czwartek, 7 lipca 2016

Dom na Wschodniej.

Sabina Jakubowska Dom na Wschodniej, Relacja 2015

Sporadycznie sięgam po książki dla młodzieży. Lubię, ale nie mam nieograniczonego czasu na czytanie. Codziennie wieczorem czytam młodszej córce, więc jestem na bieżąco z literaturą dla młodszych dzieci. Nastolatka sama dobiera sobie lektury i pochłania je w takim tempie, że nie nadążam zerkać na tytuły. W naszej rodzinie to ona zdecydowanie czyta najwięcej.
Czasami tytuł dla młodzieży wydaje mi się na tyle interesujący, że zagłębiam się w lekturze i mam szczęście, ponieważ takie wybrane książki okazują się perełkami, jak Oro Marcel A. Marcel.

Dom na Wschodniej kupiłam córce, zachęcona kilkoma bardzo pozytywnymi opiniami. Tym razem to ja jako pierwsza przeczytałam powieść i muszę przyznać, że fabuła jest naprawdę godna uwagi i polecenia. Nie tak często trafia się mądra książka dla nastoletnich czytelników, w której odnaleźć można całe spektrum problemów młodzieńczego wieku, ciekawych rozmów na ważne tematy, prób rozwikłania nastoletnich bolączek. Pierwsza miłość, pogmatwane relacje rodzinne, uważni i mądrzy dorośli, myślące dzieciaki (niektóre po traumatycznych przejściach).
Pierwsze strony powieści zapowiadają nietuzinkowych bohaterów - zarówno młodych, jak i nieco starszych. Nastoletni Doro, jego pięcioletnia siostra Róża i mama Florentyna wprowadzają się do domu w Jadownikach. Przyjechali z Krakowa, a właściwie uciekli z miasta, chcąc zerwać z przeszłością. Czytelnik nie dowie się, dlaczego zdecydowali się zmienić miejsce zamieszkania - autorka jedynie sugeruje przyczynę ich przeprowadzki. W Jadownikach szybko się aklimatyzują i zaprzyjaźniają z mieszkańcami domu na Wschodniej. Kolorowa brygada, którą dowodzi jaśnie pani Emma, otoczona służbą, nie przystaje do dzisiejszych czasów, ale ma w sobie wiele uroku.
Podobnie jak w powieści Oro tutaj również obserwujemy codzienność patchworkowej rodzinki i o tej codzienności czyta się bardzo dobrze.
Książce zarzucono cukierkowość, ale ja przesłodzenia nie dostrzegłam. Jedynie wątek przygodowy zupełnie nie pasuje mi do fabuły - po przeczytaniu powieści nadal nie wiem, czemu autorka zdecydowała się go rozwinąć.
Poza tym nie mam zastrzeżeń i wpisuję Dom na Wschodniej Sabiny Jakubowskiej na listę najlepszych książek dla młodzieży (zaraz obok Atramentowej Trylogii Funke, Baśnioboru Mulla, Oro Marcel A. Marcel i paru innych tytułów - jak widać, tematyka różna, a tych tytułów wcale nie ma za wiele).

piątek, 10 czerwca 2016

Rachel Abbott "Obce dziecko".

Rachel Abbott Obce dziecko, Filia 2016

Obce dziecko Rachel Abbott powtarza schemat znany i lubiany w literaturze, ma niewielkie wady, ale sprawnie prowadzona narracja sprawia, że czytelnik dosłownie zachłystuje się lekturą.
Nic nowego na kartach tej książki, a mimo wszystko czyta się powieść z wielką przyjemnością.

Początek książki jest mocny - od pierwszych stron dużo się dzieje i dzieje się strasznie. Nikt nie chciałby znaleźć się w sytuacji Catariny i jej sześcioletniej córeczki, Natashy.
Po chwili autorka przenosi czytelnika w przyszłość - sześć lat później w pięknym domu na odludziu mieszkają sobie Emma i David z małym synkiem. Sielanka. Czy na pewno? W kolejnych rozdziałach "wypływają" nowe wątki, spokojna codzienność komplikuje się, nikt nie czuje się bezpieczny (nawet we własnym domu), a człowiek, którego (wydawałoby się) dobrze znasz, odkrywa (choć wcale nie chce) swe prawdziwe oblicze.
Nie sposób nudzić się podczas lektury, ponieważ co kilka stron pojawiają się fakty, które zmieniają obraz całości. 
Są wątki, które mogą drażnić, ale w ogólnym rozrachunku uważam Obce dziecko Abbott za powieść udaną i godną polecenia. Szkoda tylko, że jako pierwsza ukazała się w Polsce czwarta część serii, o czym dowiedziałam się po lekturze książki. Jestem, jak wspominałam wielokrotnie, zwolenniczką czytania wszelkich cyklów po kolei, a nie od środka. Nieznajomość poprzednich tytułów nie przeszkadzała mi w lekturze, ale wolałabym...pozostaje wierzyć, że kolejne tomy będą się ukazywały chronologicznie.

Okładka nie zachęca do tego, by zajrzeć do środka. To ocena subiektywna, ktoś inny może mieć odmienne zdanie, ale mnie się strasznie nie podoba. Dobrze, że niezawodna @moniokap przesłała mi ebooka, bo sama pewnie nie sięgnęłabym po Abbott, a straciłabym wtedy lekką i ciekawą lekturę, dobrą na czas, kiedy potrzebuję niezobowiązującej opowieści (wtedy najczęściej sięgam po kryminał lub thriller).

środa, 8 czerwca 2016

Rodzina bez granic, czyli Albothowie w Ameryce Środkowej.

Jest tak, że jak podróżnikom rodzi się dziecko, to zewsząd słyszą złowieszcze przepowiednie, głoszące koniec wagabundzkiego życia. Bo przecież maluchy lubią rutynę, własne łóżeczko, cieplarniane warunki, a nie spontaniczne decyzje, zasypianie pod gołym niebem, latanie samolotem, obce twarze.
Dziwię się, że ludzie trzymają się tych utartych schematów, bezmyślnie je powtarzając, choć codziennie znane i mniej znane podróżujące rodziny udowadniają, że z dziećmi można i WARTO podróżować. Maluchy najbardziej potrzebują bliskości i miłości rodziców, obojętnie czy w Krakowie, czy na Bali.


