Corina Bomann
Wyspa Motyli
Otwarte, 2013
Dwa plany czasowe, czyli rok 2008 i rok 1887, czyli to, co lubię. Młodej kobiecie, Dianie Wagenbach, mieszkającej na codzień w Berlinie prawniczce, w jednej chwili rozpada się życie małżeńskie. Chwilę później dowiaduje się, że jej ciotka Emmely przebywa w szpitalu, ponieważ miała wylew. Diana nie zastanawia się długo nad wylotem do Anglii, do Tremayne House, by spotkać się, być może ostatni raz, z ukochaną ciocią. Emmely Woodhouse odegrała wielką rolę w życiu matki Diany - Johanny, którą w 1945 roku urodziła Beatrice (nie udało jej się przeżyć porodu). Skomplikowane? Jedynie na początku.
Łatwo przewidzieć, że ciocia Emmely umiera. Wcześniej jednak wspomina Dianie o rodzinnej tajemnicy, o klątwie, która ciąży nad ich rodziną i prosi młodą kobietę o to, by rozwikłała zagadkę i zdjęła z familii przekleństwo.
W tym miejscu zaczyna się ciekawa opowieść, która przenosi czytelnika na Sri Lankę - wyspę o kształcie skrzydła motyla. To tutaj w 1887 roku zamieszkał Henry Tremayne z żoną i córkami: Grace i Victorią. Henry został niejako zmuszony, po tragicznej śmierci swego brata, zająć się plantacją herbaty - Vannattuppucci (po tamilsku słowo to oznacza, oczywiście, motyla:)).
Diana trafia na Sri Lankę z powodu znalezionego w angielskim domu palmowego liścia. Tajna skrytka w regale z książkami, prócz wspomnianego liścia, kryła również inne skarby. Wszystko wskazuje na to, że liść nie jest zwykłym liściem, ale może zawierać ważny przekaz, ponieważ pochodzi z Biblioteki Liści Palmowych. Taka biblioteka znajduje się na wyspie, chroniona przez Nadireaderów i to oni jedynie potrafią odczytać zapisane na liściu informacje.
Tyle, jeśli chodzi o fabułę. Nie jest moim celem napisanie streszczenia powieści, ale wyrażenie opinii na temat przeczytanej, mimo wszystko z przyjemnością, książki. Najlepiej czułam się, gdy autorka przenosiła mnie w przeszłość, opisując losy dorastających panienek. Interesowałam się wyborami Grace, polubiłam tę odważną indywidualistkę, która postępowała wbrew konwenansom.
Strony, które przenosiły mnie do czasów dzisiejszych to już zupełnie inne doznania. Śmieszyła mnie Diana, której nie zdołałam polubić. Śmieszyło mnie rodzące się między Dianą i Jonathanem uczucie. Banalność, przewidywalność każdego kolejnego kroku bohaterów, ich nadmuchane wzruszenia i mało przekonywujące wyznania napełniały mnie tylko niesmakiem. Niecierpliwie czekałam na rozdziały opatrzone tytułem Vannattuppucci, 1887.
Wyspa Motyli w połowie jest książką tajemniczą, intrygującą i ciekawą, a w połowie zupełnie przeciętnym, mało interesującym czytadłem. Myślałam, że zachwycę się tą powieścią tak, jak zachwycam się powieściami Kate Morton. Przeszłość, która wpływa na teraźniejszość, tajemnica, która ciąży na rodzinie - mogłam mieć nadzieję na wspaniałą lekturę. Nie napiszę, że książka Bomann to niewarta przeczytania pozycja, ale szkoda, że tak spłycona została relacja Diana - Jonathan. W trakcie lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autorka nie miała pomysłu na ciekawe rozwinięcie wątku teraźniejszego. Trzeba jednak pisarce przyznać, że opowieść z 1887 roku jest dopracowana. Moim zdaniem ta część powieści Coriny Bomann z powodzeniem "poradziłaby" sobie jako osobna historia.
Zaciekawiła mnie Sri Lanka i ta Biblioteka Liści Palmowych, ale to chyba tyle...
OdpowiedzUsuńMi zwykle brakuje cierpliwości do takich książek, ale lubię poczytać recenzje :)
O Bibliotece Liści Palmowych niewiele w tej książce, choć wydawało mi się, że autorka rozszerzy ten wątek...Nadireaderzy to już jakieś czary - mary, bardzo naciągane postaci.
UsuńTak jak napisałam - miałam nadzieję na klimat Morton, ale zdecydowanie nie odnalazłam go w "Wyspie Motyli".
Mam książkę na półce, a jakoś nie mogę się do niej zabrać, sama nie wiem, dlaczego...;)
OdpowiedzUsuńWielu osobom się ta powieść bardzo podoba - wystarczy zerknąć na lubimyczytac.pl. Czyta się dobrze, wątek z przeszłości naprawdę wciąga, ale poza tym jest zwyczajnie.
UsuńWydaje mi się, że jedynym co by mnie w tej książce zaciekawiło to właśnie wątki z Biblioteką Palmową i historią z przeszłości. Niestety, sama wspomniałaś, że nie są one zbyt dopracowane, więc raczej nie sięgnę po tę książkę.
UsuńCzyli w sumie warto przeczytać. Mam chrapkę na tę książkę już od jakiegoś czasu. Fabuła troszeczkę kojarzy mi się z "Herbatą szczęścia" - w tej powieści również jest coś o tajemniczej wyspie, no i ta herbata... :-).
OdpowiedzUsuń"Herbaty szczęścia" nie czytałam, ale w "Wyspie motyli", mimo iż akcja większości powieści toczy się na plantacji herbaty, o samej herbacie autorka prawie nie wspomina.
UsuńSri Lanka.... Brzmi ciekawie. Nie wiem, czy przeczytam, gdyż nie jestem w jej posiadaniu, ale gdyby jakimś cudem wpadła w moje łapy, pewnie dałabym się skusić tej "motylowej" okładca.
OdpowiedzUsuń"Brzmi ciekawie", masz rację i, w gruncie rzeczy, jest interesująco, ale...
UsuńOkładka mnie nie zachwyca i nie kusi; kojarzy mi się z kiczowatym romansidłem.
Szkoda, że autorka nie dopracowała tematu...
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu nie dopracowała, ale coraz częściej spotykam się z zachwytami nad tą powieścią, więc najlepiej samemu się z nią zmierzyć:)
Usuń