czwartek, 26 września 2013

W przyrodzie nic nie ginie, co najwyżej umyka.

Mary Norton
Kłopoty rodu Pożyczalskich
Dwie Siostry, 2012


Nie mogłam sobie wymarzyć piękniejszej opowieści. I bardziej uroczych ilustracji.
Jestem totalnie zauroczona ciepłem, zwiewnością, tajemnicą, kolorem...
Boję się mieć wygórowane oczekiwania, oparte na licznych recenzjach i opiniach na temat książki. Bałam się również w momencie, gdy kupowałam powieść Norton. Nie umiałam jednak oprzeć się urokowi okładki, idealnemu formatowi, a gdy pobieżnie przejrzałam książkę w księgarni, byłam kupiona. Tak, najpierw ja, bo w tym dniu nie zaprosiłam Pożyczalskich do domu...

Powieść sprezentowaliśmy córce w dniu zakończenia roku szkolnego, ale Maja nie była pierwszą czytelniczką. Mnie pochłonęła historia rodziny Zegarkiewiczów, która żyje pod podłogą starego domu pani Zofii i "pożycza" od ludzi przedmioty, bardziej lub mniej, potrzebne do przeżycia. Strączek, Dominika i ich córka Arietta ukrywają swe istnienie przed ludźmi, ale jednocześnie są bardzo ciekawi życia na górze. Te maleńkie istotki potrafią być niezauważalne dla mieszkańców domu, ale kto wie, czy przypadkiem nie zostaną dostrzeżone. Przecież starsi Zegarkiewiczowie znają straszne historie o Pożyczalskich, których spokojne życie po tym, jak byli widziani, odeszło w niepamięć.
Arietta, uwięziona pod podłogą, czuje się zła i bezsilna. Bardzo chciałaby "pożyczać", ale strach rodziców o jedynaczkę sprawia, że mamę przeraża sama myśl o tym, że dziewczynka mogłaby wyjść poza bezpieczny obszar ich maleńkiego mieszkania. Pewnego dnia Arietcie udaje się namówić tatę na eskapadę, która stanowić będzie przygodę jej życia.

Powieść Norton, należąca do klasyki światowej literatury dziecięcej (pierwsze wydanie - 1952), to ponadczasowa historia, którą z wielką przyjemnością przeczytają zarówno dzieci, jak i dorośli. W nowym wydaniu Dwóch Sióstr, z pięknymi ilustracjami Emilii Dziubak, książka zachwyca. To prosta opowieść o rodzinie. Jednak za nią ukrywa się analiza ludzkiej natury, zachłanność na rzeczy, zamiłowanie do piękna, ciekawość tego, co niebezpieczne. Chęć wyjścia z zamkniętego kręgu przyzwyczajeń. Arietta jest ciekawa świata i chłonie każdą informację, która do niej z tego świata dociera. To odważna, zafascynowana innością, śmiało wyrażająca sądy dziewczynka, od której wiele możemy się nauczyć.

Kłopoty rodu Pożyczalskich to pierwsza część pięciotomowego cyklu o Pożyczalskich. Czekam na kolejne. Niecierpliwie. I niczego nie gubię. Teraz to wiem. Myśl, że coś zapadło się pod ziemię, zyskuje po przeczytaniu powieści Norton nowe znaczenie.

wtorek, 24 września 2013

Stan zdumienia.

Ann Patchett
Stan zdumienia
Znak, 2012


Zdziwiłaby się pani, ile można zdziałać w stanie niedostatku. To jedynie kwestia przemyślenia wszystkich spraw (s.406). Te słowa, wypowiedziane przez tajemniczą i mało komunikatywną dr Annick Swenson, wydają się esencją powieści. Książka Ann Patchett intryguje od pierwszych stron, wprowadzając czytelnika w zawiłości ludzkiej natury i mnożąc pytania, związane z etyką lekarzy i naukowców.

