Czytałam "Szklany zamek" z niesmakiem. Kupując tę książkę, liczyłam na fajną historię o życiu hipisów, którzy prowadzą życie nomadów i wychowują swoje dzieci w duchu wolności (cokolwiek to znaczy:)). Tymczasem z kart tej autobiograficznej powieści wyłania się dwójka niemądrych "dorosłych", stanowiących zagrożenie dla czwórki potomstwa. Do Rose Mary i Rexa Wallsów w ogóle nie pasują określenia: "ekscentryczni", "ciekawi", "oryginalni" - bardziej "głupi", "nieodpowiedzialni", "egoistyczni", by nie powiedzieć "patologiczni".
Na okładce książki czytam: (...) pokazali swoim dzieciom, czym jest wolność i tolerancja - śmieszne to i nieprawdziwe. Pokazali raczej, czym jest głód, smród i ogólne zaniedbanie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie musieli tak żyć. Jednak wybory rodziców nie uwzględniały potrzeb dzieci, w związku z czym matka - artystka i zapijaczony ojciec z premedytacją nie zaspokajali podstawowych potrzeb swych dzieci. Jakikolwiek sprzeciw ze strony potomstwa, jakakolwiek skarga na egzystencję, która stała się ich udziałem, łamały niepisaną zasadę - (...) zawsze należało udawać, że nasze życie jest jedną wielką, radosną przygodą.
Matka miała chwile zwątpienia w tę przygodę, wykrzykując do dzieci, że to nie jej wina, że są głodne, a ona sama też nie chce tak żyć. Jednak nie wybrała lepszego życia w imię...no właśnie, w imię czego?
Żałośni rodzice i dzieci, które jakimś cudem przeżyły w tej rodzinie - taki obrazek pozostał mi w głowie po przeczytaniu tej powieści. Wiem, że niektórzy odebrali tę książkę zupełnie inaczej (czytałam kilka recenzji) i odnaleźli w historii Wallsów pozytywy - ja ich nie dostrzegłam. Nie widzę niczego złego w artystycznym życiu nomadów, w hipisowskim podejściu do codzienności, ale głupocie nie przepuszczę.
Historia mnie wkurzała straszliwie, ale jest ciekawa i dobrze napisana, dlatego warta przeczytania.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz