Maria Pruszkowska
Przyślę Panu list i klucz
Wydawnictwo Morskie, 1962
Wiele lat bezskutecznie szukałam tej książki. Okazało się, że od dawna "przebywała" w magazynie pewnej biblioteki, o której, w swych poszukiwaniach, zapomniałam. Dostępna od zaraz. Zaraz więc przyniesiona została do domu.
Rozlatujący się egzemplarz powieści Marii Pruszkowskiej otworzyłam wieczorem, gdy cały dom już spał. Moje oczekiwania były ogromne. Po tylu latach, nareszcie, trzymam w dłoni TĘ książkę. Będę ją czytała, poznawała i, jak wielu innych moli książkowych, zachwycała się atmosferą zaczytanego domu, w którym dorastają dwie dziewczynki. Bałam się, a jakże! Mogło się okazać, że książka jest całkiem przeciętna, banalna, że mnie nie zauroczy i okaże się, że niepotrzebnie przez tyle lat czekałam na spotkanie z powieścią. Jednak, na szczęście, początek historii zapowiadał to, czego oczekiwałam...
Istotą życia ojca były książki. Ojciec czytał ciągle. Czytał przy jedzeniu, czytał w pociągu i w tramwaju, i na przystanku. Czytał po południu w fotelu, wieczorem w łóżku (s.5)
Narratorką w powieści jest Zofia. Ona i jej siostra, Alina, uważają ojca za człowieka nadzwyczajnego. Ku rozpaczy swej matki obie dziewczynki kochają książki tak jak ojciec, traktując wszelkie inne zajęcia i obowiązki (np. szkołę) jako mało istotne sprawy, które należy "zaliczyć", by oddać się swemu zamiłowaniu. Alina powtarza klasę, Zosia "odwala" maturę. W konsekwencji dom przypomina czytelnię, a matka wobec takiego stanu rzeczy, poddaje się.
Po wielu latach walk z książkami i o książki sprawdziło się jednak na naszej Matce przysłowie: "Kto z kim przestaje, takim się staje" (s.14)
Powieść Pruszkowskiej nie jest wybitnym dziełem literackim. To całkiem zwyczajna historia, która opisuje codzienne życiowe zmagania dorastających dziewcząt. To, co odróżnia ją od innych tego typu opowieści, to nieprzeciętny dom, w którym królują Dickens, Żeromski, Curwood, Słowacki, London, a siedmioletnie dziecko czyta Pana Wołodyjowskiego. Istotna jest tu również rola narratora, a właściwie narratorki. Zosia to inteligentna, spostrzegawcza dziewczyna, która ma ogromny dystans do własnej osoby i nie sposób jej nie polubić. Podobnie jak nie sposób nie uśmiechnąć się, słuchając ojca, który nigdy swym dzieciom nie zabraniał lektury, a przede wszystkim nie brał pod uwagę tego, czy dana książka to odpowiedni wybór dla jego nastoletniej córki. Jego oryginalne podejście skutkowało częstymi wizytami w szkole, ponieważ np. trzynastoletnia Zofia poleciła swej koleżance Dzieje grzechu Żeromskiego; matka owej koleżanki natychmiast poskarżyła się dyrektorowi; z Zosi przy tej okazji wyszła zgnilizna moralna, a ojciec "załatwił" sprawę, wykorzystując swój wdzięk i poszedł z córką na wagary.
Książka jest urocza. Momentami bawi. Bohaterowie przerzucają się cytatami z ulubionych książek, a dorastające dziewczęta często, zamiast żyć własnym życiem, odtwarzają scenki z udziałem swych ukochanych bohaterów literackich.
Przyślę Panu list i klucz to wspaniała książka o książkach, o życiu z książkami, o zatraceniu się w lekturze tak wielkim, że przez trzy dni zapomina się o jedzeniu (Zosia podczas czytania Przeminęło z wiatrem Mitchell) albo rozpacza nad losem Stefci Rudeckiej (Trędowata Mniszkówny, wielokrotnie czytana przez młodszą córkę).
sobota, 30 listopada 2013
czwartek, 28 listopada 2013
młodość. piękna i przeklęta.
Stephen Chbosky
Charlie
Remi, 2012
Cieszę się, że najpierw spotkałam Charliego na ekranie, a później poznałam jego literacki pierwowzór. Dzięki temu, czytając powieść Chbosky'ego, przywoływałam w pamięci konkretne kadry. Myślę, że nie doceniłabym tej książki, napisanej w formie listów do przyjaciela. Jako dorosły czytelnik "czepiałabym się" niepotrzebnie, a nie powinnam, bo to świetna historia, opisująca nastroje, uczucia i problemy wrażliwego, mądrego nastolatka. Zagubionego, pełnego wątpliwości, zakompleksionego, ale przede wszystkim oddanego w przyjaźni i wiernego w miłości.
Charlie wydaje się outsiderem, ale rozpaczliwie potrzebuje przyjaciół. Odnajduje ich w nowej szkole. Sam, Patrick, Mary Elisabeth są uczniami ostatniej klasy liceum, Charlie dopiero rozpoczyna naukę w tym miejscu. Mimo, iż nie są rówieśnikami, szczerze się lubią i spędzają wspólnie coraz więcej czasu. Nie da się ukryć, że starsi koledzy stają się dla Charliego autorytetami, inicjatorami pewnych zachowań. Dla nastolatka wszystko jest nowe, świeże, ciekawe. Chłopak chce poczuć życie, doświadczać nowego. Ma szczęście, bo razem z przyjaciółmi tworzą świetną paczkę.
Przy okazji pisania o filmie wspominałam, że bohaterowie Charliego to mądrzy, myślący i spragnieni życia młodzi ludzi, z którymi w pełni się utożsamiam, choć nastolatką dawno nie jestem. Byłam i całkiem nieźle te czasy pamiętam. I, po przeczytaniu książki, nadal uważam, że ci fajni ludzie sprawiają, że powieść jest tak dobra, nietuzinkowa i prawdziwa. Cholernie prawdziwa. Pamiętać należy jedynie o tym, że zapisane w listach słowa to zbiór myśli piętnastolatka, więc warto przypomnieć sobie własne naście lat, by w pełni tę książkę docenić.
Charlie
Remi, 2012
Cieszę się, że najpierw spotkałam Charliego na ekranie, a później poznałam jego literacki pierwowzór. Dzięki temu, czytając powieść Chbosky'ego, przywoływałam w pamięci konkretne kadry. Myślę, że nie doceniłabym tej książki, napisanej w formie listów do przyjaciela. Jako dorosły czytelnik "czepiałabym się" niepotrzebnie, a nie powinnam, bo to świetna historia, opisująca nastroje, uczucia i problemy wrażliwego, mądrego nastolatka. Zagubionego, pełnego wątpliwości, zakompleksionego, ale przede wszystkim oddanego w przyjaźni i wiernego w miłości.
Charlie wydaje się outsiderem, ale rozpaczliwie potrzebuje przyjaciół. Odnajduje ich w nowej szkole. Sam, Patrick, Mary Elisabeth są uczniami ostatniej klasy liceum, Charlie dopiero rozpoczyna naukę w tym miejscu. Mimo, iż nie są rówieśnikami, szczerze się lubią i spędzają wspólnie coraz więcej czasu. Nie da się ukryć, że starsi koledzy stają się dla Charliego autorytetami, inicjatorami pewnych zachowań. Dla nastolatka wszystko jest nowe, świeże, ciekawe. Chłopak chce poczuć życie, doświadczać nowego. Ma szczęście, bo razem z przyjaciółmi tworzą świetną paczkę.