Na tę książkę czekałam niecierpliwie, tak jak wcześniej nie mogłam się doczekać Smoków i Smoczków. Z dziećmi przez Azję i Namibii Anny i Krzysztofa Kobusów. Wiedziałam, że z blogowych opowieści Ani Alboth musi powstać książka, a ja bez zastanowienia tę książkę kupię.
Zdecydowanie bardziej wolę czytać i przeglądać papierowe historie.
Rodzina bez granic... to mnóstwo zdjęć, sporo tekstu, ciekawie i fajnie opisane rodzinne podróże po Ameryce Środkowej. Dziennik życia, które jest pasją albo pasji, która jest życiem. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, ale to normalne, jeśli podróżuje się z dziećmi i bezkonfliktowe, jeśli się o tym nie zapomina i do wielu spraw podchodzi na luzie. Takie wędrowanie jest nawet ciekawsze, ponieważ dzięki dzieciom więcej dostrzegamy, zwracamy uwagę na rzeczy, które w innej sytuacji nie zainteresowałyby dorosłego globtrotera. Maluchy mogą otworzyć pewne drzwi, a na pewno ich obecność rozluźnia atmosferę i wywołuje uśmiech nawet na twarzy bardzo poważnego urzędnika. Dzieci szybko adaptują się do nowych warunków, zdobywają przyjaciół i, przy okazji, nocleg u wielodzietnej rodzinki gdzieś na trasie. Z jednego noclegu robi się kilka, bo przecież nikomu nigdzie się nie spieszy...
Świetnie się czyta książkę Anny Alboth - nawet szkoda, że tak świetnie, bo za szybko człowiek dociera do ostatniej strony, a chciałby jeszcze więcej opowieści z rodzinnych wojaży. Może jest szansa na kolejny tytuł z podróży już odbytej albo zupełnie nowej? 
Kupiłam książkę w dniu premiery i od razu przeczytałam - niech to będzie najlepszą rekomendacją dla Rodziny bez granic....

piątek, 27 maja 2016

Kącik czytelnika.

Hortulus. Dobrzyca. 
Kiedy robi się ciepło, uciekam z domu.
Szukam miejsc, w których odpoczywam i mogę cieszyć się bliskością natury.
Częściej fotografuję zwykłą - niezwykłą codzienność.
Ostatnio trafiłam pod Koszalin, do pięknych ogrodów Hortulus.

Jako czytelnik też jestem w podróży. Z Dotknąć nieba Richarda Paula Evansa, pierwszym tomem Dzienników pisanych w drodze. Mam czasami wrażenie, że ponownie czytam Dziką drogę Cheryl Strayed. Na razie porzuciłam lekturę Dziewczyny, którą nigdy nie byłam Caitlin Moran, może w innym czasie wrócę do tej książki. Spotkania z rodziną Alboth nie mogę się już doczekać - Rodzinę bez granic w Ameryce Środkowej kupiłam w dniu premiery; odkąd śledzę ich wojaże i działania, wiedziałam, że kiedyś będę trzymała w dłoni książkę autorstwa Ani i Thomasa.

poniedziałek, 9 maja 2016

Beata Pawlikowska między światami...

Beata Pawlikowska i jej żółte karteczki, emanujące pozytywną energią, jej podróże po świecie, kompulsywne niemal spisywanie myśli, emocji, porad życiowych... Jednych Pawlikowska drażni, inni uwielbiają jej spojrzenie na świat i chętnie sięgają po kolejne książki pani Beaty, niezależnie od tego, czy dotyczą sztuki życia, czy zdrowego odżywiania.
Beata Pawlikowska jest człowiekiem wszechstronnym, ciekawym świata, pełnym energii i pasji, bardzo pozytywnym i uważnym na życie.
Mnie ostatnio, o czym pisałam przy okazji wyrażania opinii na temat Sztuki prostoty Loreau czy Minimalizmu po polsku Mularczyk - Meyer, ta UWAŻNOŚĆ NA ŻYCIE, BYCIE TU I TERAZ, DBANIE O SIEBIE bardzo urzeka i dlatego z wielką przyjemnością czytam książki, które pokazują, jak żyć piękniej, spokojniej, głębiej.


Między światami Beaty Pawlikowskiej to książka, w której autorka ponownie opowiada o swoich życiowych doświadczeniach. Nie skupia się jednak na jednym aspekcie funkcjonowania, ale porusza wiele tematów. Pisze o ewolucji w postrzeganiu własnej osoby, o sposobie odżywiania się, o podróżach. O tym, co znaczy być bogatym i kto naprawdę jest biedny. Znalazłam wiele akapitów, które domagały się podkreślenia, zapisania (na żółtej karteczce:)), podzielenia się z innymi.
Książka jest trochę kompilacją, trochę podsumowaniem, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, choć wiem, że autorka ma jeszcze wiele do powiedzenia i Między światami nie jest ostatnim tytułem w jej twórczości.

Jestem świeżo po lekturze nie tylko Między światami Pawlikowskiej, ale również Smaku szczęścia Agnieszki Maciąg i Możesz uzdrowić swoje życie Louise L. Hay. Przede mną spotkanie z książką Ajurweda. Tajemnice medycyny holistycznej Deepak Chopra.
W międzyczasie podczytuję powieści (obecnie Vernon Subutex Despentes, dzięki uprzejmości @moniokap), ale potrzebuję książek, które porządkują mój świat. W tym momencie życia odnajduję siebie w rytmie slow i szukam w codzienności harmonii. Uczę się bycia tu i teraz, coraz częściej widząc sens w takim odbiorze świata, który nie odwraca się w stronę przeszłości i nie spogląda zbyt często w przyszłość. Jestem teraz. Skupiam się na tym, by dzień był dobry, by spędzić go z bliskimi memu sercu ludźmi, nie marnuję czasu na oglądanie telewizji, zaprzyjaźniam się z jogą. Szukam inspiracji. Czytam książki, dzięki którym czuję się lepiej, które mnie wzmacniają, pokazując mądrą drogę, na której mogę wydeptać własne ścieżki. Lubię takie tytuły, z których czerpię pozytywną energię, bo bardzo wierzę w siłę myślenia i w holistyczne spojrzenie na człowieka, na świat.
Lubię Beatę Pawlikowską.

piątek, 29 kwietnia 2016

Deborah Rodriguez "Kawiarenka w Kabulu"

Deborah Rodriguez
Kawiarenka w Kabulu
Nasza Księgarnia, 2013

To byłaby ciepła opowieść o codzienności ludzi w różnym wieku, którzy pracują lub spędzają czas w kawiarni. Myślę, że wtedy książka miałaby marne szanse na zwrócenie mojej uwagi. Jednak miejsce, w którym autorka osadziła swą opowieść, sprawia, że nie możesz traktować "Kawiarenki w Kabulu" jak pierwszego z brzegu czytadła.
Ciepło pozostaje, ponieważ relacje międzyludzkie ogrzewają rzeczywistość, której składnikiem jest niepewność i strach.

Deborah Rodriguez splata losy emigrantów i rodzimej ludności, w subtelny sposób podejmując trudne tematy, nieodłącznie związane z kulturą islamską.
Akcja powieści toczy się spokojnie. Można poznać bohaterów, zaprzyjaźnić się z nimi, zaangażować się w codzienne życie mieszkańców Kabulu.
W kawiarni, prowadzonej przez 38 - letnią Amerykankę, pomimo toczącej się na zewnątrz wojny i częstych zamachów bombowych, udaje się utrzymać ciepłą i przyjazną atmosferę.
W tym miejscu niektórzy znajdują schronienie, inni miłość, kolejni przyjaciół. W kawiarence, podczas Bożego Narodzenia, mogą poczuć magię świąt, mimo że znajdują się daleko od domu i od dawna nie widzieli krewnych i najbliższych.