Marina pracuje w firmie farmaceutycznej, która zatrudnia m.in. dr Swenson. Tyle tylko, że pani doktor od lat prowadzi badania w dżungli amazońskiej i nikt nie jest w stanie się z nią skontaktować. Pewnego dnia do firmy dociera lakoniczna informacja o śmierci dr Andersa Eckmana, który wyjechał do Brazylii w celu sprawdzenia postępów w tworzeniu leku na płodność. Dr Swenson odkryła w dżungli plemię Lakaszi, którego przedstawicielki rodzą dzieci jako siedemdziesięciolatki i, jak łatwo się domyślić, niejedna firma wyłożyłaby ogromne pieniądze, by poznać tajemnicę ich niezwykłej płodności. Marina wyrusza w podróż, która jest wielką niewiadomą. Ma dwa cele: spotkanie z Annick i dostarczenie firmie informacji na temat tajemniczego leku oraz poznanie przyczyny śmierci Eckmana, który był jej przyjacielem. Marina nie ma ochoty na tę wyprawę, źle znosi upały, a jej organizm wariuje po zażyciu antymalarycznych tabletek. Jednak, oprócz niechęci i lęku przed podróżą, pojawia się ciekawość i chęć poszerzenia wiedzy na temat Lakaszich. Poza tym Marina przed wielu laty poznała dr Swenson i wspomnienie pewnego wydarzenia z czasów studenckich wciąż jej doskwiera.

Stan zdumienia to arcyciekawa powieść, która, mimo że jest czytadłem, stawia wiele trudnych pytań i nie pozwala czytelnikowi od siebie odpocząć. W trudnych warunkach niewielka grupa ludzi pracuje nad stworzeniem czegoś, co z jednej strony może przynieść wiele korzyści, a z drugiej - jest moralnie dwuznaczne. Wątpliwości i pytania Mariny, która nagle wpada w środowisko jej obce i próbuje racjonalnie tłumaczyć otaczającą ją rzeczywistość, tłoczą się również w głowie czytelnika. Patchett stworzyła pełnokrwistych bohaterów, wkleiła ich w niedostępne dla przeciętnego Kowalskiego miejsce i otuliła intrygującą historią. Każda z postaci jest charakterna, każda ma własne zdanie, żadnej z nich nie poznamy do końca. Nie sposób oderwać się od doskonale skonstruowanej fabuły.

Są czytadła i CZYTADŁA. Tych pierwszych nie lubię, te drugie stają się ulubionymi.
Ann Patchett to moje tegoroczne odkrycie. Nazwisko autorki znałam wcześniej, potrafiłam wymienić z pamięci tytuły jej książek, ale Stan zdumienia to moje pierwsze spotkanie z twórczością pisarki. Z pewnością nie ostatnie.

piątek, 20 września 2013

Filmy #8

Nie napiszę o przeczytanej książce, choć powinnam, bo w zanadrzu mam kilka powieści, o których jeszcze nie wspominałam. Aktualnie chłonę Stan zdumienia Ann Patchett. Dosłownie. To książka, która intryguje od pierwszych stron. I zdumiewa z każdą kolejną. Być może stąd wziął się tytuł powieści, którego do tej pory nie udało mi się rozszyfrować, choć kończę lekturę.

www.filmweb.pl 
Ostatnio mam szczęście do dobrych filmów. Obejrzałam Przed północą (reż. Richard Linklater, 2013) i cała jestem na tak. Dynamika rozsadza ekran, choć to film, w którym "tylko" gadają. Bezustannie. W samochodzie, przy stole, w łóżku. Bywa gorzko, ale i pięknie jest. Inteligentnie.
Jak ja lubię takie filmy. Od zawsze.

www.filmweb.pl 

Następnego dnia obejrzałam Służące (reż.Tate Taylor, 2011). Film podejmuje ważny temat i przystępnie go przedstawia. Nie nudzi. Daje do myślenia. Mnie od początku zainteresował i do końca nie oderwałam wzroku od ekranu. Prawda się z niego wylewa. Momentami boli.

www.filmweb.pl
Stoker (reż. Chan-wook Park, 2013) nie stanie się moim ulubionym obrazem, ale w warstwie wizualnej to dzieło sztuki. Mroczne, perwersyjne, skupione na detalach...i ta muzyka.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że bardzo lubię Nicole Kidman i zwróciłam uwagę na młodziutką Mię Wasikowską, którą co prawda widziałam w w filmach Opór czy Alicja w Krainie Czarów, ale w roli Indii Stoker jest świetna. Jej mimika, spojrzenie...całą sobą Mia wpasowuje się w ciemną i groźną atmosferę rodziny, która skrywa sekret.