Przy okazji pisania o filmie wspominałam, że bohaterowie Charliego to mądrzy, myślący i spragnieni życia młodzi ludzi, z którymi w pełni się utożsamiam, choć nastolatką dawno nie jestem. Byłam i całkiem nieźle te czasy pamiętam. I, po przeczytaniu książki, nadal uważam, że ci fajni ludzie sprawiają, że powieść jest tak dobra, nietuzinkowa i prawdziwa. Cholernie prawdziwa. Pamiętać należy jedynie o tym, że zapisane w listach słowa to zbiór myśli piętnastolatka, więc warto przypomnieć sobie własne naście lat, by w pełni tę książkę docenić.
środa, 27 listopada 2013
poniedziałek, 25 listopada 2013
To, co zostało.
Jodi Picoult
To, co zostało
Prószyński i S-ka, 2013
To, co zostało to moje siódme spotkanie z Jodi Picoult. Muszę przyznać, że najbardziej udane.
Wspominałam wcześniej, że bestsellery pisarki mnie nie zachwycają. Szybko i przyjemnie się je czyta, ale nic więcej. Jedynie powieść W naszym domu wywołała refleksję i została ze mną na dłużej. Fabuły pozostałych książek "wyparowały". Najnowszą historię, stworzoną przez Picoult, uważam za najciekawszą i najdojrzalszą w jej dorobku literackim. To pierwsza z powieści amerykańskiej autorki, która naprawdę mnie poruszyła i wywołała wiele skrajnych emocji.
Sage Singer miała dziewiętnaście lat, gdy straciła ojca. Trzy lata później jej matka zginęła w wypadku samochodowym. Sage obwinia się za śmierć rodzicielki, ponieważ to ona była kierowcą i przeżyła, choć doznała obrażeń, w wyniku których zmieniła się jej twarz.
Josef Weber to mężczyzna po dziewięćdziesiątce, który przez wiele lat pracował jako nauczyciel, a dziś jest szanowanym i powszechnie lubianym staruszkiem.
Tych dwoje poznaje się podczas spotkania grupy wsparcia "Pomocne Dłonie", przeznaczonego dla ludzi, którzy wciąż czują ból po stracie bliskiej osoby. Sage nie może pogodzić się ze śmiercią matki, Josefowi umarła żona. Szybko jednak czytelnik przekonuje się, że mężczyzna nie tylko z tego względu zbliżył się do Sage.
Fabuła To, co zostało toczy się dwutorowo. Czytelnik obserwuje życie Sage - piekarza, która pracuje tylko
nocą i stroni od ludzi. Jej codzienność zmienia się, gdy poznaje Josefa, a później, pod wpływem pewnej prośby, w jej życie wkracza Leo Stein. Równocześnie akcja powieści przenosi czytelnika do okrutnych czasów II wojny światowej i tu główną bohaterką staje się Minka, babcia Sage, żydowska dziewczynka, która pragnie zostać pisarką. Jednak wojna krzyżuje jej plany. W łódzkim gettcie, a później w obozie koncentracyjnym młoda kobieta pragnie jedynie przetrwać, choć to, czego doświadcza i czego jest świadkiem sprawia, że momentami wolałaby nie widzieć bestialskiego oblicza świata.
Rozdziały, które opisują losy Minki Singer, są najbardziej poruszające, momentami drastyczne, pełne okrucieństwa. Widać, że Picoult wiele czasu poświęciła na stworzenie wiarygodnej, pozbawionej nadmiernej tkliwości, historii, która do żywego dotyka czytelnika. Wstrząsające są koleje losu Minki, niezłomność i siła Żydówki onieśmiela.
Celowo nie zdradzam szczegółów fabuły, by tym, którzy powieści nie czytali, nie psuć przyjemności (choć, biorąc pod uwagę temat książki, słowo "przyjemność" wydaje się nie na miejscu) z odkrywania kolejnych zdarzeń. Polecam. Szczerze polecam. To, co zostało to dopracowana i ważna historia, którą warto poznać.
To, co zostało
Prószyński i S-ka, 2013
To, co zostało to moje siódme spotkanie z Jodi Picoult. Muszę przyznać, że najbardziej udane.
Wspominałam wcześniej, że bestsellery pisarki mnie nie zachwycają. Szybko i przyjemnie się je czyta, ale nic więcej. Jedynie powieść W naszym domu wywołała refleksję i została ze mną na dłużej. Fabuły pozostałych książek "wyparowały". Najnowszą historię, stworzoną przez Picoult, uważam za najciekawszą i najdojrzalszą w jej dorobku literackim. To pierwsza z powieści amerykańskiej autorki, która naprawdę mnie poruszyła i wywołała wiele skrajnych emocji.
Sage Singer miała dziewiętnaście lat, gdy straciła ojca. Trzy lata później jej matka zginęła w wypadku samochodowym. Sage obwinia się za śmierć rodzicielki, ponieważ to ona była kierowcą i przeżyła, choć doznała obrażeń, w wyniku których zmieniła się jej twarz.
Josef Weber to mężczyzna po dziewięćdziesiątce, który przez wiele lat pracował jako nauczyciel, a dziś jest szanowanym i powszechnie lubianym staruszkiem.
Tych dwoje poznaje się podczas spotkania grupy wsparcia "Pomocne Dłonie", przeznaczonego dla ludzi, którzy wciąż czują ból po stracie bliskiej osoby. Sage nie może pogodzić się ze śmiercią matki, Josefowi umarła żona. Szybko jednak czytelnik przekonuje się, że mężczyzna nie tylko z tego względu zbliżył się do Sage.
Fabuła To, co zostało toczy się dwutorowo. Czytelnik obserwuje życie Sage - piekarza, która pracuje tylko
nocą i stroni od ludzi. Jej codzienność zmienia się, gdy poznaje Josefa, a później, pod wpływem pewnej prośby, w jej życie wkracza Leo Stein. Równocześnie akcja powieści przenosi czytelnika do okrutnych czasów II wojny światowej i tu główną bohaterką staje się Minka, babcia Sage, żydowska dziewczynka, która pragnie zostać pisarką. Jednak wojna krzyżuje jej plany. W łódzkim gettcie, a później w obozie koncentracyjnym młoda kobieta pragnie jedynie przetrwać, choć to, czego doświadcza i czego jest świadkiem sprawia, że momentami wolałaby nie widzieć bestialskiego oblicza świata.
Rozdziały, które opisują losy Minki Singer, są najbardziej poruszające, momentami drastyczne, pełne okrucieństwa. Widać, że Picoult wiele czasu poświęciła na stworzenie wiarygodnej, pozbawionej nadmiernej tkliwości, historii, która do żywego dotyka czytelnika. Wstrząsające są koleje losu Minki, niezłomność i siła Żydówki onieśmiela.
Celowo nie zdradzam szczegółów fabuły, by tym, którzy powieści nie czytali, nie psuć przyjemności (choć, biorąc pod uwagę temat książki, słowo "przyjemność" wydaje się nie na miejscu) z odkrywania kolejnych zdarzeń. Polecam. Szczerze polecam. To, co zostało to dopracowana i ważna historia, którą warto poznać.
czwartek, 21 listopada 2013
Trudność życia.
Susanna Tamaro
Idź za głosem serca
Bela Med, 2005
Ta niewielkich rozmiarów książka kryje w sobie wiele mądrości. Jej narratorka, osiemdziesięcioletnia Olga, pisze listy do wnuczki. Kobiety łączy trudna, pełna żalu więź. Olga stara się opowiedzieć młodej studentce swe życie i przedstawić historię swej córki, która osierociła dziecko. Najpierw jednak czytelnik poznaje historię młodości samej Olgi, która wspomina relacje z własną matką, czasy narzeczeństwa i niezbyt udanego małżeństwa, a także romansu. U kresu życia staruszka wyjawia rodzinne tajemnice, otwierając przed wnuczką zakamarki własnej duszy. Jej wyznania są szczere i płyną prosto z serca, jakby autorka listów chciała pozbyć się ciążącej od wielu lat tajemnicy. Olga pisze o tym, czego żałuje, o swych pragnieniach i lękach, podsumowując w ten sposób pełne zawirowań życie.
