poniedziałek, 28 grudnia 2009

Tego jeszcze nie było...

Milczę, bo nie mam dostępu do internetu. Milczę, bo nie mam czasu, choć zawsze dziwiłam się, gdy ludzie usprawiedliwiali się w ten sposób.
Mam o czym pisać, bo dwie książki przeczytane, ale jakoś natchnienia brak.
Dzisiaj tylko stosik przed - noworoczny.
Na samej górze znaleziona pod choinką "Marina" Zafona - prezent jak najbardziej udany:)
Pod nią zdobycz podajowa "Niebanalna więź" Waters - nie czytałam żadnej książki tej autorki, więc poznawać dopiero będę;
Niżej "Marzycielka z Ostendy" Schmitta - spóźniony i zupełnie niespodziewany prezent urodzinowy, który czekał na mnie w Gdańsku;
"Julie i Julia" Powell, czyli mój własny zakup, udany zresztą;
Kolejne trzy książki ("Siostrzeniec Kundery" Foenkinosa, "Joe Jones" Lamott, "Efekty świetlne" Beverly - Whittemore) to efekt napadu na pewną internetową księgarnię, w której zrobiłam większe zakupy, przeważały jednak książki dla dzieci i młodzieży; nie znałam wcześniej tego miejsca i chętnie podzielę się z Wami adresem (www.namatecznym.pl), pod którym znajdziecie książki w śmiesznych cenach - wystarczy wejść w rubrykę powieść i posortować wg ceny;
Druga książka od dołu to moja wygrana w konkursie Zwierciadła. Kazała na siebie długo czekać, ale "Twoje drugie ja" Vickers zamieszkało już na mojej półce;
"Smak życia" Agnieszki Maciąg kupiłam na kiermaszu, bo lubię książki kulinarne, a ta jest całkiem sympatyczna - usiadłam i przeczytałam, z przepisów jeszcze nie korzystałam, ale ten typ tak ma.

niedziela, 13 grudnia 2009

Fascynacje kulinarne Julie i Julii (Julie Powell "Julie i Julia")

Chwila, by popisać. Korzystam z przyjemnością.
Spędziłam ostatnio fajne chwile z pewną książką i z pewnym filmem. Sympatyczne twory współczesnej kultury, które nie dość, że zaciekawiły, to jeszcze rozśmieszyły. I nie powiem, co lepsze - książka czy film - bo nie potrafię się zdecydować.

Dwie kobiety. Dwa życia. Nie znają się, ale łączy je specyficzna więź. Kulinarna. Julia Child to świat przeszłości - wydawałoby się, że nieco sztywnej, ale Julia to żywioł, radość, śmiech, afirmacja życia. Duża i głośna smakoszka. Julie natomiast jest sfrustrowaną urzędniczką, która każdego dnia odbiera dziwne, absurdalne lub całkiem poważne telefony, dotyczące efektów zamachu na World Trade Center. Julie nie wie, co zrobić z własnym życiem, więc wyznacza sobie cel - rok gotowania, który zaowocować ma zrealizowaniem ponad pięciuset przepisów. Julie debiutuje w kuchni i swoje kulinarne perypetie opisuje na blogu, a ponieważ jej kucharzenie obfituje w zabawne niewypały, to jest fajnie i śmiesznie.

Nawet cieszę się, że w filmie tych niektórych obrzydliwości kulinarnych nie zobrazowano, bo byłoby mi ciężko patrzeć na wysysanie szpiku z martwego zwierzaka czy przygotowywanie móżdżku. W ogóle film nieco różni się od książki - bogatszy jest w szczegóły, dotyczące życia Julii Child, autorki książki z przepisami kuchni francuskiej.

Polecam z czystym sumieniem, że tak rzeknę. Lekkie, ale przyzwoite czytadło i zabawny film, który uprzyjemni ciemny i zimny wieczór.

środa, 9 grudnia 2009

Coco przed Chanel (reż. Anne Fontaine)

Film Anne Fontaine to historia biednej, porzuconej dziewczynki, która wyrasta na ikonę świata mody. Znaki przyszłości pojawiają się wcześnie. Coco ma gust, ma oko, ma instynkt. Przede wszystkim jednak ma wdzięk. Ogromny wdzięk, obok którego mężczyźni nie potrafią przejść obojętnie. Jest bezpośrednia, odważna, ale nie niezależna, a bardzo by chciała. Usamodzielnienie się jest największym pragnieniem dziewczyny, a później kobiety. Ograniczona konwenansami Coco buntuje się w sposób, który najbardziej jej odpowiada. Chce zmienić ówczesną modę. Zrzuca gorsety, obcina falbany, rezygnuje z kolorów. Stawia na prostotę i wygodę, przegania pstrokate kreacje kobiet, których twarzy nie widać spod ogromnych rond kapeluszy.
Nie jest łatwo, ale kto powiedział, że będzie. Upór i konsekwencja opłacą się. Coco zdobędzie upragnioną niezależność, ale film tylko tę zmianę zapowiada. Szkoda, bo chętnie obejrzałabym ciąg dalszy.

Audrey Tatou jest świetna. Zagubiona, urocza istotka, a jednocześnie uparta i pewna siebie kobieta. Pełna sprzeczności - to magnetyzuje.

sobota, 5 grudnia 2009

Małomiasteczkowe emocje (Billie Letts "Tu, gdzie jest serce")

Książka Billie Letts to historia prostej dziewczyny, która doświadcza dobroci ze strony obcych osób w sytuacji, gdy traci nadzieję na jakiekolwiek pozytywne zdarzenie. Novalee ma siedemnaście lat, jest w ciąży z nieodpowiedzialnym i mało rozgarniętym chłopakiem, który porzuca ją w nieznanym miejscu na pastwę niewiadomego. Tym niewiadomym okazuje się grupa ciepłych, serdecznych i trochę samotnych ludzi, którzy przygarniają Novalee i zakochują się w jej córeczce. Mimo braku więzów krwi, tworzą rodzinę, wzajemnie się wspierają, dbają o siebie, wyręczają się w obowiązkach, przyjaźnią. Dobro działa w obie strony.
Pozytywna lektura.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Pogadam sobie...

Mam uczucie, że coś przegapiam, zaniedbuję. Weekend w Gdańsku był kosmicznie za krótki, żeby zaspokoić potrzebę wygadania się pewnej Blondynce i spędzenia czasu z bliskimi ludźmi. Zapomniałam trochę, jak to jest skakać wokół miesięcznego malucha i znienawidziłam kota. Poza tym ok.
Udało mi się skończyć książkę (wow!) i za chwilę o niej napiszę i prawie skończyłam "Julie i Julia" (czeka na mnie również film i wrażenia z lektury połączę z tymi wizualnymi) - stwierdzam, że gotuje się tam obrzydliwości i w życiu z takich przepisów nie skorzystam.

Praca okrutnie zabiera czas - motto na dziś:) po głowie się tłucze. Ale cieszę się, że ją mam...o;

wtorek, 17 listopada 2009

Wrócę (za)niedługo...

Nie ma mnie, ale będę. Jak tylko coś przeczytam, a ostatnio nie czytam (kilka stron dziennie się nie liczy), choć staram się wzrokiem ogarniać "Pustkowie" Oates (tak, tak, czytam wciąż i skończyć nie mogę, ale książka niczemu winna nie jest) i "Tu, gdzie jest serce" Billie Letts.
Na razie wieczorami wybieram sen, choć brakuje mi zatopienia się w lekturze. Bardzo.

niedziela, 25 października 2009

Biblioteka bibliotece nierówna.

Sprawa jest trudna. Domowa biblioteczka ugina się od nieprzeczytanych książek, a ja zawsze mam ochotę na to, czego pod ręką brak. Nie kupuję ostatnio książek (kilka dni temu nabyłam Julie i Julię w Świecie Książki - nawet mi konto zablokowali, ponieważ od lutego nie dokonałam zakupu). Szperam więc w bibliotece i szukam tych nowości, na które mam ochotę, i nie znajduję. Biblioteka tutejsza zaopatruje się bowiem w leksykony, albumy o kwiatach, itp., beletrystykę mając w głębokim poważaniu. Na półkach klasyki pod dostatkiem, nowości jak na lekarstwo. Regał z nowościami zajmuje jednak główne miejsce, naprzeciw drzwi wejściowych, i kusi czytelników, spragnionych dobrej lektury. Jednak bliższy kontakt z tym regałem przynosi rozczarowanie.

Czasami tęsknię za moją starą biblioteką. Po pierwsze to miejsce mi znajome i przyjazne, po drugie - świetnie zaopatrzone. Panie są na bieżąco z nowościami i reagują na potrzeby czytelnika. Czasami, gdy wracam do rodzinnego miasta, wypożyczam książki i wiozę je pięć godzin do miasta, w którym teraz mieszkam. 

Tak sobie marudzę, bo niezmiennie zadziwia mnie fakt, że w "starej" bibliotece stoję przed dylematem, którą z tych wszystkich, nieczytanych, interesujących książek wybrać, a w bibliotece, z której teraz korzystam, zastanawiam się, czy znajdę cokolwiek, co z przyjemnością wyniosę do domu. 

Nie może być tak, że książki "domowe" zbierają kurz na półkach. Obrałam więc taką strategię, że czytam jedną książkę z biblioteki i jedną własną. Na razie mi się to udaje - od "Miasta Śniących Książek" (biblioteka) - fajnie, gdyby się ta reguła utrzymała dłużej. Moja w tym rola, jakby nie patrzeć:)

Teraz czytam moje "Pustkowie" Joyce Carol Oates.

sobota, 24 października 2009

Losy pewnego malarza (Marco Santagata "Mistrz Bladych Świętych")

Cinín, pasterz krów, pewnego dnia dowiaduje się, że w pobliskim kościele namalowano fresk z jasnowłosą Madonną. Postanawia go obejrzeć. Krowy, pozostawione na pastwę losu, zostają zabite, a rozgniewany właściciel szczuje winowajcę psami. Bohater trafia na zamek w Renno, gdzie staje się posłańcem pięknej, ale rozwiązłej Księżnej. Cinín, śmiertelnie zakochany w Księżnej, w której widzi uosobienie cudownej Madonny, odczuwa przemożną potrzebę malowania wszędzie jej wizerunku. Dzięki temu odkrywa w sobie talent.

Pierwszy raz spisuję tekst z okładki, ponieważ nie mam ochoty się rozpisywać. Temat książki - ciekawy, styl autora - nużący. Powieść jest wspomnieniem głównego bohatera, który w życiu doświadczył wielu przykrości, a później stał się świetnym malarzem. Sztuka stała się dla niego oparciem, sensem życia w świecie pełnym strachu i niepewności. Malarstwo wiele go nauczyło, ale przywiodło również na gałąź dębu. Na początku powieści dowiadujemy się, że Cinin z powrozem na szyi szykuje się do samobójczego skoku...i wspomnieniami wraca do przeszłości.
Wszystko fajnie, ale czytaniem się zmęczyłam i miałam wątpliwości, czy dotrwam do końca.
Mnie książka rozczarowała.

3/6

wtorek, 20 października 2009

Miłość usłana podtekstami (Eric Emmanuel Schmitt "Tektonika uczuć")

To trzecia książka Schmitta, po którą sięgnęłam. "Oskar i pani Róża" oraz "Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" przeczytałam jakiś czas temu i pamiętam, że pierwsza powieść poruszała problem choroby i śmierci dziecka, a druga - no, właśnie...o czym była druga? Twórczość francuskiego pisarza nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Na razie.
Eric Emmanuel Schmitt jest autorem krótkich historii o życiu. "Tektonika uczuć" (świetny tytuł!) ma formę dramatu, który "połknąć" można za jednym czytaniem. Bohaterowie powieści, Diane i Richard, są w sobie zakochani. Planują się pobrać, ale kobieta wyraża swoją opinię na temat zachowania partnera i jego słabnących wobec niej uczuć. On jest zdziwiony, ale kontynuuje rozmowę i ostatecznie przyznaje jej rację. Rozstają się. Tak po prostu. Nie dają sobie czasu, nie próbują głębiej się nad tym zastanowić. W moim mniemaniu odchodzą od siebie wbrew sobie.
Rozstanie prowokuje szereg nieprzyjemnych zdarzeń, których inicjatorką jest Diane. Sama wciąga Richarda w pewną grę (z zazdrości, z pychy, z głupoty) i sama najwięcej na tej zabawie ludzkimi uczuciami traci.
Dramat Schmitta pokazuje zgubne skutki manipulacji i kłamstwa. Nie można budować szczęśliwego związku w oparciu o intrygę. W "Tektonice uczuć" wszyscy bohaterowie (a jest ich pięcioro) noszą maski, kluczą, coś ukrywają. Tu nie ma miejsca na szczerość.
To dobrze napisany dramat, który porusza ważny temat i świetnie go obrazuje. Między bohaterami wyczuwa się nieustanne napięcie (walkę bez użycia siły), ale nie do końca rozumiem motywy działania Diane. Nie wiem, do czego miała doprowadzić ta gra. Na pewno jednak bohaterka dostała niezłą nauczkę na przyszłość.

Po przeczytaniu trzech książek Schmitta stwierdzam, że jego utwory czyta się szybko i dobrze, ale nadal pozostaje on dla mnie autorem letnim.