Deborah Rodriguez swą opowieść zbudowała na kanwie historii, których wysłuchała podczas pracy w kabulskim salonie fryzjerskim i w kawiarni. Dzięki temu przekazała w ręce czytelników nie tylko ciekawą książkę, ale również książkę wartościową, w której udało jej się przybliżyć kulturę, tak inną od europejskiej.





poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka"

Elena Ferrante
Genialna przyjaciółka
Sonia Draga, 2014

Jestem daleka od tego, by zachwycać się książką włoskiej autorki. Uważam, że pierwsza część cyklu powieści, opowiadających o przyjaźni dwóch kobiet, to ciekawa lektura, ale nie wyjątkowa czy genialna. Być może, jak głosi społeczność blogerów, dopiero po przeczytaniu całości, docenia się piękno opowieści Ferrante. Będę miała okazję przekonać się, czy to prawda, bo mam w planach lekturę pozostałych książek. Zaciekawiła mnie historia Eleny i 

Lili, ale nie na tyle, by "rzucać się" na kolejną część cyklu. Przy okazji, bez pośpiechu, przeczytam Historię nowego nazwiska.

Powieść Eleny Ferrante wciąga. Przyznaję.
W książce włoskiej pisarki próżno szukać nowych wątków literackich, odkrywczej fabuły, momentów zaskoczenia. Jej powieść przenosi czytelnika do lat 50-tych XX wieku, na przedmieścia Neapolu, gdzie jest biednie, życie codzienne toczy się stałym trybem pracy i odpoczynku, a dzieci dorastają w poczuciu, że ich egzystencja nie będzie się różnić od życia rodziców. Tylko nieliczni mają szansę dostać się do lepszej szkoły, dzięki której, być może, odmienią swoją przyszłość. Dzieciństwo na przedmieściach Neapolu nie jest sielskie i beztroskie.
Powieść włoskiej pisarki ukazuje przede wszystkim podziały społeczne, które tworzą się między tymi, którzy mają pieniądze a tymi, którym tych pieniędzy wiecznie brakuje. Autorka zadaje pytanie o to, co jest ważniejsze/cenniejsze/bardziej przydatne - wykształcenie (dostępne dla nielicznych) czy odpowiednie znajomości i umiejętność wykorzystania okazji.

Elena Ferrante jest pisarką intrygującą i tajemniczą. Właściwie może być pisarzem, ponieważ nikt nie wie, czy pod tym pseudonimem ukrywa się kobieta, czy mężczyzna. Budzi zainteresowanie, nie afiszując się w mediach, nie pokazując twarzy. Dla czytelnika tożsamość autora nie ma większego znaczenia, najważniejsza jest opowieść, którą stworzył. I przyznaję, że Ferrante napisała ciekawą historię (właściwie początek historii), ale podobnie, jak w przypadku przeczytanych przeze mnie wcześniej powieści (np. Dziewczyna z pociągu Hawkins; Dziewczyny, które zabiły Chloe Marwood), nie uważam, aby w tej książce było "coś" wyjątkowego, nowatorskiego, na tyle pięknego, by usprawiedliwić medialny szum wokół tytułu.

wtorek, 15 marca 2016

Miriam Collee "W Chinach jedzą księżyc".



Miriam Collee 
W Chinach jedzą księżyc
Pascal, 2014

Okładka mnie urzekła, przyznaję. Książka okazała się sympatyczną opowieścią o Szanghaju z punktu widzenia Niemki, która wylądowała w tym kraju z mężem i trzyletnią córeczką. Autorka próbuje polubić to miejsce, ale nie jest łatwo. Po czasie przyzwyczaja się do otaczającej rzeczywistości i zdarza jej się zachwycić Chinami, ale i tak czuć w trakcie lektury, że bardziej męczy się niż cieszy inną kulturą.

Myślę, że podobnie jak Miriam, nie mogłabym się odnaleźć w azjatyckiej betonowej dżungli, w której wszystko (dosłownie wszystko) funkcjonuje inaczej niż w dżungli europejskiej. Ludzie wyrzucają śmieci przez okno i wychodzą z domu w piżamach (znak luksusu); dorosłe kobiety spacerują po ulicach miasta z torebkami, na których widnieje Hello Kitty; zanieczyszczenie powietrza przekracza wszelkie normy; z kranu leci żółta woda; w parkach próżno szukać zieleni, a na nielicznych placach zabaw nie ma huśtawek. Jak żyć? Miriam nie zna języka chińskiego, a mieszkańcy Szanghaju, z którymi się styka, nie znają języka angielskiego. Każdy dzień przynosi nowe niespodzianki, niekoniecznie miłe, co z jednej strony bywa ekscytujące, ale częściej męczy i wywołuje frustracje. W tym otoczeniu najlepiej czuje się trzyletnia córeczka Niemców - dom jest tam, gdzie są rodzice.

Zaletą książki jest na pewno styl autorki, która lekko i z humorem opisuje perypetie Europejki w Azji. Relacja z pobytu w Szanghaju może momentami zniechęcić do podróży w ten rejon świata, ale wzbogaca wiedzę na temat codzienności mieszkańców wielkiego miasta. Fajna opowieść, z którą przyjemnie spędziłam dwa popołudnia.

piątek, 11 marca 2016

Dominique Loreau "Sztuka umiaru".




Dominique Loreau 
Sztuka umiaru
Czarna Owca, 2014

Żyjemy w tak "zrobotyzowanym" świecie stale rozwijającej się technologii, że jesteśmy coraz bardziej spragnieni rzeczy, które zbliżają nas do innych ludzi, karmią naszą duszę, pozwalają docenić uroki życia, nie spieszyć się, choć przez chwilę nie zajmować się sprawami świata zewnętrznego, pobyć w ciszy i spokojnie porozmyślać.

W Sztuce prostoty autorka skupiła się przede wszystkim na umyśle, ciele i aspekcie materializmu. W Sztuce umiaru pisze głównie o jedzeniu, o podejściu do codziennych posiłków, o minimalizmie w kuchni. Na końcu książki podaje proste, sprawdzone przepisy na potrawy, które ucieszą zmysły. 

Warto przeczytać, ale zdecydowanie polecam rozpocząć spotkanie z Dominique Loreau od Sztuki prostoty. Dla mnie ten tytuł jest ciekawszy i bardziej inspiruje do zmiany. Poza tym to, o czym przeczytałam w Sztuce umiaru, wiem od dawna. Należę do osób, które wierzą w dobroczynne działanie pożywienia, którym karmimy nie tylko ciało, ale i duszę. Podpisuję się pod hasłem "jesteś tym, co jesz". Nie odmawiam sobie tego, co lubię, nie głodzę się, nie umartwiam. Wiem, że wystarczy zrezygnować ze śmieciowego jedzenia, mądrze wybierać produkty wrzucane do sklepowego koszyka, nie kupować gotowych dań i częściej samodzielnie (lub z pomocą bliskich) przyrządzać potrawy, by nie musieć martwić się kaloriami i kilogramami. Do tego przekonuje Loreau w swojej książce.