Powieść, choć refleksyjna i poetycka, nie jest smutna. Urzeka prostotą i mądrością, płynącą z doświadczeń najstarszej kobiety w rodzinie. Olga nie próbuje uczyć wnuczkę życia, wiedząc, że człowiek sam musi poznać, dotknąć, sparzyć się, by zrozumieć. Pragnie, by młoda kobieta kierowała się w swych wyborach sercem, by nie bała się próbować, ryzykować, kochać. Człowiek, który od czasu do czasu nie wejrzy w głąb siebie, nie będzie ani szczęśliwy, ani spełniony.
Życie jest pełne samotności, cierpienia, nieudanych wyborów. Życie jest piękne, ciekawe, ekscytujące. Wyprowadza na manowce, by zmusić do myślenia. Oferuje wiele, ale my również nie możemy biernie przyglądać się przepływającym godzinom.
Susanna Tamaro, między wierszami, krytykuje psychoanalizę, pokazując jak toksycznie może wpłynąć na człowieka nadmierne zainteresowanie własną osobą. Źródłem naszego cierpienia są nie tylko inni ludzie.
Idź za głosem serca to pozbawiona dialogów opowieść, która wciąga od pierwszej strony. Olga w prosty, spokojny, nieco refleksyjny sposób pochyla się nad przeszłością, która ją ukształtowała. Pisanie listów do wnuczki to pretekst do tego, by zmierzyć się z wyborami, których dokonywała.
Idź za głosem serca
Bela Med, 2005
Ta niewielkich rozmiarów książka kryje w sobie wiele mądrości. Jej narratorka, osiemdziesięcioletnia Olga, pisze listy do wnuczki. Kobiety łączy trudna, pełna żalu więź. Olga stara się opowiedzieć młodej studentce swe życie i przedstawić historię swej córki, która osierociła dziecko. Najpierw jednak czytelnik poznaje historię młodości samej Olgi, która wspomina relacje z własną matką, czasy narzeczeństwa i niezbyt udanego małżeństwa, a także romansu. U kresu życia staruszka wyjawia rodzinne tajemnice, otwierając przed wnuczką zakamarki własnej duszy. Jej wyznania są szczere i płyną prosto z serca, jakby autorka listów chciała pozbyć się ciążącej od wielu lat tajemnicy. Olga pisze o tym, czego żałuje, o swych pragnieniach i lękach, podsumowując w ten sposób pełne zawirowań życie.
Powieść, choć refleksyjna i poetycka, nie jest smutna. Urzeka prostotą i mądrością, płynącą z doświadczeń najstarszej kobiety w rodzinie. Olga nie próbuje uczyć wnuczkę życia, wiedząc, że człowiek sam musi poznać, dotknąć, sparzyć się, by zrozumieć. Pragnie, by młoda kobieta kierowała się w swych wyborach sercem, by nie bała się próbować, ryzykować, kochać. Człowiek, który od czasu do czasu nie wejrzy w głąb siebie, nie będzie ani szczęśliwy, ani spełniony.
Życie jest pełne samotności, cierpienia, nieudanych wyborów. Życie jest piękne, ciekawe, ekscytujące. Wyprowadza na manowce, by zmusić do myślenia. Oferuje wiele, ale my również nie możemy biernie przyglądać się przepływającym godzinom.
Susanna Tamaro, między wierszami, krytykuje psychoanalizę, pokazując jak toksycznie może wpłynąć na człowieka nadmierne zainteresowanie własną osobą. Źródłem naszego cierpienia są nie tylko inni ludzie.
Idź za głosem serca to pozbawiona dialogów opowieść, która wciąga od pierwszej strony. Olga w prosty, spokojny, nieco refleksyjny sposób pochyla się nad przeszłością, która ją ukształtowała. Pisanie listów do wnuczki to pretekst do tego, by zmierzyć się z wyborami, których dokonywała.
wtorek, 19 listopada 2013
Rodzina to jest siła.
Kathryn Littlewood
Magiczna cukiernia
Literacki Egmont, 2013
Kolejna książka dla dzieci, która mnie zauroczyła. Tym bardziej cieszy fakt, że to dopiero początek sagi, a drugi tom perypetii pewnej rodziny cukierników można już znaleźć na półkach w księgarni. Szczypta magii, bo taki podtytuł nosi kontynuacja Magicznej cukierni, kusi bardzo nawet dorosłą czytelniczkę.
Powieść Kathryn Littlewood bawi, uczy, zaskakuje. Rzeknie ktoś, że to standard w dobrej (podkreślam: DOBREJ) literaturze dla dzieci i młodzieży. Niby tak, ale opowieść amerykańskiej pisarki wyróżnia aromat pieczonych muffinek, cytrynowego ciasta, który unosi się nad każdą stronicą książki. Czytaliście Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami Clare Compton? Podobała Wam się ta powieść? Jeśli tak, to przygody Szczęsnych też przypadną Wam do gustu. Są, oczywiście różnice, ponieważ książki Compton nie nazwałabym przygodową. Poza tym autorka Cukierni pod Pierożkiem... przenosi czytelnika w nieco inne niż obecne czasy, do "grzecznego" Londynu, natomiast Magiczna cukiernia opisuje dzisiejsze realia. Jednak obie książki pachną i nie radzę konsumować ich bez czegoś słodkiego pod ręką.
Dlaczego cukiernia Szczęsnych jest magiczna? Czym jest Almanach wiedzy kulinarnej Szczęsnych? Czy czwórka dzieci o cudnych imionach (Tymianek, Rozmarynka, Kminek i Pietrusia) poradzi sobie z prowadzeniem cukierni? Kim okaże się niespodziewany gość, który zaoferuje swą pomoc?
Rozmarynka zna sekret rodziców. Wie, że w ich wypiekach kryć się może jeden z czarodziejskich składników (np. kawałek nieba, oddech śpiącego karła), dzięki któremu w życie zwykłych ludzi wkrada się magia. Dziewczynka nie wie jednak, czym są czarodziejskie składniki, nie zna ich pochodzenia. Jest bardzo ciekawa przepisów, zawartych w magicznej księdze. Cieszy ją niespodziewany wyjazd rodziców, dzięki któremu Rozmarynka będzie miała szansę pokazać, jakim jest cukiernikiem. Czeka ją wiele, momentami zabawnych, innym razem mało śmiesznych, przygód.
Prowadzenie cukierni okaże się dla rodzeństwa testem odpowiedzialności i umiejętności współdziałania w sytuacjach krytycznych. Tymianek, Rozmarynka, Kminek i Pietrusia (uwielbiam te imiona!), jak to rodzeństwo, kochają się i kłócą, ale trzymają się razem, wspierają. Na razie nie radzą sobie z czarowaniem, ale dzięki temu opowieść Littlewood obfituje w niespodziewane, zabawne zdarzenia, które wprowadzają chaos do spokojnego miasteczka. Rozmarynka i Tymianek najpierw broją, a później starają się odwrócić skutki swych działań, bo okazuje się, że jednak nikomu nie przynosi pożytku fakt, że wszyscy mieszkańcy stają się nagle niezwykle prawdomówni.
Bardzo fajna książka. Jak widać, nie tylko dla dzieci:)
Magiczna cukiernia
Literacki Egmont, 2013
Kolejna książka dla dzieci, która mnie zauroczyła. Tym bardziej cieszy fakt, że to dopiero początek sagi, a drugi tom perypetii pewnej rodziny cukierników można już znaleźć na półkach w księgarni. Szczypta magii, bo taki podtytuł nosi kontynuacja Magicznej cukierni, kusi bardzo nawet dorosłą czytelniczkę.