4/6

poniedziałek, 19 października 2009

takie tam.

Oglądam Dom nad rozlewiskiem. Trzeci odcinek za mną. Wciągnęło mnie. Zaczynam być ciekawa książki, którą do tej pory omijałam.

Ostatni weekend upłynął pod znakiem trzech części Bibliotekarza - widzę wszystkie niedociągnięcia, ale nic nie poradzę na to, że lubię takie familijne filmy przygodowe. Oczywiście, pierwsza część historii najbardziej mi się podobała, ale tak zwykle bywa.

Moja sześcioletnia córa grywa na konsoli w Viva Pinata i uwielbia parować poszczególne zwierzątka, a przy okazji uświadamia mnie: "w nocy się dobrze robi romanse". Jakby mama nie wiedziała:)

piątek, 16 października 2009

Granice prawdy (Jodi Picoult "Świadectwo prawdy")

Zmobilizowałam się i sięgnęłam po osławioną Jodi Picoult - autorkę, której każda książka zbiera dobre recenzje. Na pewno moja znajomość z tą panią nie zakończy się na jednej powieści, tym bardziej, że na półce czeka jeszcze "Zagubiona przeszłość".

Myślę, że sekret Picoult tkwi w tym, że pisze ona o problemach zwykłych ludzi - o ich wyborach i stratach, o ich sile i możliwościach - w sposób przystępny, a jednocześnie dość szczegółowy. W pozornie prostych opowieściach przemyca prawne zawirowania, moralne wewnętrzne konflikty, codzienne życie - ta mieszanka jest o tyle ciekawa, że dostarcza czytelnikowi informacji, które jest on w stanie przyswoić i dzięki którym jego wiedza zostanie poszerzona.
Picoult wie, że lubimy poszerzać horyzonty, a nie zawsze mamy ochotę na popularnonaukowe publikacje. Dlatego serwuje nam historię problematyczną, w której różne punkty widzenia zmuszają czytelnika do refleksji i do tego, by zmierzył się z własnym kodeksem etycznym.

W "Świadectwie prawdy" Picoult portretuje środowisko amiszów. Na farmie prostych ludzi znaleziono martwego noworodka, co jest wydarzeniem niesłychanym, jeśli weźmie się pod uwagę mentalność tamtejszej społeczności. Rozpoczyna się śledztwo, a oskarżoną staje się osiemnastoletnia Katie - córka amiszów.
Powieść nie jest jednak kryminałem ani książką sensacyjną. To historia nieszczęścia owianego tajemnicą. Autorka skupia się na opisie środowiska amiszów - ich postaw, sposobu życia, stosunku do przemocy. Nikogo nie osądza. Stawia pytania.

Konfrontuje świat "normalnych" ludzi ze światem amiszów i pokazuje, że mimo odmiennego stylu życia dotykają nas podobne problemy i targają nami takie same wątpliwości.

4.5/6

środa, 14 października 2009

Literackie amoki i przerażenia (Walter Moers "Miasto Śniących Książek")

Poza tym, że niektóre fragmenty bym skróciła, nie mam żadnych zastrzeżeń. Książka mnie się podobała bardzo, niebezpiecznie wciągnęła w mroczne katakumby Księgogrodu i wywołała tęsknotę za miejscem tak przepełnionym literaturą, że aż strach...

Hildegunst Rzeźbiarz Mitów przybywa do Księgogrodu z pewnym rękopisem, który przekazał mu na łożu śmierci ojciec poetycki, Dancelot. Bohater pochodzi z Twierdzy Smoków, mekki świetnych poetów, sam jednak niczego jeszcze nie opublikował. Rękopis, który dzierży w dłoni, jest tekstem doskonałym. Hildegunst zamierza odnaleźć twórcę tak znakomitego dzieła...

Zaczyna się fantastyczna i pełna dziwów podróż. Bohater przeżywa wiele przygód, jest świadkiem niesamowitych wydarzeń, wielokrotnie zagląda w oczy śmierci. Dobro walczy ze złem (jak to w baśniach bywa, a myślę, że powieść Moersa jest baśnią dla dużych dzieci), a książki mogą być naprawdę niebezpieczne...
Po koncercie trąbuzonowym można wpaść w amok książkowy i biegać po antykwariatach z okrzykiem: Książki, nareszcie! Które wziąć? Obojętnie! Najważniejsze są książki! Kupować! Kupować! (s.131), a z małymi buchlingami, których reputacja temu zaprzecza, da się zaprzyjaźnić. Nawet straszny Król Cieni, którego nikt nie widział, ale wszyscy są przerażeni jego istnieniem...e, sami przeczytajcie:)

Walters Moers zręcznie skonstruował swą powieść. Czyta się jednym tchem.
Autor bawi się z czytelnikiem - nazwiska camońskich pisarzy to anagramy znanych i mniej znanych twórców rzeczywistych. Nie zdradzam tu żadnych tajemnic. Każdy czytelnik, obeznany choć trochę z klasyką literatury, zauważy to bez trudu.

5/6

poniedziałek, 12 października 2009

Kafka i Orwell u Saramago (Jose Saramago "Wszystkie imiona")

Laureat Nagrody Nobla za rok 1998.

Nie znałam twórczości Saramago i nie miałam pojęcia, jakiego typu to twórczość. Sięgnęłam po "Wszystkie imiona", ponieważ tylko tą książką dysponowała biblioteka. Czuję się usatysfakcjonowana lekturą, choć była nieco klaustrofobiczna.

Pan Jose, pracownik Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, to pięćdziesięcioletni samotny i zamknięty w sobie mężczyzna. Prowadzi nudne życie, a jego jedyną rozrywką w codziennej rutynie jest zbieranie wycinków z prasy z artykułami i zdjęciami sławnych ludzi. Większość czasu skromny kancelista spędza w pracy - miejscu surowym, mrocznym, w którym absurdalny regulamin zakazuje odwracania wzroku w trakcie rozmowy z kustoszem. Pan Jose jest pracownikiem idealnym. Do czasu...
Pewnego dnia trafia na kartę nieznajomej kobiety i, mimo braku racjonalnego wytłumaczenia, zaczyna się nią przesadnie interesować. Poszukiwanie informacji na temat 36 - letniej rozwódki sprawia, że z sumiennego i kompetentnego urzędnika pan Jose przeobraża się w roztargnionego, niewyspanego kancelistę, któremu zdarza się pomylić.

Dlaczego bohater tak bardzo interesuje się życiem tej kobiety? Dlaczego właśnie karta tej nieznajomej wzbudziła w nim ciekawość? Może nie ma znaczenia, że to ta kobieta? Może chodzi tylko (albo aż) o to, że w tym pustym życiu najwyższy czas zrobić coś absurdalnego, co wykracza poza logiczny schemat? Może na pana Jose spłynęła tego świadomość, gdy trzymał w dłoniach kartę tej kobiety? Może to przypadek?

Dziwna jest ta książka, ale wciągająca.
Skojarzenia z Orwellem i Kafką nasuwają się mimowolnie, ale głębiej tego nie analizowałam.

4/6

wtorek, 6 października 2009

Mira Lobe "Babcia na jabłoni". Barbara Kosmowska "Pozłacana rybka"

Dwie świetne książki. Pierwsza dla dzieci młodszych (czytałam sześciolatce), druga - dla nastoletnich przedstawicieli obu płci, choć wydawać się może, że głównie dla dziewcząt.

"Babcia na jabłoni" Miry Lobe to ciepła opowieść o chłopcu, któremu brakowało babci. Rówieśnicy tę kochającą i czułą osobę zawsze mieli blisko, a jemu los poskąpił radości z "posiadania" tak ważnej w życiu młodego człowieka istoty. Bohater wymyśla więc Babcię - nieco staroświecką z wyglądu, ale jakże nowoczesną, jeśli chodzi o pomysły na zabawę i sposób życia.
Fajna historia, pełna przygód i miłych gestów. Autorka przekazuje wiele mądrości nie tylko z pomocą babci wymyślonej, ale przede wszystkim dzięki starszej pani, która pojawia się w połowie powieści jako nowa sąsiadka rodzinki. Przyjaźń, która zrodzi się między chłopcem i staruszką oboje wielu rzeczy nauczy...

Z "Pozłacaną rybką" Barbary Kosmowskiej na początku miałam problem, ponieważ odzwyczaiłam się od literatury dla młodzieży. Ostatnio sięgam tylko po kolejne części Jeżycjady, a wszyscy wiedzą, jak często te książki pojawiają się w księgarniach.
Zaczęłam lekturę zaciekawiona - powieść obsypano nagrodami, a z autorką obcowałam przez rok z racji wykładów z literatury (pozytywizm!). Kobieta jest cudna i nie mam żadnego interesu w słodzeniu tej pani, bo egzamin dawno zdałam, a i studia też już zakończyłam. Barbara Kosmowska jest ciepłą, uśmiechniętą, nieco roztrzepaną osóbką, która ma świetny kontakt ze studentami i na moim roku to była opinia powszechna.
No, ale pisać miałam o książce, którą przeczytałam i o tym, jak sceptycyzm zamienia się w uznanie, a wszystko zależy od właściwego nastawienia. Czytając "Pozłacaną rybkę" zapomniałam, do kogo skierowana jest ta lektura. Z perspektywy dorosłego czytelnika wydaje się ona banalna i naiwna, a wcale taka nie jest.
Alicja ma naście lat, ciężko przeżyła rozwód rodziców (właściwie cały czas to bolesny temat), dobrze się uczy, pasjonuje ją fotografia. Każdą wolną chwilę spędza na wsi - najchętniej by tam zamieszkała, ale mądra babcia delikatnie wybija jej takie pomysły z głowy. Na wsi jest również Robert...
Książka porusza typowe dla wieku nastoletniego problemy - pierwsza miłość, wystawiona na próbę przyjaźń, narkotyki. Żaden z tych tematów nie został zbanalizowany, choć mogłoby się tak stać. Czym bowiem są problemy miłosne przy trudnym, bolesnym i bardzo poważnym spotkaniu ze śmiercią? Nagła choroba przyrodniego brata Alicji okaże się dla młodej dziewczyny szkołą życia nieporównywalną z niczym, co do tej pory zaprzątało jej głowę.
Mądra powieść dla młodzieży. Pewnie jest takich więcej, ale nie jestem na bieżąco z tego typu literaturą. Na półce mam jeszcze kilka książek - powoli będę się z nimi zapoznawała. Muszę tylko pamiętać o odpowiednim nastawieniu.

wtorek, 29 września 2009

Obłędne Salem (Maryse Conde "Ja, Tituba, czarownica z Salem")

Miała nieszczęście urodzić się Murzynką, córką niewolnicy. Była świadkiem haniebnej śmierci matki. Z ukochanego Barbadosu została sprzedana do Ameryki, gdzie trafiła do osławionego Salem.

Maryse Conde korzysta z zapisów historycznych, przywołujących procesy czarownic z Salem. Tituba jest postacią autentyczną, choć wiele w powieści wątków fikcyjnych. Autorka stara się odtworzyć życie niewolnicy, która na przełomie lat 1691 - 1692 została oskarżona o czarnoksięstwo. Zapisy mówią, że Tituba, Sara Goods i Sara Osborne - kobiety opętane przez szatana - rzuciły urok na młode mieszkanki Salem. Wszystkie trafiły do więzienia. Tituba, jako jedyna, przyznała się do winy (wbrew sobie, z cwaniactwa) i podała nazwiska wielu innych mieszkańców miasteczka, którzy również spółkują z mocami ciemności. Dzięki temu uniknęła śmierci.

Dziś wiemy, że "czarownice" miały moc uzdrawiania, znały właściwości ziół i roślin, mogły porozumiewać się z duchami zmarłych. Nikt nie mówi o nich "opętane". Rzekome konwulsje i histerie dziewcząt wiązane są z nudą ówczesnego życia (ascetycznego i fanatycznie religijnego), z chorobą Huntingtona czy z różnego rodzaju zatruciami.

Conde przedstawia Titubę jako wojowniczą i zbuntowaną Murzynkę, która miała szczerą nadzieję na to, że bycie dobrą procentuje, ale szybko nauczyła się, że nie warto w zakłamanym i brutalnym świecie myśleć o innych. Wielokrotnie zdradzona, upokarzana i potępiana kobieta dostała gorzką lekcję życia. Przekonała się, że ci spośród nas, którzy nie przyszli na świat uzbrojeni w ostrogi i pazury, odchodzą zeń pobici na wszystkich frontach (s.120). Dlatego wybrała zemstę.

Mentalność ówczesnego społeczeństwa przeraża. Mieszkańcy Salem żyli w trudnych czasach, nękanych przez epidemie i nieurodzaje. Musieli sobie jakoś tłumaczyć ten stan rzeczy. Wymyślili więc siły nieczyste, które uwzięły się na biednych, bogobojnych osadników i zasiały w ich sercach trwogę, a na potomstwo zesłały psychiczną chorobę.