Udowodniono, że organizm ludzki potrafi bardzo szybko odzwyczaić się od produktów, których człowiek nadużywa. Sama doświadczyłam tego, będąc w pierwszej ciąży, kiedy przez kilka miesięcy nie jadłam słodyczy. Moment, w którym po przerwie poczęstowałam się wafelkiem, był straszny; niemal zwymiotowałam to, co zjadłam i uznałam, że jest to obrzydliwe, choć wcześniej tego samego kokosowego wafelka bardzo lubiłam. Podobnie jest z przyzwyczajeniem do soli, którą zjadamy w nadmiarze i z wieloma innymi produktami. Staram się wprowadzać zmiany w obrębie własnej rodziny i nie wyłuszczam nikomu z zewnątrz zasad zdrowego podejścia do życia, ponieważ w większości przypadków spotykam się z niezrozumieniem. Jak pisałam wcześniej, ludzie wolą iść do lekarza, wziąć tabletkę i ponarzekać na samopoczucie niż wprowadzić zmiany w codziennej diecie. Nie wiem, czy nie wierzą w holistyczne spojrzenie na życie (ja bardzo wierzę) czy są leniwi. Teksty typu "na coś trzeba umrzeć", "nie jestem królikiem, nie będę jadł zielonego", "to, co zdrowe, jest niedobre" utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że ludzie, którzy je wypowiadają, nie mają pojęcia, o czym mówią.

Dominique Loreau nie wygłasza prawd objawionych. To, o czym pisze, to proste, znane od pokoleń zasady zdrowego żywienia, które zatarły się w obliczu nadmiaru towarów dostępnych w sklepach. Autorka zaznacza, że pierwszym etapem sztuki umiaru w jedzeniu jest zrozumienie różnicy między głodem i sytością; rozpoznawanie potrzeb organizmu. Wystarczy proste jedzenie i przyjazna atmosfera przy stole. Pamiętajmy, że mniej znaczy więcej i to, czym karmimy nasze ciało, ma ogromne znaczenie dla ogólnego samopoczucia.

niedziela, 6 marca 2016

Linda Green "Mamifest".

Linda Green Mamifest Świat Książki, 2015

Od niedawna całkiem nieźle radzę sobie z porzucaniem książek, które mnie nie zainteresowały. W porównaniu do lat poprzednich, kiedy to nie potrafiłam odłożyć kiepskiej lektury w przeświadczeniu, że jak już zaczęłam czytać, muszę skończyć, by mieć swoje zdanie na temat danego tytułu czy twórczości autora. Na szczęście teraz ważniejszym jest dla mnie spędzenie czasu z wartościową książką i dlatego dokonuję ostrej selekcji, wybierając kolejną lekturę. Zmieniłam również podejście do kupowania książek z "pod wpływem promocji/okładki/widzimisię/itp." na "czy na pewno potrzebuję/chcę/wzbogacę się, nabywając ten tytuł". Dlatego obecnie kupuję mniej (posiadanie czytnika zdecydowanie pomaga w tym, aby ograniczać nabywanie tradycyjnych książek), a te tytuły, które już mam, jeśli nie zachwycają, trafiają do biblioteki.

Tam właśnie powędrowała powieść Lindy Green. Zmęczyłam Mamifest i stwierdzam, że naprawdę nie lubię tego typu literatury. Podczas lektury czułam, że autorka nie szanuje czytelnika i uważa, że wystarczy zagrać na emocjach i będzie ok. To tak nie działa, przynajmniej na mnie nie działa.
Dobiła mnie rozpisana na czynniki pierwsze "scena z tamponem", kiedy to jedna z bohaterek miesiączkuje, tamponów do torebki nie wrzuciła, a zaraz bierze udział w telewizyjnej debacie. Co robić? Automatów z tamponami w zasięgu wzroku brak, a najbliżej siedzą dwie kobiety z przeciwnej partii, z którymi się przecież bratać nie będzie. Ale jednak kobiety, więc...inteligentnie podchodzi do pierwszej, na oko osiemdziesięcioletniej i szeptem pyta o produkt pierwszej potrzeby. Ta patrzy na nią z politowaniem i mówi, że w jej wieku o tamponach się już nie myśli. Podchodzi więc do drugiej, która, na szczęście, dysponuje odpowiednim środkiem higieny, więc super, sytuacja uratowana, ale...tampon jest przecież innej firmy niż te, których używa zainteresowana; poza tym przyjęła pomoc z ręki "wroga" (te dylematy!). No nic, nie ma wyjścia. Puenta po użyciu tamponu? Na szczęście w środku wszystkie jesteśmy takie same. Amen.

Dlaczego przeczytałam tę powieść do końca, choć kilkakrotnie miałam ochotę porzucić lekturę? Dobre pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi. Nie polecam. Szkoda czasu i energii.


czwartek, 3 marca 2016

Dominique Loreau "Sztuka prostoty"

Książka Dominique Loreau pięknie wpisała się w mój aktualny stan ducha. Autorka jest bardziej radykalna w sądach niż czytana przeze mnie wcześniej Anna Mularczyk - Meyer (Minimalizm po polsku), w paru kwestiach mam nieco inne spojrzenie na świat niż Loreau, ale Sztuka prostoty okazała się ważną książką i poczyniłam wiele notatek podczas lektury.

Dominique Loreau Sztuka prostoty,
Czarna Owca 2013
Minimalizm, którym ostatnio bardzo się interesuję, to punkt wyjścia opowieści Dominique Loreau. Autorka inspiruje do zmiany, garściami czerpiąc z filozofii Japonii, w której od ponad dwudziestu lat mieszka. Sztukę prostoty podzieliła na trzy części: Materializm i minimalizm, Ciało oraz Umysł. Łatwo się domyślić, że w pierwszej części Loreau zajmuje się głównie krytyką materializmu. Pisze o społeczeństwach nadmiaru: dóbr materialnych, wyborów, pragnień i pokarmu.

 Obfitość nie uczy wdzięku ani elegancji. Niszczy duszę i pozbawia wolności. Prostota zaś rozwiązuje wiele problemów. Miej mało rzeczy - będziesz mogła poświęcić więcej czasu swojemu ciału. A gdy poczujesz się dobrze w swojej skórze, będziesz mogła zapomnieć o sprawach ciała i zająć się kwestiami duchowymi.

Autorka wspomina o tym, że nasza kultura nie toleruje tych, którzy wybierają skromne życie, ponieważ minimaliści mogą stanowić zagrożenie dla konsumpcyjnej gospodarki. Zazwyczaj ci, którzy funkcjonują w rytmie slow i rezygnują z wielu "dóbr" współczesnej cywilizacji są postrzegani jako dziwacy i muszą się mierzyć z krytyką (nawet najbliższych), więc przejście na stronę (jasną stronę!) minimalizmu wymaga determinacji. 

Zmieniać się to znaczy żyć. Jesteśmy naczyniem, a nie jego zawartością. 
Pozbycie się własności może człowiekowi pomóc w staniu się tym, kim chciałby być.
Wzbogacaj raczej swoje ciało we wrażenia, serce w uczucia, 
a umysł w wiedzę niż swoje życie w przedmioty.

W drugiej części Sztuki prostoty Loreau zajmuje się ciałem. Podaje sprawdzone rady, jak zadbać o ciało, nie korzystając z powszechnie dostępnych kosmetyków, zawierających mnóstwo niepotrzebnych składników, które nie są dla nas ani dobre, ani zdrowe. Często zapominamy, że to, co rozsmarowujemy na twarzy, wnika w skórę i może być dla organizmu szkodliwe. Niektóre z jej rad mnie nie przekonały, ale najważniejsze w tej części jest zwrócenie uwagi na to, że warto troszczyć się o siebie i celebrować codzienne czynności pielęgnacyjne.