Powieść Kathryn Littlewood bawi, uczy, zaskakuje. Rzeknie ktoś, że to standard w dobrej (podkreślam: DOBREJ) literaturze dla dzieci i młodzieży. Niby tak, ale opowieść amerykańskiej pisarki wyróżnia aromat pieczonych muffinek, cytrynowego ciasta, który unosi się nad każdą stronicą książki. Czytaliście Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami Clare Compton? Podobała Wam się ta powieść? Jeśli tak, to przygody Szczęsnych też przypadną Wam do gustu. Są, oczywiście różnice, ponieważ książki Compton nie nazwałabym przygodową. Poza tym autorka Cukierni pod Pierożkiem... przenosi czytelnika w nieco inne niż obecne czasy, do "grzecznego" Londynu, natomiast Magiczna cukiernia opisuje dzisiejsze realia. Jednak obie książki pachną i nie radzę konsumować ich bez czegoś słodkiego pod ręką.
Dlaczego cukiernia Szczęsnych jest magiczna? Czym jest Almanach wiedzy kulinarnej Szczęsnych? Czy czwórka dzieci o cudnych imionach (Tymianek, Rozmarynka, Kminek i Pietrusia) poradzi sobie z prowadzeniem cukierni? Kim okaże się niespodziewany gość, który zaoferuje swą pomoc?
Rozmarynka zna sekret rodziców. Wie, że w ich wypiekach kryć się może jeden z czarodziejskich składników (np. kawałek nieba, oddech śpiącego karła), dzięki któremu w życie zwykłych ludzi wkrada się magia. Dziewczynka nie wie jednak, czym są czarodziejskie składniki, nie zna ich pochodzenia. Jest bardzo ciekawa przepisów, zawartych w magicznej księdze. Cieszy ją niespodziewany wyjazd rodziców, dzięki któremu Rozmarynka będzie miała szansę pokazać, jakim jest cukiernikiem. Czeka ją wiele, momentami zabawnych, innym razem mało śmiesznych, przygód.
Prowadzenie cukierni okaże się dla rodzeństwa testem odpowiedzialności i umiejętności współdziałania w sytuacjach krytycznych. Tymianek, Rozmarynka, Kminek i Pietrusia (uwielbiam te imiona!), jak to rodzeństwo, kochają się i kłócą, ale trzymają się razem, wspierają. Na razie nie radzą sobie z czarowaniem, ale dzięki temu opowieść Littlewood obfituje w niespodziewane, zabawne zdarzenia, które wprowadzają chaos do spokojnego miasteczka. Rozmarynka i Tymianek najpierw broją, a później starają się odwrócić skutki swych działań, bo okazuje się, że jednak nikomu nie przynosi pożytku fakt, że wszyscy mieszkańcy stają się nagle niezwykle prawdomówni.
Bardzo fajna książka. Jak widać, nie tylko dla dzieci:)
niedziela, 17 listopada 2013
Filmy #10
Dawno nie pisałam o filmach, a widziałam ich sporo. Na początek obrazy, które okazały się słabe - jedne bardziej, drugie mniej, ale w ogólnym rozrachunku nie mam ochoty o nich pisać, szkoda czasu i energii. Przywołam tylko tytuły.
Po pięciu z tych filmów nie spodziewałam się wiele, ale największym rozczarowaniem okazał się francuski film Po prostu razem (reż. Claude Berri, 2007, 6/10). Uwielbiam książkę Anny Gavaldy, film mnie zwyczajnie nudził.
Na szczęście, więcej było ciekawych obrazów, dobrych i bardzo dobrych, a jeden okazał się świetny, zaskakująco świetny (podejrzewałam, że spełni moje oczekiwania, ale nie wiedziałam, jak mnie wchłonie).
Połączenie (reż. Brad Anderson, 2013, 8/10) i Lot (reż. Robert Zemeckis, 2012, 7/10) polecam na seans dla dwojga, jeśli wasze gusta filmowe słabo się pokrywają i ciężko wybrać film, który ma szansę spodobać się i jednej, i drugiej stronie. To nie jest kino "gadane", za którym w naszym domu nie przepada P., nie jest to również kino sensacyjne, za którym z kolei ja nie przepadam, ale "coś" się dzieje i historia jest konkretna, więc złoty środek zostaje znaleziony. Połączenie uważam za film zdecydowanie lepszy niż Lot, ale oba obejrzałam z przyjemnością, przy czym tylko ten pierwszy trzyma w napięciu.
O Chłopcu w pasiastej piżamie (reż. Mark Herman, 2008, 8/10) wszyscy już zapewne słyszeli, większość oglądała. Jeśli o mnie chodzi, to film długo "leżał" na dysku, wciąż i wciąż odkładany na później i w końcu obejrzałam go w telewizji. Omijam szerokim łukiem obrazy, poruszające temat wojny, obozów koncentracyjnych (podobnie wszelkie terroryzmy, torturowanie zakładników, itp.). Film Hermana to smutna, pełna ukrytego okrucieństwa opowieść o przyjaźni dwóch chłopców - jeden z nich jest synem niemieckiego oficera, drugi jest Żydem, przebywającym w obozie. Dorosły widz, zaznajomiony z tematem wojny, wyczyta wiele między wierszami i momentami będzie się dziwił naiwności innych dorosłych, których widzi na ekranie (m.in. matki niemieckiego chłopca). Chłopiec w pasiastej piżamie to inne spojrzenie na Holocaust, na obozy zagłady, na czas smutny i niesprawiedliwy. To film, nad którym nie sposób się nie pochylić.
Now is Good (reż. Ol Parker, 2012, 8/10) jest ekranizacją powieści Zanim umrę Jenny Downham. Opowiada o umierającej na białaczkę nastolatce, która spisuje listę rzeczy, których chciałaby doświadczyć przed śmiercią. W roli Tessy świetna Dakota Fanning - eteryczna i zjawiskowa. Fabuła filmu wydaje się oklepana i przerabiana wielokrotnie we wcześniejszych produkcjach o tej tematyce. Jednak, w moim odczuciu, Now is Good wnosi do kina coś nowego, świeżego, przykuwa wzrok interesującą realizacją. Jest smutno, bohaterka nie próbuje na siłę zapomnieć o swej chorobie, nie sili się na wesołość. Początkowo wydaje jej się, że wystarczy wpaść w wir imprezowania, jednonocnych przygód i wcielania w czyn głupich pomysłów, by czerpać radość z życia, które jej pozostało. Szybko jednak przekonuje się, że w życiu chodzi o coś więcej i warto o to więcej walczyć, by zachować szacunek dla siebie i doświadczyć czegoś istotnego. To film o mądrej dziewczynie, o mądrym chłopaku, a nade wszystko o pięknej nastoletniej miłości.
Musimy porozmawiać o Kevinie (reż. Lynne Ramsay, 2011, 7/10) przytłacza, wprowadzając widza w mroczne zakamarki ludzkiej psychiki. Film niepokoi i trochę czasu zajmuje człowiekowi powrót do rzeczywistości po seansie. Tilda Swinton, odgrywająca rolę matki, przeraża, nie da się lubić. Ezra Miller, tytułowy Kevin, podobnie, choć nie umiałam całkowicie tego chorego psychicznie chłopaka znielubić (wcześniej oglądałam Charliego i w Millerze cały czas widziałam świetnego Patricka). Film niewiarygodnie mocny, neurotyczny, pełen znaków zapytania. Trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty i pozostawia widza wystraszonego istnieniem, zaniepokojonego, rozchwianego.