4.5/6

poniedziałek, 28 września 2009

Alfabet przetrwania (Melania Mazzucco "Vita")

Melania Mazzucco wykorzystała strzępy informacji na temat własnej rodziny i utkała z nich znakomitą powieść. Wróciła do korzeni, przeszukując amerykańskie archiwa po to, by pamiętać. W książce opis trudnej asymilacji w obcym i mało przyjaznym kraju przeplata się z tym, co przyniosła i jak wygląda przyszłość.
W 1903 roku ogromna grupa imigrantów przybywa z Włoch do Ameryki. Wśród osób, obecnych na pokładzie statku, znajduje się dwunastoletni Diamante i dziewięcioletnia Vita. Zagubione dzieciaki, które nasłuchały się o Nowym Jorku opowieści niesamowitych i bezgranicznie w nie wierzą. Przynajmniej na początku. Szybko bowiem życie weryfikuje wyobrażenia i zmusza do egzystencji w smrodzie i ubóstwie.
To opowieść o dwójce bohaterów, choć postaci drugoplanowe są niemniej ważne. To opis cierpienia na obcej ziemi, która nie okazała się być ziemią obiecaną. To historia buntu i walki o własną tożsamość w świecie, zdominowanym przez terroryzm, przemoc, głód i śmierć. To książka o marzeniach, które brutalnie zderzyły się z rzeczywistością. To powieść ukazująca kształtowanie się Ameryki - kraju, w którym spełnia się dream, a ludzie są happy. Czy na pewno?
To historia miłości - wielkiej, mocnej, tęskniącej, ale niespełnionej.
Diamantego i Vitę połączyło szczególne i głębokie uczucie, ale nie dane im było spędzić razem całego życia. Zgubili siebie w tym wielkim kraju. Po trzydziestu ośmiu latach spotkali się jako ludzie wolni. Tragicznie za późno. Owdowiali, zmęczeni życiem i pielęgnujący przeszłość.

Celem Mazzucco nie jest epatowanie nędzą i cierpieniem, mimo drastycznych opisów życia w Nowym Jorku. Autorka zgłębia własną przeszłość. Przemawia przez nią miłość i ciekawość.
Styl i język włoskiej pisarki pochłaniają bez reszty.

Poruszająca, mądra powieść i kawał historii, podanej w przystępny i fascynujący sposób.

5/6

wtorek, 22 września 2009

Pornografia zazdrości (Philip Roth "Konające zwierzę")

David to mężczyzna nienasycony. Spadkobierca rewolucji seksualnej lat 60 - tych XX wieku. Nienawidzi instytucji małżeństwa i hedonistycznie korzysta z uroków kobiecego ciała. Niezobowiązujący seks to jego chleb powszedni. Młode kobiety same wskakują do profesorskiego łóżka. David jest bowiem wykładowcą - postacią znaną i cenioną. Autorytetem kulturalnym.

Książka jest wspomnieniem - spowiedzią mężczyzny po sześćdziesiątce, który znalazł się na zakręcie. Swobodę związków damsko - męskich zakłóciła mu osiem lat temu Consuela, atrakcyjna Kubanka, na którą zwrócił uwagę podczas wykładu. On zachwycił się jej urodą, Ona - jego mózgiem. Co nie przeszkodziło w romansie, wszak mózg mężczyzny to jego najseksowniejszy przymiot.
Consuela przewartościowała jego życie, wepchnęła go do grona zazdrośników, opętanych obawą przed innym facetem. Stworzyła starszego pana, który nieustannie doświadcza strachu. On ma sześćdziesiąt dwa lata, Ona - dwadzieścia cztery. Nie byłoby to znaczące w przypadku przelotnego romansu czy jednorazowej nocnej przygody, ale Davida Consuela pochłonęła do tego stopnia, że pije jej krew.
Czy można zatem mówić o miłości? Nie. To fascynacja, która zrodziła obsesję. Seks jest zemstą na śmierci. Pragnieniem.
Ten związek nie miał szans na przeżycie.

(Jedna ze studentek Davida napisała pracę dyplomową pt: "Sto sposobów perwersyjnych zachowań w bibliotece" - czuję się zaintrygowana:)).

Na podstawie książki powstał film "Elegia". Consuela Philipa Rotha to nie Penelope Cruz, choć bardzo tę aktorkę lubię. Powieść jest lepsza niż jej wizualna wersja.

4.5/6

Błędy są częścią zabawy ("Wieczór" reż. Lajos Koltai)

Susan Minot napisała książkę. Powieścią zainteresował się Michael Cunningham i razem z autorką stworzyli scenariusz filmowy. Ba, są nawet producentami tego obrazu. Co z tej współpracy wyszło? Mam w pamięci doskonałe "Godziny" i może dlatego w filmie "Wieczór" czegoś mi brakowało. Wiem, że "Godziny" wyreżyserował Stephen Daldry, ale Cunningham stworzył tę historię.
To nie jest film o umieraniu, choć można się pomylić. Ann na łożu śmierci wspomina swoją młodość. Skrawki tej historii poznają, czuwające przy niej, córki. Nie znają matki. Nie wiedzą, o kim opowiada. Skupiają się bardziej na własnym życiu niż na tym, by zbliżyć się do kobiety, która je wychowała. Walczą ze sobą, a przedmiotem tej walki jest poczucie niespełnienia, do którego żadna z nich nie chce się przyznać.
Nie tylko w obliczu własnej śmierci człowiek robi rachunek sumienia. Gdy umiera ktoś bliski - dzieje się podobnie. "Wieczór" jest refleksją na temat życia. Nie warto się bać, bo chwile przeciekają przez palce. Ani się obejrzysz, a umierasz z imieniem ukochanego na ustach. Ann tego właśnie najbardziej żałuje - nie poszła drogą miłości, a teraz nie może pozbyć się poczucia straty.
Gorzki, refleksyjny film, z pięknymi krajobrazami w tle. Nic nowego nie wnosi, ale o ważnych rzeczach przypomina.

niedziela, 20 września 2009

Donna Leon "Perfidna gra"

Kryminał intelektualny.
Dużo w nim gadania, myślenia, życia codziennego i rodzinnego. Prawdopodobny, bo myślę, że tak właśnie wygląda śledztwo. Nic nie dzieje się w ekspresowym tempie.
Komisarz Brunetti, stale obecny na kartach powieści Donny Leon, jest człowiekiem rozważnym i ciekawym. Ma dobry kontakt z współpracownikami. Lubi swoje życie. Obiady jada w domu i często rozmawia z żoną. To właśnie z ust Paoli pierwszy raz usłyszy nazwisko Leonardo, które okaże się kluczowe w prowadzonym śledztwie.
Studentka Paoli zostaje brutalnie zamordowana - jest to o tyle interesujące, że kilka dni wcześniej Claudia zwróciła się do Brunettiego z pewnym pytaniem, na które komisarz, z braku szczegółowych informacji, nie mógł odpowiedzieć. Początek śledztwa przenosi go w czasy II wojny światowej, a dokładnie w prowadzone wówczas krętactwa wśród pasjonatów sztuki. Brunetti dowie się, że pieniądz ma ogromną siłę, a zazdrość i nienawiść - morderczą moc...

Niespiesznie prowadzone śledztwo, Wenecja, trochę wojennej historii i Henry'ego Jamesa. Bez fajerwerków, ale ciekawie. Mnie się podobało, choć wolę kryminalne intrygi Marthy Grimes czy Henninga Mankella.

4/6

sobota, 19 września 2009

Sposób na mamę:)


Córa obiecała, że "Opowiadania muminków" to ostatnia bajka na dzisiaj, ale po Muminkach leci "Adibu", więc mama słyszy:
- Proszę, to już naprawdę będzie ostatnia...
Znaczące spojrzenie rodzicielki sugeruje odmowę.
- Ale, mamo, "Adibu" to taka bajka naukowa...

hmm...co zrobiła mama?

(...kupiła kapcie i skończyła czytać "Babcię na jabłoni", ale o tym będzie następnym razem...)

piątek, 18 września 2009

"Grey Gardens" (reż. Michael Sucsy)

O kiepskich filmach nawet nie wspominam, bo nie warto. Tyle filmów, których nie zmogłam, przewinęło się ostatnio, że aż przykro. Tym bardziej warto odnotować obraz wart uwagi.

Oparty na prawdziwej historii film "Grey Gardens" jest niesamowity. Biografie dwóch kobiet, matki i córki (krewniaczek Jackie Kennedy), są doskonale naszkicowane i niezwykle ciekawe. Drew Barrymore i Jessica Lange tworzą niesamowite kreacje. To ciekawe i jednocześnie smutne postaci, nad którymi (przyznaję) momentami się litowałam - bo czyż można być tak żałosną, jak mała Edie i tak dramatyczną, jak jej matka?
Toksyczna relacja między kobietami daje do myślenia. Grey Gardens - magiczne miejsce do życia - z czasem staje się więzieniem, a jego lokatorki kochają się miłością zakutą w kajdanki. I to jest najbardziej przykre i żałosne.
Bardzo dobry film, który niespodziewanie wypłynął, gdy już nie miałam nadziei na ciekawą i mądrą historię.

czwartek, 17 września 2009

Janet Fitch "Biały oleander"

Literacki debiut Janet Fitch to mocna, odważna i bolesna historia dojrzewania.

12 - letnia Astrid zostaje sama, gdy jej eteryczna i narcystyczna matka trafia do więzienia. Ingrid Magnussen zabiła kochanka, a właściwie to nie ona popełniła zbrodnię, ale wiatr - podmuch wiatru obudził zmysły i nakazał mordować. W ten sposób Ingrid - poetka tłumaczy sobie świat. Tak opowiada o nim Astrid.
Matka odchodzi, a córka zaczyna przyspieszony kurs dojrzewania, tułając się po kolejnych rodzinach zastępczych.
Janet Fitch prezentuje paletę chorych matek zastępczych. Na usta ciśnie się pytanie: czy w Ameryce nie ma kobiet, które nie piją, nie biją, nie głodzą, nie strzelają, nie popełniają samobójstw, nie kradną??? Czy nikt nie kontroluje domów, do których trafiają osierocone dzieciaki?
Odpowiedź na te pytania nie jest sednem powieści, ale trudno ich sobie nie zadać. Astrid mieszkała w kilku domach, ale tylko w jednym zaznała ciepła i miłości. W świecie Claire czuła się ważna. Po raz pierwszy nie stała w cieniu matki, nie asystowała przy jej triumfach, ale to na niej skupiało się zainteresowanie. Astrid pokochała Claire, ale Claire nie kochała samej siebie. Tragedia od samego początku wisiała w powietrzu...

Smakowałam tę powieść. Każde przeczytane słowo. By zapamiętać.
Tuliłam Astrid, tak jak ona tuliła w dłoniach nadzieję.
Doskonała powieść psychologiczna. Skomplikowana. Pełna zakamarków. Dobitna.
Świetna.

6/6

sobota, 12 września 2009

Jeffery Deaver "Błękitna pustka"

"Błękitna pustka" odsłoniła przede mną mroki internetu. Surfuję po sieci, ale nie jestem sama. Setki, tysiące, miliony użytkowników klikają w tym samym momencie. Świat cyberprzestrzeni, zwany również "błękitną pustką", pochłania istoty ludzkie, osacza je i wciąga w swoje gry.

To druga, po "Pustym krześle", książka Deavera, którą przeczytałam. Obie wciągające. W obu autorowi udało się mnie zaskoczyć, gdy myślałam, że nic nowego się nie zdarzy i wszystko już zmierza ku szczęśliwemu rozwiązaniu zagadki.

W "Błękitnej pustce" Deaver opisuje świat hakerów, crackerów, cybermaniaków. Rzeczywistość ludzi, których codzienne życie niewiele ma wspólnego z rzeczywistością zwykłych użytkowników internetu. Hakerzy spędzają całe godziny na klikaniu w klawiaturę, zapijając zmęczenie dużymi dawkami napojów energetycznych i kawy. Ich świat to świat maszyn. Potrafią dostać się do najbardziej chronionych rządowych systemów, pestką jest więc dla nich uzyskanie informacji na temat szarego użytkownika Internetu.
Prawdziwy haker łamie coraz trudniejsze kody i hasła dla satysfakcji (świadomość, że się udało, jest wystarczającą nagrodą). Obok hakerów istnieją jednak crackerzy, którzy potrzebują czegoś więcej, by poczuć zadowolenie. Włamują się do systemów, by narobić bałaganu, by uzyskać informacje "po coś", osaczają cywili (choć święte prawo hakerów głosi, że cywili się nie rusza, bo i po co...).
Bohater powieści jest crackerem i socjopatą, a to mieszanka wybuchowa, której efektem jest śmierć niewinnych ludzi. Stają się oni częścią gry. Zabawa w zabijanie przenosi się ze świata wirtualnego do świata realnego. Odpowiednie organy ścigania rozpoczynają śledztwo, ale bez pomocy dobrego hakera nie zajdą daleko, więc pojawia się Gillette...

Ciekawa i wciągająca fabuła i nagłe zwroty akcji gwarantują przyjemność czytania. Po raz drugi Jeffery Deaver mnie nie zawiódł.

4/6

czwartek, 10 września 2009

Ferenc Mate "Winnica w Toskanii"

Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, na czym polega fenomen Toskanii. Dlaczego właśnie tam ludzie uciekają, zaczynają na nowo budować swoje życie i piszą o tym książki? Przystępując do lektury "Winnicy w Toskanii", nadal zadawałam sobie to pytanie. Nie przestawało mnie ono męczyć nawet w trakcie czytania. Dopiero pod koniec opowieści o kupnie starego, zniszczonego przez czas domu i perypetiach, związanych z jego odrestaurowywaniem, Ferenc Mate udzielił odpowiedzi...