Dominique Loreau pisze o tym, jak żyć skromniej, uważniej, piękniej. Jak cieszyć się małymi przyjemnościami. W codzienności jest wiele piękna, którego często nie dostrzegamy, goniąc za tym, co głośne, spektakularne, krzykliwe.

Każdy kolejny dzień jest jedyną rzeczą, którą naprawdę mamy. Nasze życie to dziś; nie wczoraj, nie jutro. Czas jest świętym teraz. Jeżeli nie potrafimy korzystać z chwili obecnej, nie uczynimy tego także w hipotetycznej przyszłości. Ważny jest jednak nie tylko fakt, że mamy czas. Ważna jest także jakość chwil.

Cudownie autorka w kilku zdaniach zamknęła to, co najważniejsze w modzie.

Styl jest tym, co ubiera myśl. Indywidualny styl potrafi powiedzieć "nie" wybrykom mody. Łączy to, co nosisz z tym, kim jesteś. Moda się zmienia. Styl pozostaje. Moda jest spektaklem. Styl jest ostoją prostoty, piękna, elegancji. Modę się kupuje. Styl się ma. Styl jest darem.

Mogłabym zasypać Was cytatami, które uznałam za ważne i inspirujące. Dodam jeszcze dwa - jeden to właściwie bardzo trafne pytanie, które powinien zadać sobie każdy, bo wiele w nim prawdy. W minimalizmie najważniejszy jest umiar w każdej dziedzinie życia, uważne bycie tu i teraz, profilaktyka.

Dlaczego akceptujemy wysoki poziom cholesterolu, nadmiar kilogramów, wysokie ciśnienie, pozbawioną blasku, pokrytą plamami skórę, zniekształcone stawy, wizyty u lekarza jako nieuniknioną konsekwencję wieku, a odrzucamy zmianę trybu życia, przyzwyczajeń i sposobu odżywiania?

W tym jednym pytaniu jest tak wiele prawdy. Codziennie stykam się z ludźmi, którzy wolą zjeść tabletkę, ponarzekać na stan zdrowia, a jakakolwiek propozycja zmiany (np. diety) witana jest z niesmakiem. Łatwiej połknąć tabletkę.

Naszym celem byłoby nie "mieć", ale "być". Oczywiście, niemożliwe jest nieposiadanie niczego, bo sprowadzałoby się ono do uzależnienia od innych. Jak tłumaczy słusznie filozof i psychoanalityk austriacki, Erich Fromm, patrzeć na kwiat to żyć w stylu "być". 
Zerwać kwiat to żyć w stylu "mieć".

*Zdania pisane kursywą to cytaty z książki Sztuka prostoty Dominique Loreau.

środa, 24 lutego 2016

Autoportret z Lisiczką.


Marta Fox Autoportret z Lisiczką Mała Kurka, 2013

Ta kobieta żyje także po to, bym poczuła się mniej pojedynczo - pisze Marta Fox o Zofii Chądzyńskiej, pisarce, tłumaczce prozy Julio Cortazara. Mogłabym skopiować te słowa i użyć ich, wspominając autorkę Autoportretu z Lisiczką albo Sonię Raduńską. Czytając książki tych kobiet czuję się, jakbym rozmawiała z bliskimi osobami, bratnimi duszami, które ubierają w słowa moje myśli. Znajomość z Martą Fox rozpoczęłam wcześnie, w szkole podstawowej, wypożyczając z biblioteki niewielkich rozmiarów powieści Agaton Gagaton i Batoniki Always miękkie jak deszczówka. Dziś nie pamiętam, dlaczego te książki mają takie tytuły, nie przypominam sobie ich treści, ale na początku nauki w liceum sięgnęłam po mini powieści z serii Pierwsza miłość i już wtedy twórczość pisarki stała się bliska memu sercu. Jednak totalnie zawładnęła mną książka Wielkie ciężarówki wyjeżdżają z morza, do której chcę po latach wrócić i przekonać się, czy nadal każde słowo tej powieści jest równie ważne jak wtedy, gdy miałam szesnaście lat. Wielkie ciężarówki... to pierwsza powieść dla dorosłych w dorobku Marty Fox. Jeden z egzemplarzy, które mam na półce (są dwa) jest zapisany czerwonym cienkopisem, całe akapity są podkreślone, autorka lubi czerwień.
Przeczytałam niemal wszystko, co wyszło spod pióra pisarki. Nie znam jej najnowszych powieści dla młodzieży (np. Iza Anorektyczka, Zołzunie), na swój czas czeka książka Zuzanna nie istnieje. Uwielbiam Ogrodników Północy, Czerwień raz jeszcze daje czerwień, Nie jestem, która wszystko zniesie, Magda.doc. Teraz do tego grona dołącza Autoportret z Lisiczką. 

Autoportret... to podróż przez życie pisarki, czytelnika, matki, wrażliwca. To spisane na papierze chwile fascynacji, podróży, rozmów, myśli. To portret człowieka zaangażowanego, który wie, co jest dla niego w życiu najważniejsze. Chciałam sobie dawkować poszczególne teksty, ale nie umiałam. Jak zaczynam czytać Martę Fox, czytam zachłannie, rzucając się na słowa.

Czy to możliwe, że aż tyle przeżyłam? Ile zataiłam? Ile przeinaczyłam, podkolorowałam, by pokazać siebie w dobrym świetle? Mam nadzieję, że w labiryncie słów, wydarzeń, obrazów i książek mój Czytelnik odkryje coś, co zasłuży na jego pamięć.

Podzielam miłość Marty Fox do Julio Cortazara, Jeanette Winterson, Zofii Chądzyńskiej, do filmu Tajemnica Brokeback Mountain. I jeszcze kilka innych miłości podzielam.

niedziela, 21 lutego 2016

Morderstwa w Sandhamn.

Viveca Sten Na spokojnych wodach Czarna Owca, 2014 ; Viveca Sten W zamkniętym kręgu Czarna Owca, 2015


Po książki szwedzkiej pisarki sięgnęłam nie tylko dlatego, że lubię skandynawskie kryminały. Wybrałam tę konkretną autorkę, ponieważ szukałam sagi kryminalnej, która wypełni pustkę po książkach Camilli Lackberg. Jo Nesbo, Asa Larsson, Yrsa Sigurdardottir, Jorn Lier Horst to świetni pisarze, których powieści czytam, ale brakuje mi w ich twórczości rozbudowanego wątku obyczajowego.

Saga o Fjallbace to nie tylko ciekawe kryminały, ale przede wszystkim historie życia mieszkańców małego miasteczka, których losy nieustannie się splatają. Jeśli czyta się powieści Lackberg chronologicznie można zżyć się z bohaterami, przeżywać ich rozterki i w kolejnych książkach chętnie wracać do miejsca, które coraz lepiej się zna. Wątek kryminalny również jest istotny, tym bardziej, że autorka z tomu na tom konstruuje ciekawsze historie, w których zawsze to, co dzieje się dziś ma swój początek w przeszłości. Jednak mnie do powieści szwedzkiej pisarki przyciągają ci bohaterowie, którzy występują w każdej książce. Podobnie czytam kryminały Katarzyny Puzyńskiej, chętnie wracając do Lipowa. Podobnie pisze Viveca Sten, która miejscem akcji swoich powieści uczyniła wyspę na Archipelagu Sztokholmskim.