Na uwagę, z ostatnio obejrzanych filmów, zasługuje jeszcze osiem ciekawych, choć różnorakich tematycznie, obrazów. Każdy z tych filmów oglądałam z przyjemnością. Magiczne lato (reż. Rob Reiner, 2012) i Niezwykłe życie Timothy Greena (reż. Peter Hedges, 2012) to kino familijne, mądre, ciepłe - takie, przy którym człowiek odpoczywa, ale może się też wzruszyć sympatyczną historią, przepełnioną serdecznością i dobrem. Takie kino ku pokrzepieniu serc.

Samotny port - miłość (reż. Aku Louhimies, 2012), 28 pokoi hotelowych (reż. Matt Ross, 2012) czy Rachel wychodzi za mąż (reż. Jonathan Demme, 2008) to filmy wymagające większego skupienia. Dwa pierwsze obrazy są wyciszone i traktują przede wszystkim o samotności. Każdy z nich z innej perspektywy, ale przesłanie jest podobne. Rachel wychodzi za mąż pośrednio dotyka tego tematu, ale ten świetnie zrobiony film mówi o problemach rodzinnych, które uważam za uniwersalne. Po raz kolejny Anne Hathaway udowadnia, że jest bardzo dobrą aktorką. Zmiana w grze (reż. Jay Roach, 2012) to kino polityczne. Przyznam szczerze, że byłam sceptycznie nastawiona do seansu i miło mnie ten obraz zaskoczył. Temat ciekawie poprowadzony; dla mnie całkiem nowy, więc chłonęłam informacje. Podobno po premierze rozpętała się burza medialna, w której zarzucano autorom scenariusza zafałszowanie rzeczywistości. Sarah Palin ukazana została w filmie jako kobieta odważna, twardo stąpająca po ziemi, ale jednocześnie niedoinformowana i neurotyczna. Nie wnikam, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Film wciąga.
Wczoraj obejrzałam Dzień w Middleton (reż. Adam Rodgers, 2013) i to jeden z tych filmów, które po prostu miło się ogląda. Trochę refleksyjny, spokojny, słoneczny...Spotkanie dwojga ludzi, jeden dzień, niesamowita bliskość i ogromne pokłady niespełnienia. Niby nic nadzwyczajnego ani odkrywczego obraz nie przynosi, ale daje do myślenia.

www.filmweb.pl 



środa, 18 września 2013

Szczypta magii w codzienności.

Cornelia Funke
Potilla
Literacki Egmont, 2011


- Ludzie często boją się nocy? (...)
- Tak.
- I to jest bardzo głupie z waszej strony (...) My, wróżki, kochamy noc! W nocy słychać, jak ziemia oddycha. Widać, jak gwiazdy tańczą na niebie. A księżyc opowiada o początku świata...(s.78)