Wydaje mi się, że magia Toskanii nie polega jedynie na doznaniach zmysłowych: nie chodzi tylko o jedzenie i wino, o miasteczka leżące na wzgórzach czy też efektowność ciągle zmieniającego się oświetlenia. Być może magia Toskanii polega na czymś innym, na skarbie często zapomnianym - wewnętrznym spokoju ducha (s.222).

Autor pięknie wyłapuje smaki i smaczki włoskiej prowincji, opowiadając o tym, jak tworzył swoje miejsce na ziemi. Miejsce pełne aromatów, życzliwych ludzi i urodzajnej gleby. Ferenc Mate kupił bowiem nie tylko dom, ale również przylegające do niego las, gaj oliwny i ziemię pod uprawę winorośli. I zaczął spełniać marzenia. Były wzloty i upadki, były załamania i rozpogodzenia. Jednak nigdy nie było tak źle, by nie mogło być lepiej...

Myślę, że urok Toskanii tkwi również w jej mieszkańcach. Pracują, ale tak słonecznie i leniwie. Chętnie nawiązują nowe znajomości i są otwarci na różne ekstrawagancje. Chciałabym się o tym przekonać osobiście, ale z opowieści Mate wyłania się jedna wielka rodzina, a w krwiobiegu Toskańczyków nieustannie krąży wino.

4/6

środa, 9 września 2009

Neil Gaiman "Gwiezdny pył"

Zasłuchałam się ostatnio w opowieści Neila Gaimana. To druga, po "Księdze cmentarnej", książka autora fantastycznych historii dla młodzieży i dla dorosłych. Pierwsze moje spotkanie z Gaimanem było udane. Drugie również jak najbardziej pozytywne.
Ciepłe, nieco straszne, trochę niewiarygodne historie. Mądre.
Tristran Thorn nie jest zwyczajnym młodzieńcem, pochodzi bowiem ze świata zza Muru - świata pełnego magii i niebezpieczeństw. Wychowuje się jednak wśród "zwykłych" śmiertelników i zakochuje w dziewczynie z krwi i kości. Dodać muszę, że jego wybranka jest bardzo wymagająca (prosi chłopaka o gwiazdę z nieba, która ma być dowodem jego miłości), a Tristran nietuzinkowy (prośba dziewczyny nie wydaje mu się niemożliwa do zrealizowania). Chłopak wyrusza więc w niebezpieczną i pełną przygód podróż, bo jego miłość nie zna granic. Okazuje się, że w magicznym świecie gwiazdy są czym (a raczej kim) innym niż mogłoby się wydawać...

Fabuła książki nie była dla mnie zaskakująca, bo wcześniej oglądałam film. Nie umniejszyło to jednak przyjemności słuchania tej ciekawej i ładnej historii, na co niewątpliwie wpływ miała interpretacja Artura Barcisia.

4.5/6

czwartek, 3 września 2009

Anne Stuart "Czarny lód"

Ta książka to gotowy scenariusz filmowy. Niestety, tego typu filmów jest mnóstwo i do wybitnych nie należą.
Chloe tłumaczy książki dla dzieci i jej atutem niewątpliwie jest znajomość wielu języków. Tęskni za seksem i przemocą, jak sama często powtarza, bo życie w Paryżu zdecydowanie nie jest tak atrakcyjne jak jej się wydawało, gdy uciekała z Ameryki. Chloe z zazdrością przygląda się ekscesom swej atrakcyjnej współlokatorki, choć uważa Sylvię za płytką i głupiutką.
Życie, a raczej wspomniana lokatorka, podsuwa jej możliwość przeżycia przygody, która zaspokoi zapotrzebowanie Chloe na, wspomniane również, seks i przemoc. I przyniesie w prezencie coś jeszcze.
Na początku nic na to nie wskazuje. Zlecenie, którego podejmuje się bohaterka (na prośbę Sylvii), wydaje się strasznie nudne. Zjazd biznesmenów, na którym Chloe ma pracować jako tłumaczka, odbywa się w miejscu odludnym. To, oczywiście, sprzyja różnym dziwnym i niebezpiecznym sytuacjom. Takich na pustkowiu nie zabraknie, a rozpaczliwie nudni biznesmeni okażą się...
i tu zamilknę, by nie zdradzać fabuły tej, chciałoby się napisać, wyjątkowo ciekawej i trzymającej w napięciu książki. Przykro mi, choć wcale nie powinno, ale powieść jest przewidywalna do bólu. Poza tym więcej w niej wzdychania do przystojnego przestępcy, miotania się między fascynacją nim a przerażeniem jego osobą niż sensacji.

3/6

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Letnie nabytki.

Lato nie sprzyja czytaniu, ale kilka nowych książek pojawiło się na półce. Wszystkie tytuły zakupiłam w bardzo atrakcyjnych cenach:) Kierowałam się jednak nie tylko "taniością" książek - wybrałam te, które mnie zainteresowały:
"Czarny lód" Anne Stuart (z podaja) już przeczytałam i kilka słów niedługo napiszę;
"Rozbitkowie. Rzecz o paryskich kloszardach" - z powodu ślepej miłości do Paryża i słabej wiedzy na temat kloszardów;
"Pustkowie" - wpływ "Czarnej dziewczyny, białej dziewczyny", która to rozbudziła zainteresowanie twórczością Oates (świetna jest również "Dziewczyna z tatuażami");
"Lato polarne" - zachwalane na wielu blogach, więc uległam;
"Notatki o skandalu" - film zrobił na mnie wrażenie;
"Na szlaku koki", "Niedziela na basenie w Kigali", "Diamenty we krwi", "Śmierć króla Tsongora" - te książki sprzedawano za tak śmieszne pieniądze (2zł - 4zł), że nie mogłam ich nie kupić; tym bardziej, że dotyczą problemów innych kultur, antropologii i, pośrednio, podróży;
"Szukając Alaski" - to powieść dla młodzieży i skusił mnie opis na okładce;
"Księga bez tytułu" - skorzystałam z promocji w Świecie Książki;

niedziela, 30 sierpnia 2009

Chitra Banerjee Divakaruni "Tłumaczka snów"

Rakhi jest rozwódką, mieszkającą w Nowym Jorku i wychowującą córkę. Jej stosunki z byłym mężem są poprawne, choć czasami wykraczają poza tę poprawność i to zazwyczaj skutkiem nieuzasadnionych obaw rodzica płci żeńskiej. Rakhi wraz z przyjaciółką prowadzi Kurma House - miejsce, które i mnie przypadłoby do gustu ze względu na ciepły klimat i dobrą herbatę.
Rakhi jest więc zwyczajną kobietą. Ma jednak niezwykłą matkę, która "uprawia" mało popularny i, jak się okazuje, mało fajny zawód tłumacza snów. Choć "zawód" to nieodpowiednie słowo, bo nijak się nie da tego wyuczyć. To dar. Dar, którego córka nie odziedziczyła po matce i to wydaje się największą bolączką jej życia. Rakhi próbuje zrozumieć kobietę, która ją wychowała, ale nie potrafi. Wszystkie tajemnice matki pozna dopiero po jej nagłej i tragicznej śmierci. Odkryje dzienniki snów, w których matka opisała koleje swego życia.
W "Tłumaczce snów" realizm miesza się z magią. Bohaterowie żyją tu i teraz, a jednocześnie Divakaruni przenosi nas w świat tajemniczych jaskiń, dziwnych wierzeń i przesądów. Ma się wrażenie, że matka Rakhi urodziła się i wychowała w innej epoce, do której nasza nie przystaje.
Nie jest to spójne. Rozprasza.
Historia miała potencjał, ale autorka nie do końca go wykorzystała. Pomieszała ze sobą dwa światy, ale nie odnajduję w tym zestawieniu punktu spójnego.

3/6

czwartek, 27 sierpnia 2009

Preethi Nair "Sto odcieni bieli"

Głównych bohaterów tej powieści poznajemy w Indiach - kraju niezliczonych antytez: szczęścia i smutku, biedy i bogactwa, dostatku i głodu, pobożności i dekadencji (s.271). Tu Nalini zakochuje się w Raulu, tu na świat przychodzą ich dzieci - Maja i Sacin. Indie Nair pachną korzennymi przyprawami, drażnią nos pikantnymi aromatami, mają słodko - gorzki smak.
Bohaterowie szybko uciekają do Londynu, w którym ojciec zadomowił się na dobre. Dzieci nie mają większych problemów z aklimatyzacją, zafascynowane smakiem frytek i tostów. Jedynie Nalini nie przekonuje europejskie życie - zorganizowane, ułożone, samotne. Brakuje jej chaosu indyjskiego świata, ulicznych sprzedawców targujących się do upadłego, uskakiwania przed rikszami. W Anglii ludzie żyją osobno, zamykają drzwi od środka. Szaro, buro, nijako. Nawet deszcz padał tu bez przekonania (s.96). Nalini szuka w codzienności kolorów, gotuje bez opamiętania, by zachować zdrowe zmysły. Wkrótce los wystawia ją na ciężkie próby, a przygotowywanie jedzenia okazuje się sztuką magiczną - pasją, która pozwala żyć.
Losy rodziny Kathi poznajemy dzięki dwóm kobietom: Nalini i Mai. Każda z nich chce dobrze dla drugiej, każda widzi świat trochę inaczej. Trudne są ich relacje, pełne bólu i niepotrzebnych oskarżeń. Maja opuszcza rodzinny dom i zaczyna samodzielne życie w Hiszpanii. Jako dorosła kobieta wyrusza do Indii, gdzie dokonuje się w niej przemiana. Maja czuje, że wróciła do domu - kolory i zapachy Indii przypominają jej rodzinny dom w Londynie.
Historia Nalini, która na obcej ziemi "zbudowała" dom, pokazuje, że życie nie karze, tylko uczy puszczania w niepamięć, rozstawania się ze wszystkimi swoimi lękami, żeby lęki nie stały się tobą (s.327).
To powieść o przebaczeniu. To książka o tym, że jedzenie może uzdrawiać, ale jeśli gotuje się ze złą wolą, jedzenie może wywołać katastrofalne skutki (s.67). To historia miłości.
Preethi Nair opisała bogaty świat ludzkich emocji smakowicie i ciepło. Momentami jej powieść przypominała mi historie, stworzone przez Marshę Mehran. Powoli staję się wielbicielką opowieści wyczarowanych z codzienności i smaków życia.

5.5/6

wtorek, 25 sierpnia 2009

Carlos Ruiz Zafon "Gra anioła"

Lato jakoś nie sprzyja czytaniu. Tylko cosik poczytuję. Jeszcze bardziej nie sprzyja pisaniu. Zbieram się od kilku dni i zebrać się nie mogę. Przeczytałam "Grę anioła" Zafona i podobała mi się ta książka, choć nie wciągnęła tak bardzo jak "Cień wiatru". W swej drugiej powieści Zafon jest bardziej statyczny - niby dużo się dzieje, niby jest jakaś tajemnica, niby wisi nad bohaterem perspektywa śmierci, niby przeżywa on różne mniej lub bardziej tragiczne przygody, ale...takie to za mało ekscytujące.
David Martin, młody pisarz, dostaje specjalne zlecenie od tajemniczego mężczyzny, który kontaktuje się z nim najczęściej za pomocą krótkich listów. Od tego momentu w jego życiu zaczynają dominować dziwne i niebezpieczne sytuacje. David kupuje dom (mroczny, niezwykły, z historią), zakochuje się, przyjmuje pod swój dach inteligentną i zadziorną asystentkę, a po piętach depcze mu pewien inspektor i jego dwaj mało sympatyczni pomocnicy.
Ciekawie to wszystko autor prowadzi, ale nie czułam dreszczy nawet w bardzo ciemnych i mrocznych zaułkach fabuły.
Cmentarz Zapomnianych Książek pojawia się na krótko i niedosyt w czytelniku ten fragment pozostawia. Wielki niedosyt.
Mimo wszystko lektura "Gry anioła" sprawiła mi przyjemność, bo to ciekawa historia jest...

