opisy nie nużą. Dzięki pisarzowi zwracałam uwagę na rzeczy, których wcześniej nie zauważyłam. Nieco archaiczny język, jakim posługuje się Dehnel, mnie nie drażnił, pasował do starych, podniszczonych przez czas, fotografii. To nie jest książka, którą się czyta jednym tchem. Warto pochylić się nad sepiowymi zdjęciami, przymrużyć oczy w poszukiwaniu szczegółów zatrzymanych w kadrze, spróbować dokonać własnej interpretacji. Magia starej fotografii to jej wyjątkowość, to mocny błysk lampy w atelier fotografa, to przechowywana przez lata odbitka.
Nie powtórzę za autorem, że powszechność fotografii doprowadziła do upadku sztukę robienia zdjęć. Nie myślimy przecież o pstrykaniu zdjęć, ale o uważnym fotografowaniu, które ma się dobrze. Nie ukrywam, że o wiele więcej przyjemności przynosi mi kontakt z fotografią analogową, ale potrafię zachwycić się również zdjęciem, wykonanym cyfrówką. Istotna jest chwila, zatrzymana w czasie. Nawet najlepszy i najdroższy sprzęt fotograficzny nie wyczaruje odpowiedniego momentu.

Znalazłam w starym albumie dwie fotografie, które dawno temu wygrzebałam z kartonu w domu cioci. Trzej panowie z pierwszego zdjęcia są mi zupełnie obcy. Nie udało mi się ustalić, czy byli członkami rodziny mojego taty, czy znajomymi dziadka. Mogłabym się pokusić o fikcyjną opowieść, ale nie mam talentu Dehnela. Druga fotografia przedstawia rodzinę ze strony ojca, ale jedynymi, których rozpoznaję, są babcia (kobieta, na ramieniu której opiera głowę wąsaty mężczyzna) i dziadek (pan, stojący po lewej stronie wcześniej wspomnianego wąsacza). Uwielbiam te zdjęcia. Przedstawiają bliskich nieobecnych w młodości, czyli takich, jakich ich nigdy nie znałam.
Wierzę w magię fotografii. Zawsze wierzyłam.



wtorek, 12 listopada 2013

Kolejny biały zeszyt.

Sonia Raduńska
Kartki z białego zeszytu
W.A.B, 2008


Z pisaniem Sonii Raduńskiej jest tak, że albo się jej słowa smakuje, albo wypluwa. Był taki czas, że lekturę nowego numeru Zwierciadła zaczynałam od przeczytania felietonu Sonii, czekałam na słowa, które z siebie wylewała, często doznając uczucia, że to moje myśli, moje odczucia, że ja i autorka doskonale się rozumiemy...
Kilka lat temu przeczytałam Białe zeszyty - egzemplarz biblioteczny, czysty, pozbawiony moich zapisków. Później tę książkę zdobyłam i do tej pory nie wróciłam do lektury, więc moje Białe zeszyty też dziewicze. Jednak Kartki z białego zeszytu kupiłam i nie omieszkałam naznaczyć tekstu własnym istnieniem.

Kartki... uważam za słabsze od Białych zeszytów, a może to ja jestem starsza i inaczej patrzę na świat. Nadal czuję, że autorka to moja bratnia dusza, ale pewne drogi prowadzą nas w różne strony.
Sonia to kobieta myśląca, nadwrażliwa, uzbrojona w tęsknoty, których nie potrafi nazwać. Pisze z potrzeby serca, ale również po to, by trenować mózg. Nie chce poddać się rozleniwieniu, choć lubi być sama i nigdy się ze sobą nie nudzi. Wymaga od siebie i od innych. Dużo czyta, celebruje codzienność. Życiowa mądrość (i doświadczenia różnorakie) nauczyły tę dojrzałą kobietę tego, że nie na wszystko jest czas w jednym życiu. Z czegoś trzeba zrezygnować. Autorka zapisków powtarza za Marianne Williamson (Wartość kobiety): Nasze dusze nie poddają się wpływowi czasu; pozostają niezmienione, gdy mamy lat pięć, dwadzieścia, sześćdziesiąt czy sto. Na kartach tej książki Raduńska udowadnia, że tak jest. To młoda, wciąż młoda, kobieta, nadal idealistka, która pyta, wątpi, błądzi. Przywołuje tytuły książek, które również cenię i takie, które są najważniejszymi lekturami mojego życia: Lapidarium Kapuścińskiego, O sztuce Winterson. Jej zapiski, dotyczące przeczytanych książek to nie recenzje (momentami żałuję), ale krótkie i trafne odczucia, towarzyszące lekturze.