Dlaczego Potilla, królowa wróżek, uwielbia noc? W jej kopcu ciemna strona doby nie istnieje. Wróżki nie śpią, nie patrzą w gwiazdy, dlatego tak bardzo zazdroszczą ludziom tego, że mają noc, a ludzie wydają się nie dostrzegać magii księżyca i piękna gwiazd. Cóż, tytułowa bohaterka w ogóle nie ma dobrego zdania o naszym gatunku. Jesteśmy mało spostrzegawczy, często postępujemy niemądrze i wątpimy w istnienie świata innego niż nasz własny. Artur, na którego Potilla przypadkiem i nie na własne życzenie "wpada", okazuje się być wyjątkowo wystraszonym i nieporadnym chłopcem, ale z czasem wróżka zaczyna doceniać jego dobre intencje. W ludzkim świecie, pełnym niebezpieczeństw, maleńka istotka znajduje dwójkę przyjaciół, Artura i Esterkę, z pomocą których ma ocalić ród wróżek. Kopiec wróżek został bowiem zaatakowany przez człowieka, znającego wiele magicznych tajemnic. Zadanie wydaje się trudne, a przerażony Artur z chęcią wycofałby się z tej eskapady, ale Esterka jest taka odważna i zafascynowana światem wróżek...A, są jeszcze złośliwi kuzyni chłopaka, żywo zainteresowani małą lalką, ale Potilla poradzi sobie z niesfornymi bliźniakami.

Przyznam, że Literacki Egmont pozytywnie mnie zaskakuje. Wydaje książki ciekawe i pełne magii (szczególnie w serii Księżycowy Kamień). Potilla to powieść przeznaczona dla młodszych dzieci, dlatego nie będę jej porównywała z Atramentową Trylogią czy Królem złodziei - książkami, które bardzo cenię i z czystym sumieniem polecam nawet dorosłym czytelnikom. To prosta historia o przyjaźni, odwadze i złu, przeciwko któremu należy wystąpić, a w grupie działa się raźniej i, jak się okazuje, skuteczniej.



wtorek, 17 września 2013

Refleksje nomady.

Bruce Chatwin
Anatomia niepokoju. Pisma wybrane 1969 - 1989
Świat Książki, 2012


Przyznam szczerze, że biorąc tę książkę do ręki, nie miałam pojęcia, kim był Bruce Chatwin. Zwróciłam uwagę na zdjęcie, zamieszczone na okładce i na cudny tytuł, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Kupiłam tę książkę bez zastanowienia, choć nie wiedziałam, jakie dziedziny życia interesowały Chatwina i czy styl pisarza przypadnie mi do gustu.

Ku mojej wielkiej radości autor Anatomii niepokoju okazał się podróżnikiem oraz otwartym na świat obserwatorem ludzi i obyczajów, obowiązujących w różnych częściach globu. Zbiór otwiera autobiograficzny esej Zawsze chciałem wyjechać do Patagonii, w którym pisarz opowiada o swojej rodzinie. Z perspektywy czytelnika, który pierwszy raz spotyka się z prozą Chatwina, jest to tekst świetny, zachęcający do wniknięcia głębiej w twórczość autora. Nieco ironiczny, lekki, momentami zabawny styl pisarza czyni lekturę niezwykle przyjemną. W kolejnych tekstach odnaleźć można wiele wątków z życia Bruce'a, a życie pasjonata podróży, człowieka będącego w ciągłym ruchu, obfitowało w ciekawe doświadczenia.
W drugiej części książki zostały zamieszczone cztery opowiadania. Według mnie to najsłabszy i najmniej interesujący fragment całości. Wynika to poniekąd z faktu, że nie przepadam za opowiadaniami i jedynie Marcie Fox udało się zainteresować mnie krótkimi historiami na tyle, że do dziś z przyjemnością otwieram tomik Nie jestem, która wszystko zniesie (Forum Sztuk, 1999). Podejrzewam, że opowiadania Chatwina ściśle wiążą się z jego eskapadami, zgrabnie mieszając fakty z fikcją.
Kolejne rozdziały to trzy eseje na temat nomadyzmu. Hasło przewodnie tych tekstów to: Nomadyzm jako alternatywa. Chatwin głęboko wierzy w to, że człowiek jest stworzony do tego, by być w ruchu, do podróżowania, do poznawania. Tylko w ten sposób może zachować świadomość celu w życiu. Przyzwyczajenia otępiają umysł, ograniczają myślowe horyzonty, a przecież Homo Sapiens to zwierzę z natury ciekawe i żądne wrażeń.

Najważniejszy jest ruch - pisał Robert Louis Stevenson w Travels with a Donkey. - Tak by lepiej zrozumieć nasze potrzeby, poczuć chropowatą fakturę życia; zejść z puchowego łoża cywilizacji i stanąć na kłującej granitowej skale (s.119).

Moim zdaniem ta część książki to najlepsze teksty Chatwina, zebrane w Anatomii niepokoju. Tytułowy niepokój wywołuje stagnacja i bezruch.Większość społeczeństwa, odurzona rozwojem technicznym, zapomniała o wrodzonej potrzebie podróżowania.

Po przeczytaniu esejów na temat nomadyzmu czytelnik trafia na recenzje.Tutaj najciekawszy jest tekst Droga na wyspy - to recenzja biografii Stevensona autorstwa Hennessy'ego. Chatwin ocenia tutaj nie tylko książkę, ale przywołuje również wiele faktów z życia twórcy Wyspy skarbów.

Ostatnia część książki - Obrazoburca i sztuka - wysławia uroki rozkosznej wyspy Capri  i analizuje moralność przedmiotów. Według Chatwina wszystkie cywilizacje gromadzą przedmioty, a problem związany z rzeczami związany jest z ludzką niemożnością wyrównania poziomu tego, co zbieramy i tego, co wyrzucamy. Życie pokazuje, że najważniejsze dla nas przedmioty są bezużyteczne, co, zdaniem pisarza, może tłumaczyć zawiłe rytuały rynku sztuki (s.193).

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Bruce'a Chatwina uważam za udane. Do najlepszych tekstów, tych o nomadyzmie, pewnie wrócę. Ich kontynuacji będę szukała w innych książkach podróżnika. Z przyjemnością przeczytałabym również książkę, w której zebrano wszystkie recenzje pisarza, ale nie wiem nawet, czy takowa istnieje.

niedziela, 15 września 2013

Miłość z przeszkodami.

Sarah Jio
Marcowe fiołki
Znak, 2012


...rosną tam, gdzie są potrzebne (...) pomagają leczyć rany i dają nadzieję (s.127). Mieszkańcy wyspy Bainbridge wierzą, że kwiaty w kolorze lawendy z ciemnofioletowym wnętrzem leczą rany ciała i duszy, przynoszą szczęście, ratują przyjaźń.

Niespodziewanie dla samej siebie zostałam porwana przez sentymentalną, momentami ckliwą, opowieść o miłości dwojga ludzi, którym nie było pisane wspólne życie. Z historią Esther i Elliota od lat łączyła się tajemnica i, choć jedną wyspę zamieszkują osoby bliskie kochankom, nikt ze sobą nie rozmawia i nikt nie chce wracać do wydarzeń sprzed kilkunastu lat.

Emily mieszka w Nowym Jorku, jest autorką jednej bestsellerowej książki i właśnie się rozwiodła. Postanawia leczyć rany w miejscu, które kojarzy się jej z beztroskim dzieciństwem. Uwielbiana przez Emily ciotka Bee przyjmuje gościa z otwartymi ramionami, nie zadając wielu pytań i pozwalając na to, by młoda kobieta odpoczęła i w spokoju przetrawiła życiowe rozczarowania. Wyspa urzeka krajobrazem, dzikością, serdecznością mieszkańców. Zachwyca i pociąga. Człowiek w zetknięciu z naturalnym pięknem tego miejsca zmienia się, uspokaja i nie chce opuszczać wyspy.

Myśli Emily bardzo szybko przestają krążyć wokół byłego męża i braku pisarskiej weny. Staje się tak za sprawą znalezionego pamiętnika Esther, w którym autorka zapisków opisuje historię swego życia, a przede wszystkim historię wielkiej miłości. Emily, kawałek po kawałku, odkrywa poszczególne części tajemniczego zdarzenia, które miało miejsce na wyspie w 1943 roku.