Mała społeczność i spokojne Sandhamn, gdzie mieszkańcy miast spędzają wakacje. Spokój burzą morderstwa, a śledztwo prowadzi inspektor Thomas Andreasson z policji w Nacce. W pierwszej części cyklu Na spokojnych wodach giną ludzie, którzy na wyspie pojawili się z nieznanych (do czasu) powodów; w drugim tomie W zamkniętym kręgu zastrzelony zostaje adwokat, wiceprezes Szwedzkiego Królewskiego Klubu Jachtowego, który letnie miesiące od lat spędzał na wyspie.
Śledztwo w obu książkach toczy się jednym torem, a życie głównych bohaterów, do których należą m.in. Thomas, jego przyjaciółka Nora z rodziną, współpracownicy Thomasa, jest niemniej ważne od wątku kryminalnego.

Przyznaję, że Camilla Lackberg ciekawiej konstruuje swoje historie. Retrospekcja, którą wykorzystuje w każdej swojej książce, sprawia, że śledztwa są bardziej zagmatwane i rozwiązanie zagadki wymaga więcej pracy. Viveca Sten nie komplikuje - jest zbrodnia, policja prowadzi dochodzenie, czytelnik w pewnym momencie już wie (a przynajmniej domyśla się), kto zabił. W dwóch powieściach, które przeczytałam, autorka nie sięga daleko w przeszłość. W trakcie dochodzenia wychodzą na wierzch różne tajemnice i zazwyczaj okazuje się, że ofiary nie były tak prawe, jak je postrzegano, ale drastycznych wątków nie ma. Mnie się dobrze czyta książki Sten i na pewno sięgnę po kolejne tomy Morderstw w Sandhamn. Nie są to kryminały "z krwi i kości", ale książki obyczajowe z wątkiem kryminalnym. Jeśli się o tym nie zapomni w trakcie lektury, nie dozna się rozczarowania spokojną fabułą i z przyjemnością będzie można zanurzyć się w ciekawą historię.

piątek, 19 lutego 2016

Szary domek.


Herbatkowe Miastko. Ładna nazwa. Mogłabym w takim miasteczku zamieszkać. I codziennie rozmawiać z Wiatrem, czytać książki zgromadzone na strychu i podejmować gości gorącą herbatą.
Ciepło tu. Przytulnie. Od razu czujesz, że jesteś w tym miejscu mile widziany.
Szary Domek szuka przyjaciela i nie ma szczęścia do ludzi, którzy przychodzą z wizytą. Czuje się zagubiony wśród kolorowych domów, zaprasza więc do siebie coraz to nowych mieszkańców. Jednak ani Noc, ani Szary Wilk, ani Wiedźma, ani Niszczydom nie są w stanie wypełnić pustki w sercu bohatera. Wiatr dodaje mu otuchy, przegania samotność. Wiatr jest przyjacielem. I nie tylko Wiatr. Ktoś jeszcze niemal niezauważalnie, ale codzienne myszkuje po kątach i opiekuje się Szarym Domkiem. Domowy Duszek nie czuje się wyjątkowy; łatwo go przegapić, bo jest szary i niepozorny, więc wychodzi z ukrycia, kiedy Domek śpi. Do czasu...

Opowieść Katarzyny Szestak zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie. Napisana pięknym, poetyckim językiem, ładnie zilustrowana przez Natalię Jabłońską, potrafi zachwycić i młodego, i nieco starszego czytelnika. Szary Domek opowiada o samotności, tęsknocie, byciu potrzebnym i kochanym. O tym, że to, co wyjątkowe łatwo przegapić w codzienności. O znaczeniu małych gestów.


czwartek, 18 lutego 2016

O powieści Pauli Hawkins.

Paula Hawkins Dziewczyna z pociągu Świat Książki, 2015



Powieść Pauli Hawkins, o której chyba wszyscy słyszeli, nie wyróżnia się niczym szczególnym. To zgrabnie skonstruowana historia obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Nie jest ani bardzo dobra, ani bardzo zła. Przeciętna. Jak wiele innych powieści. Odpowiednie osoby rozsławiły ten tytuł kilka tygodni przed pojawieniem się książki na półkach w polskich księgarniach i dzięki temu obok Dziewczyny z pociągu mało kto przeszedł obojętnie.
To ciekawa historia, ale thrillerem psychologicznym bym jej nie nazwała. Akcja jest raczej statyczna i czytelnik czeka na gwałtowny zwrot, bo przecież coś powinno się wydarzyć i nawet wydarza się, ale jakoś niemrawo i przechodzi się nad tym do porządku dziennego, bez rumieńców i zatracenia w czasie.

Rachel codziennie dojeżdża do pracy pociągiem. Każdego dnia o tej samej godzinie wsiada do pociągu i przez okno obserwuje życie innych ludzi. Niektórych "zna" już bardzo dobrze, widuje ich regularnie, ale tylko jej się wydaje, że to, co widzi, jest prawdziwe. Każdy z nas skrywa tajemnice, sama Rachel prowadzi grę pozorów, przez którą ma nie tylko problem z nadużywaniem alkoholu, ale przede wszystkim z postrzeganiem rzeczywistości. 

Dobrze się czyta Dziewczynę z pociągu; fabuła jest na tyle ciekawa, że nie odczujecie znudzenia lekturą. Ale o co tyle szumu? Jakby każda "tylko" dobra powieść osaczała z każdej strony jeszcze przed premierą, utonęlibyśmy w zalewie czytadeł i nie starczyłoby czasu na nic innego. Nie czepiam się, bo przeczytałam, a nie musiałam, ale bez przesady, bez przesady...

Film z Emily Blunt w roli głównej obejrzę, oczywiście...

wtorek, 16 lutego 2016

Kasieńka.

Sarah Crossan Kasieńka Dwie Siostry, 2015



Czytasz ze ściśniętym gardłem, na bezdechu. Czujesz niepewność, strach i niemoc nastoletniej bohaterki, odbierasz emocje jej nieszczęśliwej matki. Razem z Kasieńką i Olą próbujesz przystosować się do nowej rzeczywistości, ale codziennie kulejesz, tracisz siły, potykasz się o nowe problemy.

Kasieńka jest jeszcze dzieckiem, ale  zmaga się z problemami dorosłych. Dojrzewanie nie jest łatwym procesem, nawet jeśli w życiu dziecka nie zachodzą nagłe zmiany. Co dzieje się w głowie trzynastolatki, gdy z dnia na dzień wyjeżdża z Polski do Anglii, trafia do nowej szkoły, jej angielski nie jest perfekcyjny, a jedyna bliska osoba to nieszczęśliwa, porzucona przez męża, mama? Tytułowa bohaterka to wrażliwa dziewczyna, która pragnie wrócić do Gdańska, nawet jeśli cel tymczasowej emigracji (odnalezienie ojca) nie zostanie osiągnięty. Czuje się zagubiona, momentami zaszczuta przez nowe koleżanki i jedyną odskocznią od codziennych nieprzyjemności jest dla Kasieńki pływanie. Na basenie poznaje Williama, a w domu często czeka na nią ciemnoskóry Kanoro - to takie dobre dusze w życiu nastolatki.

Kasieńka to szczery dziennik mądrej i wrażliwej dziewczynki, która staje się kobietą. Chce być kochana, szuka przyjaźni i akceptacji, zmaga się ze zmianami, jakie zachodzą w jej ciele. To jest opowieść, którą się przeżywa. Jak dojrzewanie.

Słowa, które pojawiają się na stronach napisanej wierszem powieści Crossan, przenikają czytelnika i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Jako mama rówieśniczki Kasieńki jestem głęboko poruszona tą historią.

niedziela, 14 lutego 2016

Sekretne życie motyli.

Joanna Onoszko Sekretne życie motyli Znak, 2011

Książka Joanny Onoszko wywołała wiele emocji, kiedy trafiła do sprzedaży, ponieważ demaskuje oszustwa, związane z dokumentowaniem pewnej wyprawy oraz oskarża znanych i nagradzanych wspinaczy. Nie da się ukryć, że afera wokół Sekretnego życia motyli "zrobiła" przeciętnej książce reklamę.
Eliza Kubacka i David Kaszlikowski uznali, że powieść narusza ich dobra osobiste. Na prośbę podróżników, oczernionych w książce, sąd zakazał rozpowszechniania tytułu do czasu wydania prawomocnego wyroku.
Niezależnie od tego, jak wiele prawdy jest w opowieści Onoszko, jej publikacja wywołała wiele burzliwych dyskusji i doprowadziła do tego, że duetowi alpinistów odebrano "Jedynkę", najbardziej prestiżową nagrodę dla polskich wspinaczy.

Pomijając temat podjęty na stronach Sekretnego życia motyli, jest to po prostu słabo napisana książka i dlatego nie czytałam jej z przyjemnością. Joanna Onoszko napisała o wyprawie na Grenlandię, której celem było nakręcenie filmu dokumentalnego o alpinistycznym wyczynie sprzed dwóch lat. Książka obfituje w skrajne uczucia, częściej negatywne. Ciężko stwierdzić, co jest prawdą, a co fikcją literacką. Jeśli większość, o czym pisze autorka, to fakty, można załamać ręce nad kłamstwami, w które my, zwykli zjadacze chleba, wierzymy. Po lekturze człowiekowi jest zwyczajnie smutno, ponieważ uświadamia sobie swoją naiwność i zaczyna weryfikować własne zachwyty. Szkoda, bo jednak podróże, wspinanie, samotne i wyczerpujące wyprawy, wymagające ogromnej determinacji, powinny zachwycać szczerością, a nie pokazywać przygładzony, oszukany świat, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nie generalizuję, ale mam za złe niektórym (wiadomo którym), że są przyczynkiem do zastanawiania się nad prawdą i fałszem w ekstremalnym podróżowaniu.

wtorek, 9 lutego 2016

O (nie) czytaniu.

Szwecja czyta. Polska czyta Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015

Ważny i potrzebny zbiór wywiadów autorek z przedstawicielami szwedzkiego i polskiego środowiska kulturalnego. Katarzyna Tubylewicz i Agata Diduszko - Zyglewska rozmawiają z wydawcami, pisarzami, bibliotekarzami, animatorami kultury.

To książka o promocji czytelnictwa, która pokazuje nie tylko obecny rozdźwięk między tym, czym jest literatura dla przeciętnego Szweda a tym, jaką rolę odgrywa książka w życiu przeciętnego Polaka. Autorki wspominają również historię obu krajów, która niewątpliwie miała wpływ na wyrobienie w mieszkańcach nawyku czytania. Szwecja jako kraj protestancki stawiała na rozwój obywateli, na naukę pisania i czytania, nie było ostrego podziału na warstwy niższe i wyższe. Natomiast katolicka Polska kształciła tylko wybranych, biedotę spychając na margines społeczeństwa i uznając, że podziału na lepszych i gorszych nie można wyeliminować, istnieje od zawsze i jest normalny. W Polsce w wiekach XVII i XVIII czytało duchowieństwo i część szlachty.
Piszę o tym w dużym uproszczeniu, mając świadomość, że Szwecja ma zdecydowanie przyjemniejsze wspomnienia z przeszłości niż Polska, ale chciałam zwrócić uwagę na podejście do człowieka i jego potrzeb. Mam wrażenie, że do dzisiaj egalitaryzm panoszy się w naszym kraju.

W Szwecji czyta 80% społeczeństwa, biblioteki świetnie funkcjonują, pisarze są odpowiednio wynagradzani, w prasie na bieżąco ukazują się recenzje świeżo wydawanych tytułów. Dla wielu Szwedów książka nie jest towarem, czytanie to wartość sama w sobie, przeżycie kulturalne, coś, co porusza, dotyka, zmienia, co rozwija nas jako ludzi (...) Żeby zachęcić kogoś do czytania, ta osoba musi chcieć stać się czytelnikiem, a żeby chcieć się nim stać, musi kojarzyć czytanie z czymś pozytywnym. To nad tym trzeba pracować - mówi Nina Frid, odpowiedzialna za projekty związane z promocją czytelnictwa.

Beata Stasińska, redaktorka naczelna wydawnictwa W.A.B., mówi o tym, że w 16% polskich domów nie ma ani jednej książki, w 15% znaleźć można tylko podręczniki; polska szkoła nie jest w stanie wyrobić nawyków czytelniczych; mamy karuzelę bestsellerów, z których po roku pamiętamy może dwa, trzy tytuły albo żadnego.
Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki, wierzy, że nawyk czytania kształtowany jest w dzieciństwie i u dorosłych ciężko go wyrobić, a obecny system edukacji to pod względem wyrabiania nawyku czytania katastrofa. Szkoła jest w stanie zniechęcić do czytania i każdą, nawet atrakcyjną lekturę, "zepsuć" archaicznym systemem, zgodnie z którym omawiana jest książka.

Naszym problemem jest niedostrzeganie, jak ważna dla rozwoju społeczeństwa jest kultura. Rząd nie inwestuje w biblioteki, które jako bezpłatne i ogólnodostępne, mogłyby stać się podstawowym źródłem kontaktu z książką. Dopóki jednak w szaroburych bibliotekach nie będą się pojawiały nowe tytuły, dopóki biblioteki "nie wyjdą" do ludzi, Polska pozostanie krajem obywateli, którzy nawet książki telefonicznej nie przeglądają, bo te już zniknęły z większości gospodarstw domowych. Tak, wiem, że Polska jest krajem na dorobku, a Szwecja to kraj dobrobytu, więc już na starcie jesteśmy na straconej pozycji, ale pomysły należy czerpać od tych, którym jest lepiej.

Na szczególną uwagę zasługuje stworzony w Szwecji projekt biblioteki Tio Tretton, stworzonej dla dzieci w wieku 10-13 lat, które wyrosły już z biblioteki dziecięcej, a są za małe na bibliotekę dla dorosłych. Do Tio Tretton dorośli nie mają wstępu, a dzieciaki mogą tu czytać, słuchać muzyki, uczestniczyć w zajęciach teatralnych. Cudne jest to, że ktoś w ogóle zainteresował się problemem i postarał się dotrzeć do nastolatków, by dowiedzieć się dlaczego większość dzieci w tym przedziale wiekowym (częściej chłopców) przestaje odwiedzać biblioteki, nawet jeśli wcześniej nie trzeba ich było do tego szczególnie zachęcać. Dano głos dzieciom i okazało się, że te nie mają ochoty przebywać w przestrzeni, wypełnionej kolorowymi poduchami i natykać się na pięciolatków, a do biblioteki dla dorosłych nie mogą się zapisać. I zaczęto szukać rozwiązania. Moja dwunastoletnia córka, która jest zagorzałą czytelniczką i regularnie korzysta z biblioteki zazdrości tego projektu szwedzkim rówieśnikom.