Kobieta z piątej dzielnicy (reż. Paweł Pawlikowski, 2011, 7/10) ma klimat. Po prostu. Lubię takie filmy, odnajduję w nich siebie. Ethan Hawke jako nie do końca spełniony pisarz magnetyzuje. Mam do Hawke'a słabość od dawna, od filmu Orbitowanie bez cukru, który to, swego czasu, był dla mnie filmem kultowym. Lubię Ethana za trylogię Linklatera, za Wielkie nadzieje. Od teraz lubię go również za rolę Toma Ricksa w interesującym i tajemniczym obrazie Kobieta z piątej dzielnicy. To film pełen niedopowiedzeń, rozczarowań i niespełnień. Jedyne, co mnie w nim drażniło, to osoba Joanny Kulig (wcześniej widzianej w Sponsoringu) - nie lubię jej na ekranie, podobnie jak Anny Paquin.
Mary i Marta (reż. Phillip Noyce, 2013, 8/10) to film, który zagrał na moich uczuciach i dlatego tak dobrze mi się tę historię oglądało. Fabuła jest prosta i przewidywalna. Temat trudny, ale przedstawiony lekko. Uczucie dominujące to smutek po stracie dziecka, ale widz tego smutku nie odczuwa. Wszystko wskazywałoby na to, że nisko ocenię film, ale nieoczekiwanie dla mnie samej Mary i Marta uważam za obraz interesujący i dobrze zrobiony.
Większym zaskoczeniem okazała się jednak ekranizacja jednego opowiadania Doris Lessing ze zbioru Dwie kobiety, czyli film Idealne matki (reż. Anne Fontaine, 2013, 9/10). Na film spadło wiele negatywnych opinii, zarzucających obrazowi miałkość, melodramatyczność, za mało pikanterii, za dużo bylejakości. Nie jestem krytykiem filmowym. Moja ocena bazuje na odczuwanych podczas seansu emocjach, na zachwycie przepływającymi przed oczami widza kadrami, na świetnej grze aktorskiej. Mnie film oczarował. Zostałam przez tę historię wchłonięta. Dawno nie byłam tak zawiedziona faktem, że film się skończył, choć trwał prawie dwie godziny.
www.filmweb.pl |
Po pięciu z tych filmów nie spodziewałam się wiele, ale największym rozczarowaniem okazał się francuski film Po prostu razem (reż. Claude Berri, 2007, 6/10). Uwielbiam książkę Anny Gavaldy, film mnie zwyczajnie nudził.
Na szczęście, więcej było ciekawych obrazów, dobrych i bardzo dobrych, a jeden okazał się świetny, zaskakująco świetny (podejrzewałam, że spełni moje oczekiwania, ale nie wiedziałam, jak mnie wchłonie).
www.filmweb.pl |
Połączenie (reż. Brad Anderson, 2013, 8/10) i Lot (reż. Robert Zemeckis, 2012, 7/10) polecam na seans dla dwojga, jeśli wasze gusta filmowe słabo się pokrywają i ciężko wybrać film, który ma szansę spodobać się i jednej, i drugiej stronie. To nie jest kino "gadane", za którym w naszym domu nie przepada P., nie jest to również kino sensacyjne, za którym z kolei ja nie przepadam, ale "coś" się dzieje i historia jest konkretna, więc złoty środek zostaje znaleziony. Połączenie uważam za film zdecydowanie lepszy niż Lot, ale oba obejrzałam z przyjemnością, przy czym tylko ten pierwszy trzyma w napięciu.
O Chłopcu w pasiastej piżamie (reż. Mark Herman, 2008, 8/10) wszyscy już zapewne słyszeli, większość oglądała. Jeśli o mnie chodzi, to film długo "leżał" na dysku, wciąż i wciąż odkładany na później i w końcu obejrzałam go w telewizji. Omijam szerokim łukiem obrazy, poruszające temat wojny, obozów koncentracyjnych (podobnie wszelkie terroryzmy, torturowanie zakładników, itp.). Film Hermana to smutna, pełna ukrytego okrucieństwa opowieść o przyjaźni dwóch chłopców - jeden z nich jest synem niemieckiego oficera, drugi jest Żydem, przebywającym w obozie. Dorosły widz, zaznajomiony z tematem wojny, wyczyta wiele między wierszami i momentami będzie się dziwił naiwności innych dorosłych, których widzi na ekranie (m.in. matki niemieckiego chłopca). Chłopiec w pasiastej piżamie to inne spojrzenie na Holocaust, na obozy zagłady, na czas smutny i niesprawiedliwy. To film, nad którym nie sposób się nie pochylić.
Now is Good (reż. Ol Parker, 2012, 8/10) jest ekranizacją powieści Zanim umrę Jenny Downham. Opowiada o umierającej na białaczkę nastolatce, która spisuje listę rzeczy, których chciałaby doświadczyć przed śmiercią. W roli Tessy świetna Dakota Fanning - eteryczna i zjawiskowa. Fabuła filmu wydaje się oklepana i przerabiana wielokrotnie we wcześniejszych produkcjach o tej tematyce. Jednak, w moim odczuciu, Now is Good wnosi do kina coś nowego, świeżego, przykuwa wzrok interesującą realizacją. Jest smutno, bohaterka nie próbuje na siłę zapomnieć o swej chorobie, nie sili się na wesołość. Początkowo wydaje jej się, że wystarczy wpaść w wir imprezowania, jednonocnych przygód i wcielania w czyn głupich pomysłów, by czerpać radość z życia, które jej pozostało. Szybko jednak przekonuje się, że w życiu chodzi o coś więcej i warto o to więcej walczyć, by zachować szacunek dla siebie i doświadczyć czegoś istotnego. To film o mądrej dziewczynie, o mądrym chłopaku, a nade wszystko o pięknej nastoletniej miłości.
Musimy porozmawiać o Kevinie (reż. Lynne Ramsay, 2011, 7/10) przytłacza, wprowadzając widza w mroczne zakamarki ludzkiej psychiki. Film niepokoi i trochę czasu zajmuje człowiekowi powrót do rzeczywistości po seansie. Tilda Swinton, odgrywająca rolę matki, przeraża, nie da się lubić. Ezra Miller, tytułowy Kevin, podobnie, choć nie umiałam całkowicie tego chorego psychicznie chłopaka znielubić (wcześniej oglądałam Charliego i w Millerze cały czas widziałam świetnego Patricka). Film niewiarygodnie mocny, neurotyczny, pełen znaków zapytania. Trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty i pozostawia widza wystraszonego istnieniem, zaniepokojonego, rozchwianego.
Kobieta z piątej dzielnicy (reż. Paweł Pawlikowski, 2011, 7/10) ma klimat. Po prostu. Lubię takie filmy, odnajduję w nich siebie. Ethan Hawke jako nie do końca spełniony pisarz magnetyzuje. Mam do Hawke'a słabość od dawna, od filmu Orbitowanie bez cukru, który to, swego czasu, był dla mnie filmem kultowym. Lubię Ethana za trylogię Linklatera, za Wielkie nadzieje. Od teraz lubię go również za rolę Toma Ricksa w interesującym i tajemniczym obrazie Kobieta z piątej dzielnicy. To film pełen niedopowiedzeń, rozczarowań i niespełnień. Jedyne, co mnie w nim drażniło, to osoba Joanny Kulig (wcześniej widzianej w Sponsoringu) - nie lubię jej na ekranie, podobnie jak Anny Paquin.
Mary i Marta (reż. Phillip Noyce, 2013, 8/10) to film, który zagrał na moich uczuciach i dlatego tak dobrze mi się tę historię oglądało. Fabuła jest prosta i przewidywalna. Temat trudny, ale przedstawiony lekko. Uczucie dominujące to smutek po stracie dziecka, ale widz tego smutku nie odczuwa. Wszystko wskazywałoby na to, że nisko ocenię film, ale nieoczekiwanie dla mnie samej Mary i Marta uważam za obraz interesujący i dobrze zrobiony.