Marcowe fiołki to zgrabnie napisane czytadło. Podobne do wielu innych, ale wciągające. Historia rozkręca się po tym, jak Emily trafia na wyspę i z każdą przeczytaną stroną jest ciekawiej. Obie opowieści, ta współczesna i ta sprzed lat, zostały ciekawie i dobrze połączone w jedną całość. To, co początkowo wydawało się nieprawdopodobne i nieco naciągane, z biegiem czasu zyskuje spójne i realne wyjaśnienie. Książkę czyta się świetnie. Po prostu.
Jak widać, zdarzają się ciekawe i porywające czytadła, przy których czytelnik odrywa się na chwilę od codzienności i nie mierzwią go nawet banalne i ckliwe miłostki głównej bohaterki (wątek miłosny na pięknej wyspie też został wkomponowany w fabułę i śliczna rozwódka nie musiała długo czekać na pojawienie się adoratora). Dużego plusa tej historii daję za to, że się wzruszyłam. Tak zwyczajnie, po babsku.

piątek, 13 września 2013

Pisane "na kolanie".

Jonathan Carroll
Kobieta, która wyszła za chmurę
Rebis, 2012


Lubiłam Carrolla bardzo. Lubiłam czytać jego powieści, w których rzeczywistość mieszała się z fantazją i snem. Były to czasy wielkiej popularności dwóch pisarzy: Williama Whartona i Jonathana Carrolla. Pochłaniałam książki tego drugiego, pierwszy nigdy nie zdołał mnie do siebie przekonać (jako autor, bo biografia pana Williama totalnie mnie wciągnęła i książka Joanny Podolskiej Kim jest William Wharton jest do dziś jedną z moich ulubionych).

Nie lubię opowiadań. Nigdy za nimi nie przepadałam. Krótka forma sprawia, że nie potrafię wczuć się w fabułę, zżyć z bohaterami i zakończenie okazuje się zazwyczaj wielkim rozczarowaniem. Już? Ale przecież ta historia może mieć ciąg dalszy...
Czytałam poprzednie zbiory opowiadań Carrolla i nie wspominam ich dobrze (w przeciwieństwie do "pełnometrażowych" książek). Wiedziałam, że najnowszy zbiór nie zrobi na mnie wrażenia, ale ze względu na nazwisko autora, przeczytałam. Ostatnio Carroll jest mniej płodny literacko, a przede wszystkim słabszy. To moja opinia, wynikająca z tego, że czytałam wszystko, co napisał. Pierwsze kilka powieści to książki, od których nie sposób się oderwać. Później amerykański pisarz zarzucił czytelników lekturami tylko dobrymi, potem było coraz słabiej.

Tytułowe opowiadanie rozpoczyna cały zbiór. Sama fabuła, mówiąca o miłości niespełnionej, magicznej i o tym, czy miłość na zamówienie spełnić może nasze oczekiwania, wciąga, ale jak tylko poczujemy się zainteresowani, opowiadanie się kończy. Podobnie jest z kolejnymi opowieściami - Carroll naszkicował w sumie dwanaście historii, z których każda kończy się, zanim na dobre się zacznie. Szkoda, bo pisarz jest naprawdę dobry w tworzeniu światów niezwykłych, przepełnionych magią. Bohaterowie jego książek są charakterni, interesujący, przytrafiają im się rzeczy niezwykłe.

To, co charakterystyczne dla Carrolla i co odnajdziemy również w Kobiecie, która wyszła za chmurę to apoteoza miłości i codziennego życia. Pisarz, choć bazuje na irracjonalizmie i nieobca mu fantastyka, bardzo często pisze o tym, że najważniejsze są uczucia, że dopiero w przypadku straty, zaczynamy doceniać drugiego człowieka, a powinniśmy celebrować każdą chwilę z bliskimi. To przesłanie każdej książki Jonathana Carrolla - pisarza, do którego będę miała zawsze sentyment i sięgnę po jego kolejne powieści, choć już nie zachwycają.

Pamiętam pierwsze (i jednocześnie tytułowe) opowiadanie. Po pozostałych nie pozostał nawet ślad w pamięci. Nie opuszcza mnie wrażenie, że autor pisał te historie od niechcenia. Tylko po to, by o sobie przypomnieć.