5/6

czwartek, 13 sierpnia 2009

Projekt Nobliści

Projekt Nobliści to kolejne, po Kolorowym Czytaniu i Literaturze na peryferiach, wyzwanie czytelnicze, którego się podjęłam. Nie ma ograniczeń czasowych, więc niespiesznie i spokojnie mogę poznawać laureatów tej prestiżowej literackiej nagrody. Z kilkoma osobami miałam już mniejszą lub większą przyjemność się spotkać. Są wśród nich:

1905 Henryk Sienkiewicz, Polska - "Janko Muzykant", "Latarnik", "Krzyżacy", "Ogniem i mieczem", "Pan Wołodyjowski", "Potop", "W pustyni i w puszczy", "Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela"
1907 Rudyard Kipling, Wlk. Brytania - "Księga dżungli", "Kim"
1924 Władysław Reymont, Polska - "Chłopi", "Ziemia obiecana"
1928 Singrid Undset, Norwegia - "Krystyna, córka Lavransa"
1946 Hermann Hesse, Szwajcaria - "Wilk stepowy"
1951 Par Lagerkvist, Szwecja - "Kat", "Karzeł", "Mariamne"
1954 Ernest Hemingway, USA - "Komu bije dzwon", "Zielone wzgórza Afryki", "Słońce też wschodzi", "Stary człowiek i morze"
1957 Albert Camus, Francja - "Dżuma", "Upadek", "Obcy", "Człowiek zbuntowany"
1964 Jean - Paul Sartre, Francja - "Mur"
1969 Samuel Beckett, Irlandia - "Czekając na Godota", "Końcówka"
1978 Isaak Bashevis Singer, Polska/USA - "Sztukmistrz z Lublina"
1980 Czesław Miłosz - wiersze, "Dolina Issy", "Piesek przydrożny"
1982 Gabriel Garcia Marquez, Kolumbia - "Sto lat samotności"
1983 William Golding, Wlk. Brytania - "Władca much"
1995 Seamus Heaney, Irlandia - "44 wiersze"
1996 Wisława Szymborska, Polska - wiersze
1999 Gunter Grass, Niemcy - "Blaszany bębenek"
2003 J.M.Coetzee, RPA - "Elizabeth Costello"

Planów na razie nie snuję, bo plany mogą się zmienić. Wszystko zależy od dostępności książek na półkach bibliotecznych. Marquez, Gide, Andrić - te nazwiska odnajduję na własnej półce. Ciekawam bardzo Buck'a, Lessing, Clezio, Canetti'ego, ale "wszystko wyjdzie w praniu"...





środa, 12 sierpnia 2009

Cejrowski "Gringo wśród dzikich plemion"

Że ta książka podobać mi się będzie - nie wątpiłam. Że to kolejna świetna pozycja serii Poznaj Świat - wiedziałam.
Opisuje świat, którego nie znam. Miejsce, którego się obawiam. Nie ludzi, zamieszkujących te tereny, których autor nazywa Dzikimi. Przestrasza fauna i flora. Wolę czytać o motylach - krwiopijcach, o gryzących mrówkach i o najbardziej niebezpiecznych rybach świata: canero*. Przemierzając dżunglę nie da się jednak uniknąć spotkania z tego typu "osobnikami", a ja raczej nie jestem na nie gotowa.
Cejrowski jest zabawny, złośliwy, szczery. Fascynuje go życie Indian - tych Indian, których nie zepsuła cywilizacja. Wgryza się w ten świat, staje się jego częścią. Nie jest Białym, który przybył pooglądać Dzikich, sfotografować członków ostatnich plemion Ameryki Południowej, by potem wrócić do Polski i chwalić się tym, co widział. Jak sam podkreśla, czuje się bardziej Indianinem niż Europejczykiem.

Jestem pod WIELKIM wrażeniem tej książki - w lekkim stylu Cejrowski przekazał mnóstwo mądrości na temat życia, ekologii i ludzkich wyborów. Często podkreśla głupotę cywilizowanych jednostek, które trafiają do dżungli i niestety, muszę się z nim zgodzić. Wiele naszych zachowań jest po prostu bezmyślnych.
To lektura mądra i zabawna. Autor zabiera czytelnika w niezwykłą podróż po miejscach mało znanych. Przedstawia fascynujący i niebezpieczny świat dżungli. Czyta się rewelacyjnie...

*maleńki złocisty sum, który może wpłynąć we wszystkie otwory ludzkiego ciała i powoli wyjeść krwiste mięso...

6/6

czwartek, 6 sierpnia 2009

Marsha Mehran "Woda różana i chleb na sodzie"

Kontynuacja świetnej "Zupy z granatów". Tym razem trochę mniej smaków i zapachów, trochę więcej życia. Miejscowe dewoty nadal nie mogą pogodzić się z faktem, że w Ballinacroagh zamieszkały trzy atrakcyjne cudzoziemki, które jakby przywlokły jakiś urok na naszych chłopów stamtąd, skąd je przyniosło... Dziewczyny jednak tego nie zauważają i coraz lepiej czują się w miasteczku. Każda z nich próbuje wprowadzić do swego życia coś nowego, ale zdradzać czym to jest nie będę.
Na końcu książki znaleźć można kilka przepisów, ale moją uwagę bardziej przykuły teksty pod nimi. Świetne są, śmieszne i po prostu muszę je tu zapisać:)

Jeść, ile wlezie
Szczodrze częstować wszystkich bez wyjątku
Jeść na bosaka, siedząc na łące porośniętej koniczyną
Spożywać w towarzystwie zaprzyjaźnionego krasnoludka

Urocze wskazówki i urocza książka. Będzie trzecia część? Oby...

5.5/6

wtorek, 4 sierpnia 2009

Ryszard Kapuściński "Spacer poranny"

Tydzień niebezpiecznie się wydłużył. Niebezpiecznie, bo NIC nie czytam. Wczoraj zaczęłam "Grę anioła" Zafona, przerzucam kartki "Gringo wśród dzikich plemion" Cejrowskiego zamiast opowieści tego pana pochłaniać. Pojeździłam po Polsce i rozleniwiłam się literacko. Wezmę się za siebie, bo tak być nie może.

Ostatnią przeczytaną przeze mnie książką jest "Spacer poranny" Kapuścińskiego, choć tak naprawdę to esej, a nie pełnoprawna książka. Tekst został opublikowany dwa dni po śmierci pisarza w warszawskim dodatku "Gazety Wyborczej", a niedawno powstała książka, uzupełniona fotografiami pisarza. Poza tym tekst przetłumaczono na trzy języki i dzięki temu "podpada" pod książkę. Znakomity reporter oprowadza czytelnika po warszawskiej dzielnicy Ochota, wspominając chwile z dzieciństwa. Niby nic, ale czyta się przyjemnie. Esej zainspirował władze stolicy do utworzenia ścieżki spacerowej, która upamiętni wybitnego polskiego reportera.

4/6

środa, 15 lipca 2009

O nieobecności.

Na razie mnie nie ma, więc ogłaszam przerwę. Wrócę niebawem. Na kilka słów tutaj czeka powieść Marshy Mehran, na przeczytanie "Gringo wśród dzikich plemion", ale wszystko musi wykazać się cierpliwością, bo mam co innego na głowie. 

Ale wrócę. Na pewno. Kwestia tygodnia.

wtorek, 7 lipca 2009

Anna Janko "dziewczyna z zapałkami"

Studium rozpaczy i życia przepełnionego brzydką codziennością.

"...życie jak w motku szklanej waty - niby miękko, a każdy ruch boli".

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Hania samą siebie skazała na ten los i może dlatego ta książka mnie drażniła. Nie znam takich kobiet, nie znam takich mężczyzn, nie mam takiej teściowej...
Starałam się zrozumieć bohaterkę i ten świat, którego się trzymała, codziennie go przeklinając. Wiem, że czasy były trudne. Wiem, że zacząć nowe, samodzielne życie z dwójką dzieci to skok na głęboką wodę. Jednak trwanie w tak toksycznym, tak brzydkim, tak nieczułym związku - to masochizm.
Hania nieustannie pragnie ("moja przestrzeń wewnętrzna staje się brakiem") innego (lepszego) życia, innej miłości, innych przeżyć. Ucieka w pisanie, ale nie może się na niczym skupić. Nie ma wsparcia. To jest przerażające: w jej otoczeniu zabrakło choćby jednej życzliwej, dobrej, ciepłej osoby. Może gdyby ją miała, łatwiej byłoby jej podjąć pewne decyzje.
Chciałaby mieć coś swojego - trwałego i bezpiecznego, ale codzienne życie oferuje tylko rozczarowania. Światełkiem dnia powszedniego są dzieci, ale to zdecydowanie za mało...

Hanuś "wyszła za mąż jak na wolność", ale ten nagły młodzieńczy poryw był tak naprawdę ucieczką przed toksycznym domem rodzinnym i pułapką. Wolność okazała się siedemnastoletnią niewolą.

Anna Janko poruszyła trudny temat miłości niespełnionej, samotnej, cierpiącej. Pokazała życie kobiety, zamkniętej pod jednym dachem z chamem. Wykształconym chamem.
Brawo dla autorki za metaforyczny język i trafność niektórych sądów.
"dziewczyna z zapałkami" to dobra książka, ale nie umiałam w nią wdepnąć całkowicie (jak już wcześniej wspominałam) - może po prostu nie mam ochoty na takie klimaty. Jest we mnie żal (?) do Hani, że nie walczyła, nie buntowała się, tylko trwała...czasami to nie wystarcza.

4/6

niedziela, 5 lipca 2009

Dobry kryminał nie jest zły (Martha Grimes "Pod Przechytrzonym Lisem")

Mgliste miasteczko Rackmoor nad Morzem Północnym. Wieczór. Morderstwo. Tożsamość ofiary pozostaje niewyjaśniona niemal do końca książki. To Dillys March czy Gemma Temple?
Inteligentny i zrównoważony inspektor Richard Jury, wiecznie zakatarzony Wiggins i błyskotliwy Melrose Plant prowadzą śledztwo. Niespiesznie i dokładnie. Poznają społeczność niewielkiego miasteczka, popijają rackmoorowską mgłę w barze "Pod Przechytrzonym Lisem", próbują dopasować do siebie elementy zbrodniczej układanki.
Jeśli ktoś oczekuje nagłych zwrotów akcji, pościgów za podejrzanym, mrożącej krew w żyłach strzelaniny - u Marthy Grimes tego nie znajdzie. Scotland Yard to nie FBI.

Dobry kryminał, w którym, tak jak lubię, na początku tajemniczy ktoś zabija, a potem, razem z inspektorem/komisarzem/policjantem mogę rozwiązać zagadkę. Zdecydowanie mniej frajdy mam z czytania książki, w której od początku wiem, że pan X zabił i śledzę tylko działania władzy, i wkurza mnie, że oni nie wiedzą, a ja wiem...

4.5/6

piątek, 3 lipca 2009

Łańcuszek...

Łańcuszek mnie dopadł, a raczej dopadła mnie 2lewastrona :) i zadała trzy pytania, bo takie są zasady, stworzone nie wiem przez kogo, ale przestrzegać zasad trzeba (przynajmniej czasami:)).

1. Gdybyś była pisarką o czym byłaby Twoja pierwsza książka?
Gdybym była...napisałabym dziennik podróżny (oczywiście po wybraniu się w podróż) - tak bym chciała. Jednak gdybym w podróż nie wyruszyła, a miała talent do pisania, to moja książka byłaby zapewne podróżą w głąb ludzkiej psychiki, przesyconą neurotyzmem i silną analizą własnego ja, i poszukiwaniem sensu w tym wszystkim, co życiem zwane.

2. Co głównie przyczynia się do zakupu przez Ciebie danej książki?
Nazwisko autora albo tematyka danej książki. Czasami jednak kupuję książkę "w ciemno" - skłania mnie do tego np. cena (dedalus, czytajtanio, kkkk).

3. Z jakim pisarzem/pisarką chciałabyś się spotkać i dlaczego?
Jeśli chodzi o polską "scenę" literacką zdecydowanie wybieram Manuelę Gretkowską,która nie dość, że świetnie pisze, to jeszcze jakoś dziwnie mnie fascynuje jako kobieta.

Teraz powinnam zaprosić kolejne osoby do zabawy i zadać im nowe pytania. Nie znam wszystkich, którzy już zostali zaproszeni, nie wiem też czy nie powtórzę pytań. Do łańcuszka zapraszam autorki blogów: w kąciku z książkami..., krótkotrwałe zniekształcenie rzeczywistości i 2lewastrona (chyba można?).

Moje pytania:
1. Czy zdarzyło Wam się czytać książkę, którą rzuciłyście o ścianę (albo chciałyście rzucić) z powodu obrzydzenia, wywołanego tematyką albo jakąś opisywaną sytuacją?
(już słyszę głosy oburzenia na sam fakt rzucania książkami:))
2. Czy piszecie po książkach, zaznaczacie fragmenty, notujecie na marginesach?
3. Jak układacie książki na półkach - alfabetycznie, tematycznie, kolorami, ...?

Kilka słów...

Przeczytałam dobry kryminał, o którym niedługo coś skrobnę. Teraz zanurzyłam się znowu w świat trzech sióstr, prowadzących kawiarnię w małym irlandzkim miasteczku. "Dziewczyna z zapałkami" leży sobie i czasami do niej zaglądam, przeczytam kilka stron i odkładam. Drażni mnie ta książka, nie umiem w nią depnąć całymi stopami i po prostu czytać. Fajne są niektóre porównania, metafory, fajnie Hania widzi świat, ale coś w tej książce jest nie tak, coś mi "nie leży". Zachwyty nad powieścią Janko przypływają z każdej strony, a mnie nie zachwyca. Na razie.

Ubolewam nad tym, że House'a obejrzałam już całe pięć sezonów, że Californication na razie nie kręcą (a czekam), że kolejny odcinek Lie to me rzadko się pojawia. Został mi tylko Fringe. Nie mam czego oglądać.

środa, 1 lipca 2009

Kolorowe czytanie


Miałam czytać cały weekend i nie wyszło - nie przyswoiłam nawet jednej strony. Przejrzałam tylko nowy numer "Poznaj świat", przemokłam na żaglach, nazbierałam truskawek i wypożyczyłam nowe książki.
Dzisiaj odpaliłam komputer, zaczęłam skakać po blogach ulubionych i zauważyłam pewną monotematyczność wpisów. Prawie wszyscy przyjęli kolorowe wyzwanie.
Przyłączam się oficjalnie...też chcę...to moje pierwsze wyzwaniowe czytanie będzie.