Rzadko w obecnym życiu doświadczam przyjemności przeczytania całej książki w ciągu półtora dnia. Bez rozpraszania się na inne treści, imiona, klimaty. Bez rozwadniania kontaktu. Amos Oz "To samo morze". Proza poetycka. Zredukowana liczba słów. Smak poezji. Bliskość z ludźmi, o których czytam.

Tak pisze Sonia. Takie są Kartki.... Mnie bliskie bardzo.

Zdaję sobie sprawę, że Kartki... mogą się podobać ludziom nieco rozchwianym, którzy nie ścigają się z czasem i mają nadwrażliwą tkankę życia. Wierzę jednocześnie, że człowiek zaplątany w nadmierny realizm, też odnajdzie w tych zapiskach fragment siebie, na chwilę się zatrzyma i zamyśli nad życiem.

środa, 9 października 2013

Joanna Olech w wersji detektywistycznej.

Joanna Olech
Tarantula, Klops i Herkules
W.A.B., 2012


Mam w domu młodą fankę powieści kryminalnych i detektywistycznych, która powoli wyrasta z ulubionych książek Martina Widmarka i Heleny Willis (seria Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai). Z zapałem szukam więc, utrzymanych w odpowiednim klimacie, powieści dla starszych dzieci.

Joanna Olech kojarzy mi się głównie z Dynastią Miziołków i z przygodami smoka Pompona. Tarantula... to pierwsza powieść detektywistyczna w dorobku literackim pisarki i, muszę przyznać, bardzo udany debiut. Opowieść przenosi nas do Witkowic, małego i smutnego miasteczka, w którym pozornie nic się nie dzieje. Lato upływa mieszkańcom leniwie, a dzieci, zamiast cieszyć się wakacyjną zabawą, snują się po bezbarwnych ulicach i tęsknią za przygodą. Tarantula to Natalia Taran - piętnastoletnia punkówa, uchodząca za dziwaczkę. Totalnym zaskoczeniem dla niej samej będzie przyjaźń z dwunastoletnim maniakiem komputerowym Karolem Klopsem. Tych dwoje połączy intryga kryminalna, związana z kradzieżą cennego jaja Faberge z kolekcji Carów. W rozwiązaniu zagadki dzieciakom pomoże pies Herkules, który swe imię zawdzięcza słynnemu detektywowi Poirot. Trójka głównych bohaterów z czasem zaprzyjaźni się jeszcze z Bellą, sprawiającą wrażenie głupiutkiej i naiwnej nastolatki, której zainteresowania ograniczają się do własnego wyglądu i wywołaniu wrażenia na pewnym chłopaku. Znaczącą rolę w powieści odegra również Mietek, przedstawiciel tzw. trudnej młodzieży.

Joanna Olech zmusza młodych do myślenia i do działania. Nastolatkowie "grzebią" w historii miasteczka, poznają dzieje drogocennych jaj, angażując się w intrygę bardziej niż dorośli. Kradzież w witkowickim muzeum wybudza z letargu całe miasteczko, którego mieszkańcy żyją od plotki do plotki, więc sensacyjne wydarzenie staje się głównym tematem rozmów i działań. Grupa detektywów odkrywa kolejne tajemnice, próbując dotrzeć do ukrytego w Witkowicach skarbu.

Wielowątkowość powieści to, prócz interesujących i charakternych postaci, największy atut książki. Niezależnie od tego, jak bardzo lubię Biuro detektywistyczne Lassego i Mai, nie da się ukryć, że to literatura skierowana do młodszego czytelnika. Natomiast Tarantula, Klops i Herkules wymaga od czytelnika skupienia, angażuje go w akcję, wprowadzając fakty historyczne. Między wierszami autorka przemyca alkoholizm ojca jednego z bohaterów, pierwsze miłosne rozczarowanie... Olech pokazuje również, że pomimo różnic można się pięknie przyjaźnić, a pozory często mylą. 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Prawie koniec i całkiem nowy początek.

Brandon Mull
Baśniobór. Klucze do więzienia demonów
W.A.B. 2013


Klucze do więzienia demonów to piąta (i jednocześnie ostatnia) część świetnego cyklu Baśniobór. Trochę szkoda, bo pochłonęłam całą serię z wielką przyjemnością i uważam, że autor dysponuje niezwykłą wyobraźnią. W obiegu pojawił się już pierwszy tom nowej serii Mulla, Światowcy, i liczę na to, że wkrótce znajdzie się w bibliotecznych zbiorach.
Na razie pozostaje mi wspominać Baśniobór, który być może wróci do naszego domu, kiedy starsza córka wykaże zainteresowanie serią. Póki co, zainteresowana nie jest, mimo że widziała mamę czytającą kolejne części w różnych kątach domu; słyszała mamę zachwalającą serię i przypominającą, że to lektura dla dzieci od lat dziewięciu, więc dla niej idealna. Jednak Majka odpowiadała grzecznym półuśmiechem i wracała do wybranych przez siebie książek. Fantastykę córka lubi, ale w wersji czarodziejsko - wróżkowej, a w Baśnioborze wróżki, owszem, mieszkają, ale poza nimi pełno w rezerwacie innych magicznych stworzeń, które niekoniecznie Maję interesują. W piątej części cyklu pojawia się co prawda jednorożec, ale w ludzkiej postaci, więc się nie liczy.

Sfinks (przywódca Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej) planuje otwarcie Zzyzxu - więzienia demonów, co będzie katastrofalne w skutkach. Ma już niemal wszystkie z pięciu artefaktów, potrzebne do tego, by najczarniejsze charaktery, najbardziej niebezpieczne bestie wydostały się na wolność, siejąc spustoszenie i doprowadzając do upadku obecnie istniejącego porządku. Należy zrobić wszystko, by temu zapobiec. Jak łatwo się domyślić (autor czytelnika do tego przyzwyczaił) główną rolę w całym zamieszaniu odegrają Kendra i Seth, choć w ostatniej części to głównie chłopiec się rehabilituje i udowadnia, że nie jest bezmyślny i nadmiernie ciekawski, ale odważny, rozsądny i pełen zapału. No, może z wyjątkiem epizodu, kiedy pomaga Graulasowi wyzdrowieć, ale przyjmijmy, że w poprzedniej części polubił cierpiącego demona i w tej okazuje mu łaskę, nie wiedząc, że siłom zła nie można ufać nigdy.
Wychodzi na to, że nie uda się ukryć przed Sfinksem pozostałych artefaktów. O przejęciu tych, które Sfinks już ma, można tylko pomarzyć. Pozostaje odnaleźć Wiecznych i nie dopuścić do tego, by przywódca stowarzyszenia zadecydował o ich życiu lub śmierci. Kim są Wieczni i dlaczego ich egzystencja jest tak ważna? Czy Kendrze i jej współtowarzyszom uda się w porę do nich dotrzeć?...

Powieść Mulla skupia się na relacjach między bohaterami, na umiejętności współdziałania w sytuacjach trudnych i niebezpiecznych, na przyjaźni i zaufaniu, które niekiedy zostaje nadużyte. Więź, która łączy głównych bohaterów jest mocna i szczera, dzięki czemu nawet w chwilach słabości czy strachu są w stanie przezwyciężać lęk i wyznaczać sobie mądre priorytety. Dorosły czytelnik zwróci uwagę na banalność niektórych sytuacji, na ich oczywistość i przewidywalność, ale nie zapominajmy, że to książka dla dziewięciolatków. Bardzo dobra zresztą, wciągająca, ciekawa, pełna zdarzeń.

W ostatnim tomie ktoś został wskrzeszony, uważani za zmarłych okazali się całkiem żywi...dzieje się dużo i nie ma czasu na znużenie lekturą. Szkoda tylko, że to już koniec...





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...