środa, 11 września 2013

Najważniejsze to przetrwać.

Misha Defonseca (właśc. Monica De Wael)
Przeżyć z wilkami
Sonia Draga, 2008


Książka, nad którą wisi kłamstwo. Już poskromione, ale jednak.
Opowieść o tułaczce dziewczynki po raz pierwszy została wydana w 1997 roku i przez wiele lat była sprzedawana jako historia prawdziwa. Autorka utrzymywała, że opisała w książce własne traumatyczne przeżycia, po których do dziś nie może się pozbierać. Po jedenastu latach udowodniono Monice kłamstwo.

Perfidne oszustwo autorki zepsuło lekturę książki. Jestem przekonana, że gdybym od początku wiedziała, że historia jest fikcją literacką (i nikt nigdy nie twierdziłby inaczej), przeżyłabym ją głębiej i wzbudziłaby wiele emocji. Z tyłu głowy cały czas paliła się czerwona lampeczka, która nie pozwalała wczuć się w ciężką, mroźną i pełną niebezpieczeństw fabułę powieści. Książka pani De Wael od pierwszej do ostatniej strony jest zmyśleniem pisarza, choć bazuje na tym, co naprawdę "oferowała" wojna.

Nie mogę napisać, że to kiepska historia. Szczerze mówiąc to kawałek ciekawej opowieści. Wierzę nawet, że ta historia mogła się zdarzyć naprawdę. Innemu dziecku. Wojna była czasem okrutnym i wszyscy znamy opowieści o wielkich ucieczkach, o trwających wiele miesięcy tułaczkach, o głodzie, zimnie, o bestialstwie jednych i dobroci innych. Stronice, na których żydowska dziewczynka jest świadkiem rozstrzelania dzieci czy te, gdzie obserwujemy warszawskie getto, są wstrząsające. Muszą takie być i w tym wypadku na drugi plan schodzi fakt, że Miszke to postać fikcyjna. Powstało wiele powieści, dla których tłem jest wojna i wszystkie one w mniejszym lub większym stopniu opisują prawdę tamtych czasów.

Miszke wyrusza z ogarniętej wojną Brukseli po tym, jak traci rodziców. Nie wie, co się z nimi stało, ale postanawia uciec z nieżyczliwego domu, do którego trafiła. Wędruje pieszo przez Belgię, Niemcy, Polskę, Ukrainę. Niedożywiona, zmarznięta, przerażona dziewczynka znajduje schronienie wśród stada wilków. Obserwuje ludzkie okrucieństwo i coraz bardziej fascynuje ją świat zwierząt. Mówi, że jest bardziej wilkiem niż człowiekiem, bawi się ze szczeniętami, przestrzega zasad, obowiązujących w wilczym stadzie.
Tytuł książki sugeruje, że czas spędzony z wilkami to motyw przewodni opowieści. Tymczasem Miszke przede wszystkim wędruje i stara się przetrwać, opowiada o tym, co i kogo napotyka na swej drodze, a tylko dwukrotnie spotyka stado wilków i spędza ze zwierzętami trochę czasu.

Spotkałam się z opiniami, że główna bohaterka, dziecko przecież, zachowuje się jakby nie miała uczuć. Na początku historii obserwujemy ją w domu rodzinnym, gdzie tuli się do mamy, później przebywa w domu kobiety, która traktuje Miszke z pogardą i dziewczynka nie może się tam odnaleźć, płacze i tęskni za rodzicami. Natomiast w sytuacjach najbardziej dramatycznych, pełnych bólu i cierpienia, nie poddaje się, nie rozpacza, nie ma chwili załamania, której doświadczyłby z pewnością niejeden dorosły, a już dziecko z całą pewnością. Muszę się zgodzić z zasłyszanymi opiniami - mnie również dziecko wydało się nienaturalnie spokojne i emocjonalnie oschłe. Wiem, że ciężkie czasy często hartują charakter i pokazują, że w człowieku drzemią niespotykane siły, ale mimo wszystko bohaterką książki jest siedmioletnia dziewczynka.