Niektóre pozycje już czytałam i darzę uczuciem, i chętnie jeszcze raz bym je przeczytała, ale nie o to chodzi...wolę poznać nowe książki. Jeśli ktoś jednak ma dylemat co do czerwonej lekturki, to polecam "Czerwony namiot" Anity Diamant, a jeśli chodzi o kolor zielony, to uwielbiam "Smażone zielone pomidory" Fannie Flagg.

Moje przemyślenia zakończyły się taką listą:

"Biały Oleander" Janet Fitch (mam na wyciągnięcie ręki, bo moja)
"Czerwony rower" Antonina Kozłowska
"Srebrna zatoka" Jojo Moyes

Chciałabym jeszcze przeczytać:

"Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd" Kazimierza Nowaka
"Czarny książę" Iris Murdoch
"Złoty kompas" Philip Pullman
"Białe zęby" Zadie Smith



czwartek, 25 czerwca 2009

Zapach Afryki

Trzy studentki opowiadają o swojej podróży po Afryce. Nie jest to jedna, ciągła historia, a zlepek krótkich epizodów z życia na Czarnym Lądzie. Głównie Matylda opowiada o swoich przygodach, o spotkanych ludziach, o pierwszych doświadczeniach (nurkowanie, wyprawa w poszukiwaniu lwów czy skok na bungi), o sposobach podróżowania po Afryce. Ania i Dominika snują kilka opowieści, m.in. o wyprawie na Kilimandżaro, o walce z pawianami, o problemach tego świata.

Fajne te historie. Wolę styl pisania Kingi Choszcz czy Marka Kamińskiego i pamiętnikarski opis podróży, ale taka lektura też daje mnóstwo przyjemności i wzbogaca wiedzę. Życzyłabym sobie więcej fotografii, ale...już się nie czepiam.

Miałam wczoraj udane łowy w bibliotece. Nawet nie łowy, tylko udany rzut okiem. Ledwo przekroczyłam próg biblioteki, a z półki ze zwrotami "mrugnęły" do mnie dwie książeczki, których od jakiegoś czasu poszukiwałam. To się nazywa szczęśliwy dzień książkowy. Przytargałam "Dziewczynę z zapałkami" Janko i "Wodę różaną i chleb na sodzie" Mehran. No, nie mogłam ich tam zostawić na pastwę innego czytelnika...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Edyta Szałek "Sen Zielonych Powiek"

Nie podobało mi się czytanie tej książki. Cały czas zadawałam sobie pytania: o czym to jest, po co, na co, skąd zachwyty nad świetnym debiutem pisarki? Zamknęłam powieść nieświadoma, pytania pozostały i jakiś niesmak...od jakiegoś czasu żyłam w przekonaniu, że ta książka będzie mi się podobała, że to coś dla mnie. Stąd ogromne rozczarowanie.

Jestem na nie!

Przedwczoraj obejrzałam "Pod słońcem Toskanii" - miało się podobać...też jestem na nie! Ckliwe to, banalne, mało ciekawe.

Oby takie rozczarowania nie stały się regułą.

2.5/6

czwartek, 18 czerwca 2009

Jon Krakauer "Wszystko za życie"

Wpadłam całkowicie w literaturę podróżniczą, "obieżyświacką", "wagabundzką", odkrywczą i wielokulturową. Mmmm...UWIELBIAM i CHŁONĘ.

Żywot podróżnika samotny deczko, mimo iż pełen ludzi, spotykanych podczas wędrówki.

Kto oglądał film Seana Penna, ten wie, kim jest (a właściwie był) Chris McCandless, jak przeprogramował swoje życie i jak je zakończył. Kto nie oglądał, niech szybko nadrobi zaległości, bo to film niezwykły.

Jon Krakauer - pisarz i alpinista, autor m.in. "Wszystko za Everest" - opisał historię Chrisa, wplatając w nią elementy własnej biografii (wyprawy na Alaskę) oraz fragmenty biografii innych podróżników.

Pierwsze wrażenie, po kilku przeczytanych stronach, to rozczarowanie. Nie o to mi chodziło, nie ma klimatu filmu, który zrobił na mnie takie wrażenie. Brzmi jak reportaż w gazecie - suchy, mało interesujący. Autor podchodzi do tematu z dystansem. Szybko to wrażenie mija. I czyta się cudnie.

Film przedstawia historię wędrowca, który porzucił wszystkie wygody cywilizowanego świata i wybrał się na Alaskę w poszukiwaniu prawdziwego życia. W tym reżyser jest wierny książce. Sean Penn na tym poprzestał. Krakauer natomiast próbuje wniknąć w psychikę młodego człowieka, w jego potrzeby. Stara się odkryć przyczynę, dla której Chris wybrał życie nomady, dlaczego trafił na Alaskę i dlaczego nie walczył o życie. Przywołuje głosy krytyczne, które pojawiły się, gdy świat obiegła wiadomość o śmierci chłopaka.

O podobnych Chrisowi ludziach czytam: gdzieś się gubimy, potem wracamy i znów znikamy w diabły (...) przynajmniej starali się zrealizować swoje marzenia. To było w nich wspaniałe. Próbowali. Niewielu tak robi.

I jeszcze cytat z książki "Walden, czyli życie w lesie" Thoreau - ten fragment zakreślił Chris, a książkę znaleziono przy jego szczątkach. U góry strony napisał "prawda", ja powtórzę za nim - PRAWDA, często PRAWDA...

Dajcie mi prawdę raczej niż miłość, niż pieniądze, niż sławę. Siedziałem przy stole, suto nakrytym, gdzie było pod dostatkiem jedzenia i wina, i staranna obsługa, ale prawdy tam nie było. Odszedłem głodny od niegościnnego stołu. Atmosfera była zimna jak lód.

5.5/6

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Michał Kruszona "Rumunia. Podróże w poszukiwaniu Diabła"

...nigdzie tak dobrze jak w Rumunii Diabeł nie wyraża swojego pierwotnego oblicza, raczej stroniąc od zawoalowania twarzy.
Musi bardzo się starać, zmieniać oblicza, wykazać się niesłychaną przebiegłością, by przeskoczyć mur silnego chrystianizmu. Rumunia jest bowiem krajem ludzi wierzących, zabobonnych, prostych. To Europa daleka od tej, którą znamy. Tę Europę ciężko w Rumunii odnaleźć. Nawet Bukareszt, choć cywilizowany, nie może się równać z innymi europejskimi stolicami.
Michał Kruszona wprowadza czytelnika w ten nieznany i magiczny świat, przywołując postać okrutnego XV - wiecznego władcy, Vlada Tepesa, zwanego Palownikiem, szerzej znanego pod pseudonimem Dracula. Autor zaprasza do nieco mrocznego, tajemniczego i pełnego duchów zakątka świata. Rumunia nie jest turystyczną atrakcją. Przyciąga podróżników przez duże P. Brudna, biedna, przesądna.
Miałam czasami wrażenie, że znalazłam się w świecie stworzonym przez Potockiego w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" - w świecie czarownic, duchów, dziwnych zdarzeń. Kruszona spotyka tajemniczych ludzi, przemawia do niego trup, kuszą piękne kobiety.
Taka jest Rumunia, ziemia przesiąknięta duchem świętym i innymi duchami, o których lepiej nie myśleć.

4.5/6

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Marek Edelman "I była miłość w getcie"

Książka miała nosić tytuł "Strzępy pamięci". Byłby adekwatny do treści. Jednak ostateczny wybór przykuwa wzrok. Okładka działa podobnie. Magnetyzuje.
"Przedwojenny" Marek Edelman był bezczelnym chłopakiem po maturze. Odważnym, bezpośrednim. Gdy wybuchła wojna, nie przestał takim być, choć nieludzkie warunki wymuszają pewną pokorę.
W książce autor stara się pokazać człowieka i tkwiące w nim dobro, choć wylewa na czytelnika wiadra okrutnych, bestialskich scen. Mnie najbardziej zabolał rozdział "Ulice getta", w którym śmierć przechadza się pod pachę z zabawą. Ludzie piją niby - herbatę w niby - herbaciarni pod czujnym okiem dzieci, które mają głód w oczach. Na ulicach Niemcy strzelają do Żydów, a zaraz potem bawią się w night-clubie.
Edelman opisuje specyficzne miejsce, specyficzny czas - czas, w którym ojciec jest wdzięczny za to, że jego dziecko umarło z powodu przetoczenia złej krwi, a nie trafiło do transportu. Czas, w którym siedemnastolatka, dziewiętnastolatka jest dziewczynką - małym, kruchym, bezbronnym dzieckiem.
Jak niewiele warte jest ludzkie życie...jak łatwo je stracić...jaką wartością staje się kromka chleba. Warto pochylić się nad przeszłością...pewne sprawy przemyśleć. Miejsca, dotknięte głodem, cierpieniem, wojną, chorobą, śmiercią odnajdujemy także we współczesności.
Strzępy pamięci. Migawki z życia getta. Pozytywne uczucia. Dobro. Miłość. Wbrew czasom. Wbrew Złu. Ku pamięci.

4/6

czwartek, 4 czerwca 2009

Kinga & Chopin "Prowadził nas los"

Inna, ale podobna do "Mojej Afryki". Podróż przez kontynenty. Przez różne kultury. Bardziej zmienna, spontaniczna, połączona z pracą. Przede wszystkim wspólna, nie samotna. Pięcioletnia. Niesamowita, choć często wypełniona błogim lenistwem.

Kinga często powtarza, że jedyne, czego mają w nadmiarze to czas. Może brakować pieniędzy, może szwankować pogoda lub zdrowie, ale czas jest zawsze. Niespiesznie przemierzają tysiące kilometrów. Chopin czuje się wszędzie jak w domu, choć w Chinach jego tolerancja nieco zmalała. Kinga nie przepada za morskimi stopami - wieczne kołysanie powoduje chorobę morską, a poza tym takie podróże nudzą.

"Prowadził nas los" i "Moja Afryka" to książki, do których będę wracała. Na pewno. Historie opowiedziane przez Kingę są pełne ciepła i wrażliwości. Zanurzone w świecie ludzkich historii. Tutaj ważniejsza jest jednostka, nie zbiorowość. Tutaj liczy się człowiek, a kluczowym słowem jest otwarość. No i jeszcze zaufanie - to podstawowe elementy bagażu globtrotera.

6/6

poniedziałek, 25 maja 2009

dylemacik.

co czytać mam? niby pełno tego na półkach stoi i straszy. tylko nie to, co by się chciało. mało ważne, że nie wiem, co się chce.

"drogę do szczęścia" obejrzałam. wstrząsające. smutne. czasami czuję się jak april.

sobota, 23 maja 2009

J.L.Wiśniewski "Arytmie"

Mało czytam ostatnio, choć cały czas siedzę w książce. Jednej. Jeszcze chwilę. I wrócę.
"Arytmie" przeczytałam. Rozczarowały mnie te opowiadania. Wiśniewskiego czytam wszystko, bo chcę, bo jestem ciekawa, bo...
Na razie jest dla mnie autorem jednej książki - "Samotności w Sieci" - to powieść, którą przeczytałam dwukrotnie w ciągu jednego miesiąca. Każda następna książka Wiśniewskiego jest wtórna, a przez to nudzi i irytuje.

3/6

poniedziałek, 18 maja 2009

Godziny.

Przeczytałam, po raz drugi, Godziny Michaela Cunninghama. Wcześniej nie znałam Pani Dalloway Woolf i nie powstrzymało mnie to przed lekturą Godzin. Teraz jednak dostrzegam, że znajomość powieści Virginii dużo daje, gdy czyta się książkę Cunninghama.
Piękna jest. Głęboka. Od początku byłam świadoma ważności tej książki. Nie musiałam się o tym przekonywać, jak w przypadku Pani Dalloway.
Godziny wsysają. Jestem trochę Laurą Brown. Tak czuję.
Choć, z drugiej strony, w każdej z tych trzech kobiet, odnajduję cząstkę siebie.

piątek, 8 maja 2009

Virginia Woolf "Pani Dalloway"

Obejrzałam ostatnio trzy filmy...
Nigdzie w Afryce
Obywatel Milk
Pani Dalloway
i...co dziwne...wszystkie z przyjemnością, choć z różnych powodów ta przyjemność zbudowana została.
Pierwszy film wzruszył pięknymi zdjęciami, drugi poszerzył moją wiedzę o pewnych sprawach i tu głównie plus za treść, trzeci obraz natomiast był uzupełnieniem przeczytanej książki.

Panią Dalloway męczyłam, przyznaję, ale sama siebie na to męczeństwo skazałam złym podejściem do książki. Chciałam ją smakować, delektować się treścią i właśnie ta degustacja była męcząca. Kiedy zaczęłam po prostu czytać, zostałam wchłonięta, pożarta i jak wariatka pomknęłam do ostatniej strony. A gdy zamknęłam książkę, włączyłam film. Tak od razu, a co tam...

To cudowna powieść, choć nie od razu taką mi się wydawała. To książka wielowymiarowa. Galeria postaci, ukazanych przez Woolf, jest tak różnorodna, że aż dech zapiera. Najważniejsze jednak jest to, że postaci te myślą (nie wiem czemu, ale cały czas miałam w głowie orwellowską myślozbrodnię) i to jak myślą, ile myślą, o czym myślą! Piękne to, bliskie, ciekawe, wciągające.
Strumień świadomości wprowadzony przez autorkę spełnia swe zadanie idealnie - narracja jest chaotyczna tylko pozornie. W gruncie rzeczy to porządnie przemyślany projekt.
Nawet wtrącenia (wyjaśnienia), wrzucone w tok narracji, zawarte w nawiasach, z czasem przestają drażnić.

W czytaniu tej książki najważniejsze jest podejście. Bez niego książka przytłacza, a nawet nudzi.

Woolf na każdej stronie podkreśla, że w życiu wyjątkowe są tylko momenty, małe i wielkie objawienia, "chwile istnienia", znaczące i zapamiętywane. Skupia się na wnętrzu człowieka, na jego przeżyciach, uczuciach. Rozszyfrowuje codzienność, dekorując ją małymi cudami. I to mnie urzekło.

5/6

środa, 6 maja 2009

Jan Tomkowski "Zamieszkać w Bibliotece"

Jan Tomkowski - eseista, prozaik, historyk literatury - szczerze opowiada o swojej miłości do literatury i o tym, jak czytanie powinno wyglądać. Tytuł zbioru esejów jest znaczący. W Bibliotece Tomkowskiego znajdują się nie tylko książki już poznane i pokochane, ale również nasze marzenia o książkach, które dopiero przeczytamy (...), dzieła zaginione i zachowane w postaci fragmentarycznej. Biblioteka to nie konkretne miejsce. To wytwór naszej wyobraźni.
W swoich esejach autor zastanawia się nad tym, czy możliwy jest świat bez książek. Oddalamy się przecież coraz bardziej od literatury.

Autor przywołuje własne doświadczenia z pracy ze studentami. Zwraca uwagę na to, że zamiast wnikliwie czytać, uczniowie składają literki, a po zamknięciu książki mają czyste sumienie, bo "zaliczyli" kolejną nudną lekturę. Efektem tego są absurdalne sytuacje, w których student na pytanie o to, gdzie rozgrywa się akcja "Lalki" Prusa, odpowiada, że w Związku Radzieckim.

Tomkowski "prosi" o delektowanie się literaturą. Nie narzuca, nie podaje listy książek obowiązkowych. Boleje tylko nad tym, że w dzisiejszym świecie za dziwaka uznaje się miłośnika dawnej literatury angielskiej, a za człowieka oczytanego - amatora książek Whartona.

W siedemnastu esejach pisze m. in. o tym, że literatura XIXw. kształtowała gusta (na dowód przywołuje zjawiska werteromanii czy bajronizmu), wspomina o magicznych miastach pisarzy. Zastanawia się nad tym, czy jakiekolwiek miasto europejskie może stanowić konkurencję dla Paryża.

"Zamieszkać w Bibliotece" to wielka pochwała literatury. To hołd jej złożony. Sto dziewięćdziesiąt stron to zdecydowanie za mało. Tym bardziej, że rzadko na rynku wydawniczym pojawiają się tego typu pozycje. Mądre, pełne pytań, zmuszające do myślenia, pozbawione wartkiej akcji, ale wciągające jak powieść.

5/6

czwartek, 30 kwietnia 2009

...

Nie było mnie. Nie czytałam. Nie pisałam. Leniłam się.
Wróciłam.
Coś tam zaraz przeczytam.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Guy Burt "Bunkier"

Martyn powiedział, że to "eksperyment z rzeczywistością". Inni poddali się pomysłowi w pogoni za przygodą. Zrezygnowali ze szkolnej wycieczki, by posiedzieć w Bunkrze. Na początku są znudzeni, nie tego spodziewali się po wystrzałowym Martynie. Eksperyment ma trwać trzy dni. Po upływie tego czasu inicjator otworzy klapę Bunkra i wrócą do rzeczywistości. Wybawiciel jednak nie nadchodzi i...zaczyna się zabawa.

No właśnie, dobrze by było, gdyby się zaczęła. Moje oczekiwania zostałyby zaspokojone. Niestety, ta zabawa jest nudna, mało efektowna i nie ma nic wspólnego z koszmarem, o którym wspomina się w recenzjach tej książki. Najciekawszy jest epilog i gdyby rozbudować tę część "Bunkra" narodziłby się niezły thriller. A tak mamy zwyczajną powieść. Ani to interesujące, ani przerażające. Czekałam na, mrożący krew w żyłach, rozwój wydarzeń i się nie doczekałam. A okładka książki nie ma nic wspólnego z jej treścią.

3/6

Diane Broeckhoven "Jeden dzień z panem Julesem"

Jeden dzień. Strata. Brak, ale jeszcze obecność ukochanej osoby.
Taka historia może stać się moją historią. Nie wiem jednak, czy spędziłabym dzień ze zmarłym mężem. Rozumiem pobudki Alice, która wie, że kiedy tylko lekarze, sąsiedzi i ludzie z przedsiębiorstwa pogrzebowego zaczną troszczyć się o jej męża, straci go w przeciągu godziny. Na zawsze. Chce być z nim jeszcze chwilę, zatrzymać czas. Dla niej Jules nie był martwy tak długo, jak długo nikomu o tym nie mówiła. Żył, dopóki tego chciała. Miała mu jeszcze tyle do powiedzenia.

Jeden dzień na pożegnanie, na rozmowę, na wspomnienie przeszłości, na życie. Ostatni dzień. Poruszające doznanie czytelnicze.

5/6

niedziela, 19 kwietnia 2009

Jan Twardowski "Smak radości"

Napisałam, że felietony Jana Twardowskiego do mnie nie przemawiają. Nie zmieniam zdania. Te teksty są tak podobne do siebie, że po przeczytaniu kilku, nie trzeba czytać następnych.
Prosta mądrość. Franciszkanizm. Dziecięctwo. Ciepła naiwność wobec świata i ludzi. Wszystkie te cechy sprawiają, że "Smak radości" może się podobać. Ba, teksty zawarte w książce, mogą stać się drogowskazem.
Nie dla mnie. Nie jestem akuratna. Nie wpisuję się w obrazek, rysowany przez Twardowskiego.
I niech tak zostanie.

3/6

Obejrzałam Sekretne życie pszczół. Spokojny, ciepły, przewidywalny, mądry film. Czasami niczego więcej nie potrzebuję.

piątek, 17 kwietnia 2009

Kinga Choszcz

Życie tu i teraz, najlepiej jak się tylko da, bez wieszania poprzeczki zbyt wysoko, jest życiem szczęśliwego człowieka.

środa, 15 kwietnia 2009

Jan Twardowski

Na pytanie: "Czy kochasz mnie?" - odpowiedź "tak" lub "nie" nic nie znaczy. Odpowiedzią musi być cierpliwość całego życia.


Virginia Woolf "Siedem szkiców"

Ponad połowa tej książki to wstęp Doris Lessing, wprowadzenie Davida Bradshawa, nota na temat tekstu, przypisy do szkiców Woolf, komentarz do tychże szkiców (palcówek dla przyszłej biegłości pisarki, jak je określiła Lessing) i nota biograficzna. Same szkice zajmują dwadzieścia stron.

Śmiem twierdzić, że wszystkie teksty około - szkicowe są lepsze od tych małych, dziwnych tekściątek, które Virginia Woolf spłodziła w 1909 i które miały nieszczęście gdzieś się zawieruszyć, a my mamy szczęście, bo w tym roku po raz pierwszy je wydano. Jak pisze Bradshaw: to szkice z nowicjatu pisarskiego Woolf; w żadnym wypadku nie jest to cała historia.
Tak, to prawda. To widać, słychać i czuć.
Nie podoba mi się. Nie rozumiem, czym ta książka jest.

3/6

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

kwiecień, miesiąc rozterek

Felietony Twardowskiego do mnie nie przemawiają.
Czytam jeszcze Siedem szkiców Virginii Woolf i zastanawiam się, po co taką książkę wydają.
Chce mi się czegoś podobnego do Mojej Afryki. Jak znajdę, przestanę marudzić...

Obejrzany dzisiaj Slumdog. Milioner z ulicy nie wzruszył. Nie wstrząsnął.
Wczorajsze kino domowe - Drogi Osamo, Zdrajca - znudziło. Pierwszy film mnie wkurzał, drugi ciągnął się niemiłosiernie.
Oglądam różne filmy. Niemal codziennie coś tam włączam i w gąszczu beznadziei nie mogę znaleźć żadnej perełki. Trafia się raz do roku. Albo i nie.

Delektuję się tym, bo ładne.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Kinga Choszcz "Moja Afryka"

Kim jest Kinga Choszcz? Kim była? Obieżyświatką, ciekawą życia i ludzi. Podróżniczką. Autostopowiczką, która w 1998 roku, razem z Robertem Siudą (Chopinem) wyruszyła w świat. Wrócili z tej podróży po pięciu latach i nie wątpię, że było to doświadczenie niesamowite i piękne. Swoje przeżycia opisali w książce "Prowadził nas los". Nie odwiedzili Afryki i ten niezbadany zakątek ziemi przywołał Kingę do siebie. Sama wyruszyła na Czarny Ląd, a o podróży tej można poczytać w "Mojej Afryce".

Właśnie wróciłam z Afryki. Ciepłej, wietrznej, gościnnej. Przede wszystkim gościnnej.

...tutaj każdy, z kim się zaprzyjaźnisz (a zaprzyjaźniony jesteś mniej więcej po dwóch zdaniach), gotowy jest pomóc ci we wszystkim czy znaleźć to, czego potrzebujesz.

Czytając książkę Kingi, czułam, jakbym sama podróżowała po tym kontynencie. Łapałam stopa i zakrywałam oczy przed wszechobecnym pyłem i piaskiem. Czułam smak niesamowicie słodkiej herbaty, którą mieszkańcy Afryki częstują na każdym kroku.
Kinga ma dar pisania o codzienności w sposób interesujący i dlatego tak cudnie czyta się tę książkę. I dlatego nie chce się jej kończyć.

W swojej podróży szukała miejsc mało znanych i rozkoszowała się tym, co nie pachnie turystyką.

Tu przyjeżdżają Europejczycy uprawiać windsurfing i sporty wodne. My uprawiamy podziwianie spektaklu zachodzącego słońca i latających na jego tle mew.

Najbardziej interesowali ją ludzie, nawiązywanie nowych znajomości, spędzanie nocy w afrykańskich "chatkach", których mieszkańców szybko zaczynała nazywać rodzinką. Ciepło i pieszczotliwie. Ciężko było się rozstać z rodzinką. Kinga obiecywała wpaść przy następnej okazji. Dziwnie się o tym czyta, wiedząc jak zakończyła się jej afrykańska przygoda. Kinga swoją podróż zakończyła w Ghanie, gdzie zmarła na malarię.
Smutne? Tak. Jednak nie mogę się pozbyć myśli, że jej trzydziestoczteroletnie życie było bogatsze i pełniejsze niż egzystencja niejednego osiemdziesięciolatka. Choć, z drugiej strony, każdy co innego rozumie pod pojęciem "bogate życie".
Mówię za siebie i żałuję tylko, że Kinga nie wyruszy w kolejną podróż i nie będę mogła czytać o jej globtroterskich wyczynach.

6/6

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Susanna Jones "Ptak, który zwiastował trzęsienie ziemi"

Japonia.
Lucy Fly, główna bohaterka tej powieści, zawitała do Kraju Kwitnącej Wiśni i podjęła pracę tłumaczki. Uciekła przed matką, przed braćmi, przed niespełnieniem. Czy na pewno?
Teiji, kochanek Lucy, zatraca się w fotograficznych iluzjach, a jego tajemniczość i małomówność są niebezpieczne.
Lily, która staje się "przyjaciółką" tych dwojga, gada jak nakręcona, drażni naiwnością i nie budzi pozytywnych emocji jako ta zagubiona w wielkim mieście.

Na początku książki dowiaduję się, że popełniono morderstwo. Wiem, że nie żyje jedno z nich, a drugie staje się głównym podejrzanym.
Gdy zamykam książkę, nie wiem nic. Susanna Jones zasiewa wątpliwości i nie mam pojęcia, co jest prawdą, co zmyśleniem. Dlatego podobała mi się ta powieść.

4/6

Lubię książki z serii Jej Portret - są z reguły lekkie, ale dobrze napisane. Odgradzają od rzeczywistości. Nie czytałam jeszcze wszystkich, ale mam taki zamiar. Na razie za najlepszą powieść tej serii uważam "Czerwony namiot" Anity Diamant - to niezwykła książka.

czwartek, 2 kwietnia 2009

zdobycze

Mój pierwszy stosik to książki "złapane" na podaju i dwie przygarnięte za sprawą tzw. bookcrossingu.
Od góry:
Sukenick "Nowojorska bohema", bo słowo bohema wystarczy, żeby mnie zainteresować...
Mishima Yukio "Złota pagoda", bo leżała, nikt jej nie chciał, a opis na okładce mnie zaciekawił, więc przygarnęłam:)
To bookcrossing. Pozostałe pochodzą z podaja:
Ewa Berent "Rdza" - czysta ciekawość mną kierowała...
Phillip Roth "Cień pisarza", bo lubię takie klimaty i mam nadzieję, że się nie zawiodę,
Iris Murdoch "Skromna róża", bo Iris Murdoch kompletuję sobie, bo jestem zakochana w "Dylemacie Jacksona", bo ludzie u niej gadają i gadają, i gadają...
Barbara Kosmowska "Pozłacana rybka" - dla córeczki, ale dla mnie też; ciekawam tej książki tym bardziej, że poznałam autorkę i bardzo miło wspominam egzamin, który u niej zdawałam - kobieta jest fantastyczna:)
Pat Murphy "Spadająca kobieta" - bo takie klimaty też lubię, trochę archeologii, jakaś tajemnica...
William Trevor "Podróż Felicji", bo od dawna chciałam przeczytać i jakoś się nie złożyło, więc jak wpadła w łapki, skorzystałam,
Jerzy Łojek "Wiek markiza de Sade", bo de Sade w tytule działa na mnie jak bohema:-), a poza tym bardzo tę książkę chwalą, a jeszcze nie czytałam...

Tyle. Nic, tylko czytać.

niedziela, 29 marca 2009

Barbara N. Łopieńska "Książki i ludzie"

To bardzo ciekawa książka jest. O ludzkiej, mniejszej lub większej, miłości do literatury.

Rozmowy Barbary N. Łopieńskiej to przepytywanie ludzi o zawartość ich domowych biblioteczek. Rozmowy z ludźmi, zawodowo związanymi z nauką, niekoniecznie humanistyką. Zbiór otwiera opis mieszkania, które stało się ogromnych rozmiarów biblioteką - to dom prof.Marii Janion, w którym książki zamieszkują nie tylko pokoje, ale również kuchnię i łazienkę.

Niektórzy z rozmówców deklarują, że czytają mało (Gustaw Holoubek); inni mówią, że nie lubią czytać (Magdalena Tulli); tylko jeden z nich przyznaje się do bibliofilstwa i wielkiej miłości do książek o książkach, o oszalałych zbieraczach, o antykwariuszach i księgarzach (i ja się do tego uczucia przyznaję).

To biblioteki, wypełnione klasyką i książkami warsztatowymi. Niewiele w nich miejsca na beletrystykę. Pewniakiem bibliotecznym zdaje się być Proust, którego różne wydania znaleźć można niemal w każdym domu.

Jerzy Turowicz opowiada: Wchodzę do księgarni po jakąś książkę i nawet jeśli jej nie znajduję, wychodzę z trzema innymi. Nasz przyrost naturalny to co najmniej jedna książka dziennie.

Dla książkolubnych człeków pozycja obowiązkowa.

5/6

sobota, 28 marca 2009

Jarosław Mikołajewski "Sentymentalny portret Ryszarda Kapuścińskiego"

Jeśli chodzi o Kapuścińskiego i wszystko, co o nim napisano, nie jestem obiektywna. Bardzo cenię tego człowieka i nawet skrawki tekstów, które wpadną mi w ręce, czytam z zainteresowaniem. "Sentymentalny portret..." jest właśnie takim skrawkiem pamięci i po lekturze tego krótkiego tekstu pozostaje ogromny niedosyt. Jak głupia wpatrywałam się w zdjęcia pracowni reportera, próbując odszyfrować, jakie książki stoją na półkach. A biblioteka Kapuścińskiego do małych nie należy.

Jarosław Mikołajewski opowiada o swoim przyjacielu. Cytuje jego słowa. Pisze o pobycie Kapuścińskiego w szpitalu. O tym, że reporter był trochę niedzisiejszy. Zwiedził cały świat, a cały czas potrafił się dziwić. Będąc w szpitalu, opowiadał:

- Jarku, my żyjemy na wyspie (...) Trzeba było szpitala, żebym odzyskał słuch na Polskę, zrozumiał, czym żyją ludzie...(...) Pytam, czy ktoś ma "Gazetę Wyborczą" - patrzą na mnie jak na kosmitę. Po chwili słyszę, jak mój towarzysz niedoli beszta żonę, że nie przyniosła mu "Faktu". Drugi przez komórkę opieprza swoją, że nie doładowała mu telefonu.

- "Busz po polsku 2"?

- Kto wie, kto wie?...

4/6

piątek, 27 marca 2009

Katarzyna Sowula "Fototerapia"

Fotografia nie jest w tej książce terapią, jak sugeruje tytuł. Jest raczej sposobem na życie, mało luksusowe zresztą, jest receptą na oderwanie się od szarej rzeczywistości, niewiele ma jednak wspólnego z pasją. W moim odczuciu, oczywiście. To wydało mi się dziwne, bo sztuka fotografią zwana, pasją być powinna.

Sowula opisuje grupę młodych ludzi, mieszkających w starej kamienicy. Łucja, Konrad, Jose i Galago wspólnie spędzają czas na kilkunastu metrach kwadratowych, ale nie przyjaźnią się. Przemykają obok siebie, każdy na swój sposób stara się umknąć codzienności. Łucja fotografuje i smakuje coraz to nowsze gatunki herbat; Jose, obdarzony niezwykłym talentem fotograficznym, nieźle zarabia na pstrykaniu zdjęć majonezowi i podobnym pierdołom; Galago studiuje psychologię, jest pesymistą, snującym się z kąta w kąt, analizującym własne fobie; Konrad utrzymuje jednoznaczne kontakty z atrakcyjną i bogatą kobietą, która ma w tym niezwykły cel, o czym chłopak przekonuje się na końcu powieści.

Książkę czyta się szybko i dobrze, ma klimat, bohaterowie są fajni, ale...No, właśnie, ale...to wszystko jakoś nieudolnie opisane, mało wciągające i kończy się w momencie, gdy czytelnik chciałby jeszcze.

Autorka chciała opisać absurdalną rzeczywistość, w której ludzie po studiach, ludzie z talentem muszą rozmieniać się na drobne i nie mają szans na rozwijanie pasji.

Książkę uzupełnia siedem fotografii, które w ogóle do mnie nie trafiły i którymi zdecydowanie zachwycać się nie będę.

3/6

wtorek, 24 marca 2009

Refleksje i Książka

Są książki mało ważne i najważniejsze. Tych pierwszych uzbierało się w moim życiu sporo. Tych drugich mniej, dużo mniej. Właściwie mogłabym je policzyć na palcach obu rąk. To książki, do których wracam. To książki pokreślone, pomazane, zapisane. Bo - jak powiedział jeden z bohaterów "Domu z papieru" - jeśli książka, po przeczytaniu, pozostaje czysta i nienaruszona, to znaczy, że nie miał orgazmu. To książki, w których odnajduję siebie.
Właściwie mogłabym zapełnić jedną półkę i być zadowoloną. Korzystać z biblioteki i wydawać pieniądze na inne przyjemności. Ale lubię otaczać się książkami, buduję więc własny dom z papieru.

"Kłamczucha" Sophie Marceau jest jedną z tych najważniejszych książek. To moje drugie czytanie. Pierwsze miało miejsce dziesięć lat temu i korzystałam wtedy z pozycji bibliotecznej. Trzy lata temu zdobyłam tę książkę na podaju. Postała na półce, poczekała spokojnie na czas, kiedy będę chciała do niej wrócić. Byłam ciekawa, czy po tak długim czasie, coś się zmieni w moim odbiorze tej książki. Wtedy miałam dziewiętnaście lat, byłam zbuntowaną nastolatką, ćmiącą papierosy w zadymionym barze, zakochaną w The Cure i preferującą tylko te czarniejsze odcienie czerni.
Przeczytałam na nowo "Kłamczuchę" i z radością odkryłam, że przeczytałam ją po staremu. Czy to oznacza, że się nie zmieniłam?
Życie się zmieniło, jestem o dziesięć lat starsza, mam rodzinę, glany zamieniłam na trampki (do zgrabnych bucików i obcasików chyba nigdy nie dorosnę), zaczęłam gotować obiady (co wcześniej mi się nie zdarzało:)). Nie zmieniło się jednak moje postrzeganie świata i ludzi. Duszę wyłożoną mam tym samym aksamitem. I dobrze. I niech tak zostanie.

A to mi w duszy ostatnio gra... Into The Wild

niedziela, 22 marca 2009

Sophie Marceau

Otwieram książkę i ta nieustająca walka z czasem zanika, gdy czytam. TO DZIĘKI KSIĄŻKOM ROZJAŚNIA SIĘ ŚWIAT, NIE DZIĘKI SPRZĄTANIU.

Aleksandra Marinina "Gra na cudzym boisku"

Po przeczytaniu jednego kryminału Mankella i jednego kryminału Marininy mogę porównać. Mankell wypada zdecydowanie lepiej. Byłam ciekawa jego historii, chciałam wracać do tej książki. Marinina mnie nie zainteresowała, nie wciągnęła, nawet znudziła odrobinę.
Zasugerowano mi, że może od złej powieści zaczęłam, że są lepsze. Nie skreślam więc perypetii kryminalnych Anastazji Kamieńskiej i "spróbuję" jeszcze "Kolacji z zabójcą". Jeśli i ta nie przypadnie mi do gustu, dam sobie spokój z Marininą.
Wolę czytać o Wallanderze. Polubiłam go, a do Kamieńskiej nie zapałałam sympatią.
Jak dla mnie - "Gra na cudzym boisku" - jest po prostu nudna.

3/6

piątek, 20 marca 2009

Henning Mankell "Biała lwica"

To było moje pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie z Mankellem. Nie, nie..."Biała lwica" rozbudziła moją ciekawość i chcę więcej.

Bardzo dobrze skrojony kryminał. Jest zbrodnia, jest jakiś plan, jest dochodzenie i jest dokładna informacja (jak na beletrystykę, a nie książkę popularnonaukową). Mankell działa na rzecz porozumienia Europy i Afryki, wiedział więc o czym pisze.
Nie będę streszczać, bo spaliłabym historię każdemu, kto jeszcze nie czytał (choć wśród blogowiczów zbyt wielu pewnie się takich nie znajdzie). Skrobnę tylko, że wolałabym nie wiedzieć od początku o co chodzi. Z zapartym tchem i wypiekami na twarzy czytam kryminały, w których sprawa zostaje rozwikłana na końcu i mogę się pobawić w detektywa. Tego mi troszkę brakowało, ale może w innych książkach Mankell daje szansę czytelnikowi.

Poza tym bez zarzutu. Bardzo dobra rzecz.
No i polubiłam strasznie komisarza Wallandera za to, że jest emocjonalny, wrażliwy, dociekliwy i czasem po prostu zmęczony. Z racji tego, że wcześniej oglądałam serial Wallander, czytając książkę miałam przed oczami Kennetha Branagha - bardzo mi ten aktor do tej roli pasuje.

5/6

wtorek, 17 marca 2009

Ami Sakurai "Koniec niewinności"

Ami jest prostytutką, siedemnastoletnią prostytutką. Oddaje się starszym mężczyznom i jest to dla niej sposób na zarobienie pieniędzy, nic więcej.

Spaczone spojrzenie na świat jest efektem tego, co dzieje się we współczesnej Japonii. Okazuje się, że seks, przemoc, brud moralny i życiowy są czymś naturalnym. Codziennym.
Ami na 126 stronach w naturalistyczny sposób prezentuje te realia. Przerażające realia.
Siedemnastoletnia prostytutka, która uprawia seks ze swoim upośledzonym bratem i zachodzi w ciążę. Dziewczyna, która nienawidzi matki, a jej ojciec okazuje się być dawcą spermy nr 307.
Ami, która doświadcza zbiorowego gwałtu i nic z tym nie robi.
Nastolatka, która uwodzi swego prawdziwego ojca i nie wydaje jej się to dziwne czy nienormalne.
Dużo, bardzo dużo jak na siedemnastoletni żywot. I nie mogę się pozbyć wrażenia, że nawet jeśli teraz jest dziennikarką i ułożyła sobie życie, to po takich doświadczeniach w człowieku zostaje mnóstwo rys i mnóstwo żółci.

Brudna to opowieść, ale Ami jawi się również jako wrażliwa i przeraźliwie samotna dziewczyna i to sprawia, że czytelnik nie skreśla bohaterki. Jest tylko porażony opisaną rzeczywistością.

3.5/6

niedziela, 15 marca 2009

Nicole Krauss "Historia miłości"

Nie wiem, czy mnie się ta książka podobała. Czytałam z zainteresowaniem, ale z pewnym niezrozumieniem również.

To nie tylko historia książki. To przede wszystkim historia człowieka, który swe życie poświęcił miłości.
Leo Gursky jest dziwnym mężczyzną - samotnym, zapomnianym, żyjącym przeszłością. Jego życie kręci się wokół wspomnień o Almie, młodzieńczej miłości, i wokół chęci poznania syna, który nie wie o jego istnieniu.
U kresu życia jest człowiekiem rozgoryczonym.

Poza mną samym nigdzie nie było ani śladu mnie.

To książka o samotności, o bezgranicznej tęsknocie, o miłości.
To książka o kłamstwie.
To książka o niespełnieniu.
To książka o książce, która wywarła wpływ na życie kilku osób, a nigdy nie została wydana.

4/6
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...