Większym zaskoczeniem okazała się jednak ekranizacja jednego opowiadania Doris Lessing ze zbioru Dwie kobiety, czyli film Idealne matki (reż. Anne Fontaine, 2013, 9/10). Na film spadło wiele negatywnych opinii, zarzucających obrazowi miałkość, melodramatyczność, za mało pikanterii, za dużo bylejakości. Nie jestem krytykiem filmowym. Moja ocena bazuje na odczuwanych podczas seansu emocjach, na zachwycie przepływającymi przed oczami widza kadrami, na świetnej grze aktorskiej. Mnie film oczarował. Zostałam przez tę historię wchłonięta. Dawno nie byłam tak zawiedziona faktem, że film się skończył, choć trwał prawie dwie godziny.
piątek, 15 listopada 2013
"Nie daj mi, Boże (...) skosztować tak zwanej życiowej mądrości..." (Agnieszka Osiecka)
Agnieszka Osiecka
Dzienniki 1945 - 1950
Prószyński i S-ka, 2013
Większa część pierwszego tomu Dzienników Osieckiej to zapiski z 1950 roku. Autorka miała wówczas błogosławione i przeklęte, smarkate i rozwijające się czternaście lat. Momentami dziecinne, innym razem nad wiek dojrzałe zapiski Agnieszki pokazują kształtowanie się ciekawej, niebanalnej osobowości. Młodziutka Osiecka, aktywna życiowo i towarzysko, szuka własnej drogi, próbując zrozumieć samą siebie. Jest rzeczowa, ale i kokieteryjna, a jej styl, jak pisze we wstępie Andrzej Zieniewicz, charakteryzuje uwodzicielska precyzja i porywająca dokładność.
Dziennik to forma autobiografii. Osiecka pisała szczerze, intymnie, impulsywnie. Już w wieku lat nastu nie była szara, ale błyskotliwa, pełna pasji i ciekawa świata. Jej dziennik to pochwała życia.
Jak najmocniej, najpełniej, najdłużej żyć pełnią życia. Czuć, że się żyje. Znaleźć nie jeden - tysiące celów w życiu. Odszukać siebie i swoją duszę. Znać i kochać świat, życie i innych ludzi. Cały czas pamiętać, że żyje się tylko raz i to bardzo krótko (s.322).
Ta ogromna afirmacja życia, zachłanność na nowe doświadczenia, niezwykła komunikatywność Osieckiej sprawiała, że autorka nigdy się nie nudziła. Dni wypełniały jej pływanie, nauka języków obcych, czytanie, a nade wszystko spotkania z rówieśnikami. Czternastoletnia Agnieszka była atrakcyjną i mądrą dziewczyną, miała powodzenie u chłopców (pamiętnik zapełniają opisy skomplikowanych relacji damsko - męskich). W tych wczesnych zapisach mamy przedsmak późniejszych problemów z mężczyznami, których pisarka doświadczała przez całe życie.
Dzienniki opowiadają o wielkim szacunku autorki do matki, o trudnych relacjach Agnieszki z ojcem - artystą, o niełatwym małżeństwie rodziców. Są zapisem pierwszej nastoletniej miłości Osieckiej do Jerzego Rajskiego. Po przeczytaniu dwustu stron Dziennika czytelnik dostrzega delikatną, ale znaczącą zmianę w opisie codzienności - diarystka staje się bardziej dojrzałym obserwatorem i komentatorem życia swej rodziny i swych kolegów. Agnieszka jest lubiana, co nie znaczy, że jej stosunki z rówieśnikami są łatwe. Autorka podkreśla zresztą, że nie chciałaby być lubianą przez wszystkich, bo wtedy stałaby się pusta i żadna, a przed bylejakością ucieka. Młoda Osiecka wciąż się doskonali, wiele od siebie wymaga, dużo czyta, a i tak ostatnie zdania pierwszego tomu Dziennika brzmią:
Muszę zacząć czytać, i to czytać porządnie wartościowe, dobre i potrzebne mi książki.
Na "początek" - Balzak i "Propedeutyka filozofii".
Mnie pierwszy tom nie zachwycił, ale zainteresował i rozbudził apetyt na więcej. Wczesne dzienniki to przedsmak tego, co otrzymamy w przyszłości. Nie wątpię w to, że każdy kolejny tom będzie ciekawszy i już nie mogę się doczekać spotkania z Osiecką - studentką.
Chcę prowadzić barwne, ciekawe życie, chcę przeżyć przez jedno życie tyle, ile przeżyło 100 innych ciekawych ludzi, nie chcę absorbować sobą świata, choć nie mam nic przeciwko odrobinie sławy, chcę żeby świat mnie absorbował. Chcę podróżować, patrzeć i widzieć, poznawać myśli i uczucia ludzkie i ich historie, poznawać nowych ludzi, nowe kraje (...) rodzaje szczęść, rodzaje fanatyzmów i rozgoryczeń (...) żyć!!! (s.392)
Tak pisała czternastoletnia Agnieszka Osiecka. Niezwykłe, jak spełniły się jej pragnienia...
Dzienniki 1945 - 1950
Prószyński i S-ka, 2013
Większa część pierwszego tomu Dzienników Osieckiej to zapiski z 1950 roku. Autorka miała wówczas błogosławione i przeklęte, smarkate i rozwijające się czternaście lat. Momentami dziecinne, innym razem nad wiek dojrzałe zapiski Agnieszki pokazują kształtowanie się ciekawej, niebanalnej osobowości. Młodziutka Osiecka, aktywna życiowo i towarzysko, szuka własnej drogi, próbując zrozumieć samą siebie. Jest rzeczowa, ale i kokieteryjna, a jej styl, jak pisze we wstępie Andrzej Zieniewicz, charakteryzuje uwodzicielska precyzja i porywająca dokładność.
Dziennik to forma autobiografii. Osiecka pisała szczerze, intymnie, impulsywnie. Już w wieku lat nastu nie była szara, ale błyskotliwa, pełna pasji i ciekawa świata. Jej dziennik to pochwała życia.
Jak najmocniej, najpełniej, najdłużej żyć pełnią życia. Czuć, że się żyje. Znaleźć nie jeden - tysiące celów w życiu. Odszukać siebie i swoją duszę. Znać i kochać świat, życie i innych ludzi. Cały czas pamiętać, że żyje się tylko raz i to bardzo krótko (s.322).
Ta ogromna afirmacja życia, zachłanność na nowe doświadczenia, niezwykła komunikatywność Osieckiej sprawiała, że autorka nigdy się nie nudziła. Dni wypełniały jej pływanie, nauka języków obcych, czytanie, a nade wszystko spotkania z rówieśnikami. Czternastoletnia Agnieszka była atrakcyjną i mądrą dziewczyną, miała powodzenie u chłopców (pamiętnik zapełniają opisy skomplikowanych relacji damsko - męskich). W tych wczesnych zapisach mamy przedsmak późniejszych problemów z mężczyznami, których pisarka doświadczała przez całe życie.