Przeżyć z wilkami to powieść ciekawa i warta przeczytania. Ja najpierw obejrzałam film, który powstał na podstawie książki i dlatego zainteresowałam się papierową wersją tej historii. Jednak film oglądałam ze świadomością, że to opowieść prawdziwa. Dopiero później zostałam wyprowadzona z błędu. To jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy kino wygrywa z literaturą, ponieważ film Przeżyć z wilkami mną wstrząsnął i uważam, że to bardzo dobry obraz. Wydaje mi się, że książka zebrałaby lepsze recenzje, gdyby jej autorka nie zataiła przed czytelnikami prawdy. Nikt bowiem nie lubi być okłamywanym.

poniedziałek, 2 września 2013

Każdy czyta, jak chce...

Agnieszka Osiecka
Czytadła. Gawędy o lekturach
Prószyński i S-ka, 2010


Nie jest żadną tajemnicą, że uwielbiam książki o książkach. Wciąż mi mało ciekawych felietonów, esejów, komentarzy na temat przeczytanych lektur, bibliofilskich pragnień i czasu, którego i tak zabraknie na poznanie wszystkich książek z osobistych list każdego czytelnika.

Agnieszkę Osiecką lubię bardzo za jej pisanie na tematy różne, za fotografie. Nie jestem fanką tekstów piosenek, nie wrócę pewnie do opowiadań jej autorstwa, ale felietony i luźne przemyślenia, i rozmowy są ciekawe, skrzą się humorem, pokazują Agnieszkę otwartą, ciekawą ludzi, spostrzegawczą.

We wstępie książki, napisanym przez Agatę Passent, czytam, że teksty zebrane w Czytadłach... trudno zaszufladkować. Nie są to bowiem typowe, profesjonalne recenzje z książek, nie są to również literackie eseje. Mam wrażenie, że słowa Osieckiej to, podobnie jak wypowiedzi Szymborskiej, komentarze na temat przeczytanych lektur, w których odnaleźć można mnóstwo osobistych przemyśleń czy wspomnień. Teksty obu autorek były wcześniej publikowane: Wisława Szymborska pisała m.in dla Gazety Wyborczej, Agnieszka Osiecka dla Życia Warszawy. To, co łączy obie panie, to lekkie pióro, interesujący dobór lektur (choć przyznać trzeba, że nasza noblistka była w tym temacie bardziej nieprzewidywalna) i luźne bardzo podejście do opisywania książek - mnóstwo dygresji, raczej pozytywny stosunek do każdej przeczytanej pozycji, nieustawianie się w pozycji wielce krytykującego krytyka. To nie tak, że im się wszystkie czytane książki podobają, ale autorki unikają ostrych i kategorycznych opinii w myśl zasady, że gusta są różne i po co kogoś negatywnie nastawiać do książki, która może stać się ulubioną nawet, choć mnie się wydaje co najwyżej przeciętnym czytadłem. Jak słusznie zauważa autorka Czytadeł...: Oczywiście każdy pisze, jak chce. Ale każdy też czyta, jak chce (s.183).

Osiecka przyznaje, że jej pisanina polega (...) na błąkaniu się, prześlizgiwaniu po temacie, domyślaniu się i nieustannym czytaniu źródeł (s.179). Dzięki temu jest interesująco, świeżo, tak "po koleżeńsku".
Bez zbędnych słów, bez przydługich opisów, bez nadęcia.
Przyznam szczerze, że Lektury nadobowiązkowe czytałam z odrobinę większą przyjemnością, ale lektura tekstów Osieckiej to czysta przyjemność i obowiązkowa pozycja na liście każdego bibliofila (i miłośnika książek o książkach).

Na koniec cytat do zapamiętania. Wyrwany z kontekstu.

Nie lubię ażurowych ludzi, wolę, żeby ktoś mnie zwymyślał albo sprowadził na manowce, lub wręcz narzucił mi swój punkt widzenia (s.153).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...