www.filmweb.pl |
Julie Delpy to kobieca wersja Woody'ego Allena. Zazwyczaj nie zgadzam się z tego typu opisami, ale w tym przypadku i mnie nasuwa się podobne skojarzenie. Filmy Delpy opierają się na dialogu z drugim człowiekiem, nieco neurotycznych i bardzo skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Reżyserka penetruje psychikę bohaterów, pozostawiając miejsce dla niedopowiedzeń i zgrzytów. Skupia się na emocjach i na seksualności współczesnego człowieka.
Bohaterowie 2 dni w Nowym Jorku zbliżają się do czterdziestki, są aktywni zawodowo i, wydawałoby się, spełnieni. Marion jest fotografką, Mingus radiowcem. Oboje, poturbowani przez poprzednie związki, wyszli na prostą. Kochają się, wspólnie wychowują dzieci.
Problemy zaczynają się mnożyć, gdy spokój codzienności zakłócony zostaje przez najazd rodzinny. Ekscentryczny i pokręcony ojciec oraz siostra - nimfomanka wraz z przyjacielem, a właściwie pasażerem na gapę to członkowie rodziny Marion, dla których przyjazd do Nowego Jorku jest nie tylko spotkaniem z córką/siostrą, ale również niezwykle interesującą wycieczką krajoznawczą. Krewni doskonale odnajdują się w nowym miejscu, ale burzą psychiczną równowagę między Marion i Mingusem.
Momentami jest zabawnie, choć to humor niedosłowny, podszyty sarkazmem, dyskretny. Bywa absurdalnie i wybuchowo, gdy rodzinne rozmowy polegają na przekrzykiwaniu myśli współrozmówców. Przez chwilę robi się metafizycznie, bo Marion, jako niepokorna i oryginalna artystka, sprzedaje własną duszę. Nie wierzy w jej istnienie, ale po podpisaniu cyrografu czuje się pusta.
2 dni w Nowym Jorku to prztyczek w nos dla Francuzów. Film śmiało i złośliwie wytyka mieszkańcom tego uroczego państwa ich wady. Dla Mingusa, który, jako jedyny z całej gromady, Francuzem nie jest, spotkanie z rodziną Marion to totalna katastrofa. Nie rozumie ich mentalności, krzywi się na zwyczaje, często jest zniesmaczony codziennością, do której nie przywykł.
Spotkanie kilku osób w Nowym Jorku, mimo nieporozumień, jest żywe, rozgadane, zabawne. Film Julie Delpy pokazuje, że zmiany są naturalną częścią ludzkiej egzystencji. Nic nie jest na zawsze. Czasami wystarczy mały impuls, by w miarę równo poukładane klocki codzienności zaczęły się rozsypywać, tworząc chaos...
Lubię filmy w takiej konwencji, jednak 2 dni... mnie znudziły, czekałam na zakończenie.
OdpowiedzUsuńChodzi mi o film 2 dni w Nowym Jorku:-), bo 2 dni w Paryżu dla mnie boski:-)
UsuńWidziałam "2 dni w Paryżu", też Julie Delpy, i zakochałam się w tym filmie. Ten też mi się spodoba i całkiem zapomniałam, że mam go na liście do obejrzenia!
OdpowiedzUsuńOba dobre, ale "2 days in Paris" zdecydowanie lepsze. Może dlatego, że pierwsze i mam do tego filmu jakiś sentyment już? :) A tego typu kino uwielbiam!
OdpowiedzUsuńChociaż uwielbiam "2 dni w Paryżu", druga część do tego stopnia mi się nie spodobała, że po połowie darowałam sobie dalsze oglądanie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Paulą, że oba filmy są dobre, ale "2 dni w Paryżu" lepsze. Celowo jednak nie porównywałam tych dwóch obrazów:)
OdpowiedzUsuńEj nie. Jakoś nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńUwielbiam filmy i scenariusze Allena. Ma genialne poczucie humoru i zrecznie nim operuje, zapewniajac rozrywke widzom od kilkudziesieciu lat. Allen to lyoness, opiera sie krytyce nierozumiejacych jego zartu ludzi i przezartych pseudointelektualistow, liczacych na belkot a nie film.
OdpowiedzUsuń