Dzienniki opowiadają o wielkim szacunku autorki do matki, o trudnych relacjach Agnieszki z ojcem - artystą, o niełatwym małżeństwie rodziców. Są zapisem pierwszej nastoletniej miłości Osieckiej do Jerzego Rajskiego. Po przeczytaniu dwustu stron Dziennika czytelnik dostrzega delikatną, ale znaczącą zmianę w opisie codzienności - diarystka staje się bardziej dojrzałym obserwatorem i komentatorem życia swej rodziny i swych kolegów. Agnieszka jest lubiana, co nie znaczy, że jej stosunki z rówieśnikami są łatwe. Autorka podkreśla zresztą, że nie chciałaby być lubianą przez wszystkich, bo wtedy stałaby się pusta i żadna, a przed bylejakością ucieka. Młoda Osiecka wciąż się doskonali, wiele od siebie wymaga, dużo czyta, a i tak ostatnie zdania pierwszego tomu Dziennika brzmią:
Muszę zacząć czytać, i to czytać porządnie wartościowe, dobre i potrzebne mi książki.
Na "początek" - Balzak i "Propedeutyka filozofii".
Mnie pierwszy tom nie zachwycił, ale zainteresował i rozbudził apetyt na więcej. Wczesne dzienniki to przedsmak tego, co otrzymamy w przyszłości. Nie wątpię w to, że każdy kolejny tom będzie ciekawszy i już nie mogę się doczekać spotkania z Osiecką - studentką.
Chcę prowadzić barwne, ciekawe życie, chcę przeżyć przez jedno życie tyle, ile przeżyło 100 innych ciekawych ludzi, nie chcę absorbować sobą świata, choć nie mam nic przeciwko odrobinie sławy, chcę żeby świat mnie absorbował. Chcę podróżować, patrzeć i widzieć, poznawać myśli i uczucia ludzkie i ich historie, poznawać nowych ludzi, nowe kraje (...) rodzaje szczęść, rodzaje fanatyzmów i rozgoryczeń (...) żyć!!! (s.392)
Tak pisała czternastoletnia Agnieszka Osiecka. Niezwykłe, jak spełniły się jej pragnienia...
wtorek, 12 listopada 2013
Kolejny biały zeszyt.
Sonia Raduńska
Kartki z białego zeszytu
W.A.B, 2008
Z pisaniem Sonii Raduńskiej jest tak, że albo się jej słowa smakuje, albo wypluwa. Był taki czas, że lekturę nowego numeru Zwierciadła zaczynałam od przeczytania felietonu Sonii, czekałam na słowa, które z siebie wylewała, często doznając uczucia, że to moje myśli, moje odczucia, że ja i autorka doskonale się rozumiemy...
Kilka lat temu przeczytałam Białe zeszyty - egzemplarz biblioteczny, czysty, pozbawiony moich zapisków. Później tę książkę zdobyłam i do tej pory nie wróciłam do lektury, więc moje Białe zeszyty też dziewicze. Jednak Kartki z białego zeszytu kupiłam i nie omieszkałam naznaczyć tekstu własnym istnieniem.
Kartki... uważam za słabsze od Białych zeszytów, a może to ja jestem starsza i inaczej patrzę na świat. Nadal czuję, że autorka to moja bratnia dusza, ale pewne drogi prowadzą nas w różne strony.
Sonia to kobieta myśląca, nadwrażliwa, uzbrojona w tęsknoty, których nie potrafi nazwać. Pisze z potrzeby serca, ale również po to, by trenować mózg. Nie chce poddać się rozleniwieniu, choć lubi być sama i nigdy się ze sobą nie nudzi. Wymaga od siebie i od innych. Dużo czyta, celebruje codzienność. Życiowa mądrość (i doświadczenia różnorakie) nauczyły tę dojrzałą kobietę tego, że nie na wszystko jest czas w jednym życiu. Z czegoś trzeba zrezygnować. Autorka zapisków powtarza za Marianne Williamson (Wartość kobiety): Nasze dusze nie poddają się wpływowi czasu; pozostają niezmienione, gdy mamy lat pięć, dwadzieścia, sześćdziesiąt czy sto. Na kartach tej książki Raduńska udowadnia, że tak jest. To młoda, wciąż młoda, kobieta, nadal idealistka, która pyta, wątpi, błądzi. Przywołuje tytuły książek, które również cenię i takie, które są najważniejszymi lekturami mojego życia: Lapidarium Kapuścińskiego, O sztuce Winterson. Jej zapiski, dotyczące przeczytanych książek to nie recenzje (momentami żałuję), ale krótkie i trafne odczucia, towarzyszące lekturze.
Rzadko w obecnym życiu doświadczam przyjemności przeczytania całej książki w ciągu półtora dnia. Bez rozpraszania się na inne treści, imiona, klimaty. Bez rozwadniania kontaktu. Amos Oz "To samo morze". Proza poetycka. Zredukowana liczba słów. Smak poezji. Bliskość z ludźmi, o których czytam.
Tak pisze Sonia. Takie są Kartki.... Mnie bliskie bardzo.
Zdaję sobie sprawę, że Kartki... mogą się podobać ludziom nieco rozchwianym, którzy nie ścigają się z czasem i mają nadwrażliwą tkankę życia. Wierzę jednocześnie, że człowiek zaplątany w nadmierny realizm, też odnajdzie w tych zapiskach fragment siebie, na chwilę się zatrzyma i zamyśli nad życiem.
Kartki z białego zeszytu
W.A.B, 2008
Z pisaniem Sonii Raduńskiej jest tak, że albo się jej słowa smakuje, albo wypluwa. Był taki czas, że lekturę nowego numeru Zwierciadła zaczynałam od przeczytania felietonu Sonii, czekałam na słowa, które z siebie wylewała, często doznając uczucia, że to moje myśli, moje odczucia, że ja i autorka doskonale się rozumiemy...
Kilka lat temu przeczytałam Białe zeszyty - egzemplarz biblioteczny, czysty, pozbawiony moich zapisków. Później tę książkę zdobyłam i do tej pory nie wróciłam do lektury, więc moje Białe zeszyty też dziewicze. Jednak Kartki z białego zeszytu kupiłam i nie omieszkałam naznaczyć tekstu własnym istnieniem.
Kartki... uważam za słabsze od Białych zeszytów, a może to ja jestem starsza i inaczej patrzę na świat. Nadal czuję, że autorka to moja bratnia dusza, ale pewne drogi prowadzą nas w różne strony.
Sonia to kobieta myśląca, nadwrażliwa, uzbrojona w tęsknoty, których nie potrafi nazwać. Pisze z potrzeby serca, ale również po to, by trenować mózg. Nie chce poddać się rozleniwieniu, choć lubi być sama i nigdy się ze sobą nie nudzi. Wymaga od siebie i od innych. Dużo czyta, celebruje codzienność. Życiowa mądrość (i doświadczenia różnorakie) nauczyły tę dojrzałą kobietę tego, że nie na wszystko jest czas w jednym życiu. Z czegoś trzeba zrezygnować. Autorka zapisków powtarza za Marianne Williamson (Wartość kobiety): Nasze dusze nie poddają się wpływowi czasu; pozostają niezmienione, gdy mamy lat pięć, dwadzieścia, sześćdziesiąt czy sto. Na kartach tej książki Raduńska udowadnia, że tak jest. To młoda, wciąż młoda, kobieta, nadal idealistka, która pyta, wątpi, błądzi. Przywołuje tytuły książek, które również cenię i takie, które są najważniejszymi lekturami mojego życia: Lapidarium Kapuścińskiego, O sztuce Winterson. Jej zapiski, dotyczące przeczytanych książek to nie recenzje (momentami żałuję), ale krótkie i trafne odczucia, towarzyszące lekturze.
Rzadko w obecnym życiu doświadczam przyjemności przeczytania całej książki w ciągu półtora dnia. Bez rozpraszania się na inne treści, imiona, klimaty. Bez rozwadniania kontaktu. Amos Oz "To samo morze". Proza poetycka. Zredukowana liczba słów. Smak poezji. Bliskość z ludźmi, o których czytam.
Tak pisze Sonia. Takie są Kartki.... Mnie bliskie bardzo.
Zdaję sobie sprawę, że Kartki... mogą się podobać ludziom nieco rozchwianym, którzy nie ścigają się z czasem i mają nadwrażliwą tkankę życia. Wierzę jednocześnie, że człowiek zaplątany w nadmierny realizm, też odnajdzie w tych zapiskach fragment siebie, na chwilę się zatrzyma i zamyśli nad życiem.
czwartek, 7 listopada 2013
Niebanalne święta na Kociej.
Agnieszka Tyszka
Zosia z ulicy Kociej. Na zimę
Nasza Księgarnia, 2013
To już czwarta powieść, której narratorką jest Zosia, a ja wciąż nie mam dość opowieści o fajnych ludziach, przebywających w otoczeniu tytułowej bohaterki. Zosia - wspaniały obserwator i spostrzegawczy młody człowiek - w zabawny sposób opisuje niecodzienną codzienność domu w Łomiankach. Mieszkają tu otwarci, pełni pomysłów i sympatyczni ludzie. Są gościnni, rodzinni i ciepli, a przy tym podchodzą do życia z dystansem, choć w tej części mamę Alinę przerastają nieco przygotowania do świąt, które mają się odbyć na Kociej. Jednak wszelkie kryzysy zostaną zażegnane i do wigilijnego stołu rodzina zasiądzie, choć nie do końca tradycji stanie się zadość...
Agnieszka Tyszka napisała opowieść świąteczną, ale udało jej się pozostać oryginalną. Powieść ma ciepły klimat, śnieżny krajobraz, pachnie piernikiem, ale wzbogacona została mnóstwem zabawnych, momentami dziwacznych zdarzeń z udziałem ludzi, kotów, a nawet choinki (najbrzydszej, bo przecież, według Mani, takowej nikt nie kupi). Przygotowania do świąt to wspólne spędzanie czasu, rozmowy, śmiech, twórcze prace (tu wkracza niezawodna Malina). Święta mają się kojarzyć z przyjemnością, więc wielkie NIE rodzinka mówi obłędnemu sprzątaniu, które wywołuje tylko frustrację i niepotrzebne kłótnie. Wiele pozytywnych wzorców przekazuje autorka, krzywiąc się (nie pierwszy raz) na komercjalizację dzisiejszego świata i przemycając fajne sposoby na bycie razem.
Świetna seria. Każda część zaskakuje i śmieszy. Cieszę się, że autorka "trzyma" poziom i naprawdę, mimo swego wieku, czekam na piątą powieść Zosia z ulicy Kociej. Na wiosnę. Czekam równie niecierpliwie jak ma dziesięcioletnia córka, która Zosię... uwielbia i niech to będzie najlepsza rekomendacja dla tej serii.
Zosia z ulicy Kociej. Na zimę
Nasza Księgarnia, 2013
To już czwarta powieść, której narratorką jest Zosia, a ja wciąż nie mam dość opowieści o fajnych ludziach, przebywających w otoczeniu tytułowej bohaterki. Zosia - wspaniały obserwator i spostrzegawczy młody człowiek - w zabawny sposób opisuje niecodzienną codzienność domu w Łomiankach. Mieszkają tu otwarci, pełni pomysłów i sympatyczni ludzie. Są gościnni, rodzinni i ciepli, a przy tym podchodzą do życia z dystansem, choć w tej części mamę Alinę przerastają nieco przygotowania do świąt, które mają się odbyć na Kociej. Jednak wszelkie kryzysy zostaną zażegnane i do wigilijnego stołu rodzina zasiądzie, choć nie do końca tradycji stanie się zadość...
Agnieszka Tyszka napisała opowieść świąteczną, ale udało jej się pozostać oryginalną. Powieść ma ciepły klimat, śnieżny krajobraz, pachnie piernikiem, ale wzbogacona została mnóstwem zabawnych, momentami dziwacznych zdarzeń z udziałem ludzi, kotów, a nawet choinki (najbrzydszej, bo przecież, według Mani, takowej nikt nie kupi). Przygotowania do świąt to wspólne spędzanie czasu, rozmowy, śmiech, twórcze prace (tu wkracza niezawodna Malina). Święta mają się kojarzyć z przyjemnością, więc wielkie NIE rodzinka mówi obłędnemu sprzątaniu, które wywołuje tylko frustrację i niepotrzebne kłótnie. Wiele pozytywnych wzorców przekazuje autorka, krzywiąc się (nie pierwszy raz) na komercjalizację dzisiejszego świata i przemycając fajne sposoby na bycie razem.
Świetna seria. Każda część zaskakuje i śmieszy. Cieszę się, że autorka "trzyma" poziom i naprawdę, mimo swego wieku, czekam na piątą powieść Zosia z ulicy Kociej. Na wiosnę. Czekam równie niecierpliwie jak ma dziesięcioletnia córka, która Zosię... uwielbia i niech to będzie najlepsza rekomendacja dla tej serii.
wtorek, 5 listopada 2013
Tak sobie myślę...
Jerzy Stuhr
Tak sobie myślę...
Wydawnictwo Literackie, 2012
Dziennik czasu choroby. Jednak, na szczęście, nie tylko o chorobie. Właściwie choroba występuje tu między wierszami, figuruje na dalszym planie, przyćmiona osobistymi przemyśleniami autora i wspomnieniami z życia aktora. Jak wszyscy wiedzą, a przynajmniej domyślają się, Jerzy Stuhr może wysupłać ze swej bogatej egzystencji wiele ciekawych historii. I czyni to w sposób uroczy, szczery, interesujący. Nie ogranicza się jednak, w intymnych zapiskach, do bycia aktorem czy do bycia profesorem. Książkę buduje ciekawość autora, jego zachłanność na życie. Stuhr żyje w Polsce, nie zatyka uszu i nie zamyka oczu na to, co się w kraju dzieje. Żywo komentuje sytuacje trudne, analizując mentalność rodaków. Z ironią opisuje historie śmieszne. Jest świetnym obserwatorem codzienności.
Z dziennika wyłania się mądry człowiek, utalentowany aktor, wnikliwy komentator rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. Sporo miejsca Stuhr poświęca temu, co się dzieje w dzisiejszym teatrze, jak funkcjonuje kino. Czasami bezpośrednio, innym razem dyskretnie wypomina konkretnym osobom zaniedbania. Interesuje się polityką, choć wciąż obiecuje sobie nie mówić o niej za wiele. Pisze inteligentnie, piękną polszczyzną. Jednocześnie lekko, z dystansem.
Książka jest apoteozą życia w jego najmniejszych odłamkach. Autor zachwyca się życiem, momentami tym życiem zniesmaczony. Z utęsknięniem czeka na narodziny wnuczki, celebrując każdą chwilę spędzoną w gronie rodzinnym. Zdecydowanie dziennik nie jest zapisem walki z chorobą nowotworową - aktor czasami wspomina o pobycie w szpitalu, o kolejnej chemii, ale nie skupia się na opisywaniu przebiegu choroby, własnych dolegliwości.
Tak sobie myślę... to mądra, dobrze napisana książka. Jerzy Stuhr kreśli swą codzienność, żyjąc wciąż tym, co na zewnątrz. Jest człowiekiem ciekawym świata, dlatego nie umie zamknąć się w czterech ścianach i rozpaczać każdego dnia. Nie wie, jak długo będzie korzystał z życia, więc pragnie doświadczać pełniej, poznawać więcej.
Pisze krótko i na temat. Nie nudzi. Jeśli krytykuje, to z wdziękiem. Jak wspomina o rodzinie, to wyłazi z niego wrażliwa bestia. Mówi o sobie "inteligent" i nie kłamie. Mnie się ten facet, do którego wcześniej miałam ambiwalentne uczucia, całkiem podoba.
Subskrybuj:
Posty (Atom)