Obawiam się, że ta niszowa książka dotrze do osób, których do czytania nie trzeba namawiać, a nie zainteresuje tych, którzy powinni bliżej przyjrzeć się problemowi i przestać traktować kulturę jako niekoniecznie niezbędny dodatek do codziennego życia.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Minimalizm.

Minimalizm zaczyna się wraz z uświadomieniem sobie, jak niewielka część tego, co posiadamy wystarczyłaby nam do przeżycia (...) Wszystko ponad owo wystarczające minimum jest zbędnym obciążeniem. Można się tego ciężaru pozbyć i zobaczyć, co z tego wyniknie. Nie jest to jednak wykonalne, dopóki nie uwolnimy się od żądzy posiadania.

Ktoś powiedział: "Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie posiadamy, żeby zaimponować osobom, na których nam nie zależy". To gorzka refleksja, ale niestety zbyt często prawdziwa.

Anna Mularczyk - Meyer Minimalizm po polsku Black Publishing, 2014

Przypomniał mi się prezydent Urugwaju, który uważa, że szczęście daje od zawsze kilka rzeczy: miłość, rodzina, dzieci, przyjaciele. Biedni są nie ci, którzy mają mało, ale ci, którzy potrzebują wiele (...) Kiedy ja coś kupuję lub kiedy ty coś kupujesz, nie płacimy za to pieniędzmi! Płacisz godzinami swojego życia, które poświęciłeś, by na to zarobić (wywiad z tym mądrym człowiekiem przeczytałam w Wysokich Obcasach).

Autorka Minimalizmu po polsku pisze mądrze, lekko i interesująco o uważnym życiu. Dla każdego, kto czuje, że potrzebuje zmiany. Nie radykalnej, ale stopniowej. Dla tych, co chcą bardziej być, a mniej mieć, bo jak powtarzał Mahatma Gandhi bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie.

środa, 3 lutego 2016

Powidoki.

Może każde takie spotkanie, ci wszyscy przypadkowi ludzie na mojej drodze, zabierają jakąś cząstkę mnie, a ja zabieram cząstkę ich, i jedyne co po nas pozostaje, to niewyraźne, rozmazane powidoki, w których później, po latach, na próżno usiłujemy siebie odnaleźć.

Piotr Strzeżysz Powidoki Bezdroża, 2014

Lubię blog Piotra Strzeżysza.
Lubię, jak posługuje się słowami, by opisać swoje spotkania z ludźmi na różnych kontynentach.
Lubię cytaty, które wybiera, czytając książki innych pisarzy.
Bardzo pozytywny, ciepły człowiek, który nie tylko pięknie podróżuje, ale też pięknie o tym podróżowaniu pisze.
Tej książki nie da się opowiedzieć.
Tę książkę trzeba przeczytać.

niedziela, 31 stycznia 2016

Emma Donoghue "Pokój"


Emma Donoghue Pokój Sonia Draga 2011

Pierwsza część książki to teatr dwóch aktorów na ograniczonej powierzchni 11 metrów kwadratowych. Czasami, budząc niepokój, w pomieszczeniu pojawia się trzecia osoba, która uosabia zło i o której zbyt często nie rozmawia się w Pokoju. Od siedmiu lat 27-letnia kobieta i jej syn są uwięzieni w miejscu, którego nie potrafiliby wskazać na mapie. Pięcioletni chłopiec nigdy nie był na zewnątrz, więc całym światem jest dla niego Pokój. Tu się urodził, tu się bawi, tu je posiłki, tu spędza czas z Mamą. Kiedy kobietę odwiedza Stary Nick, Jack siedzi schowany w Szafie, niemal bez tchu nasłuchując, co robią dorośli. W Pokoju jest telewizor, ale Mama zaszczepiła w chłopcu przekonanie, że prawdziwy świat to ich świat, a to, co oglądają przypomina bajkę. Podobnych "kłamstw", zrodzonych na potrzeby sytuacji, kobieta stworzyła mnóstwo. Po latach uwięzienia momentami sama zaczyna w nie wierzyć. Jednak dla niej, w przeciwieństwie do Jacka, na zewnątrz kiedyś istniało i do dwudziestego roku życia uczestniczyła w normalnym życiu. Tęsknota za powrotem, myśli o ucieczce (na początku próbowała wydostać się z Pokoju, jeszcze przed narodzinami Jacka) narastają. Chłopiec jest coraz starszy i ma prawo poznać prawdę, a wściekłość w stosunku do oprawcy potęguje się z każdą kolejną wizytą Starego Nicka.

Druga część książki to codzienność po odzyskaniu wolności. Nie jest łatwo po tylu latach wrócić do życia. Dla Jacka to całkiem nowy świat, zadziwiający i przerażający. Dla Mamy jedynie przerażający. Z każdej strony przychodzi nieznane, nadmiar bodźców wywołuje strach. Spostrzeżenia chłopca na temat otaczającej go rzeczywistości są świeże, a przez to czasami zaskakujące, często trafne.

Myślę, że czas się rozprowadza po świecie cienko jak masło, po drogach i domach i placach zabaw i sklepach, tak że na każdym miejscu jest tylko troszkę rozsmarowanego czasu, a potem każdy musi pędzić do następnej porcji.
I tak samo jak patrzę na dzieci, to myślę, że dorośli ich nie lubią, nawet rodzice.
Mówią, że dzieci są śliczne i takie słodkie, każą dzieciom coś zrobić jeszcze raz, żeby mogli to sfotografować, ale nie chcą się z nimi tak naprawdę bawić, wolą pić kawę i rozmawiać z innymi dorosłymi.

Pokój Emmy Donoghue to powieść inspirowana  autentycznymi wydarzeniami i podejrzewam, że tego typu historię mogłoby opowiedzieć wiele porwanych kobiet, przez lata więzionych, seksualnie wykorzystywanych, rodzących dzieci oprawców. I taka opowieść zawsze będzie przejmująca.
Pokój czytałam z zapartym tchem. Swoisty język, jakim posługuje się Jack, a którego Mama nie koryguje, na początku zwraca uwagę czytelnika, ale z każdą stroną powieści jest coraz mniej istotny. Najważniejsze stają się emocje, odczucia bohaterów, ich determinacja w znoszeniu beznadziejnej codzienności. Dla Jacka pokój jest domem, dla Mamy - więzieniem. Oboje muszą sobie radzić w ograniczonej rzeczywistości, skazani na łaskę i niełaskę humorzastego porywacza. Czytelnik przeżywa rozterki Mamy, próbuje sobie wyobrazić siebie w jej sytuacji. Ogrom wzruszenia. Polecam.


niedziela, 24 stycznia 2016

Katarzyna Puzyńska "Więcej czerwieni".

Zadomowiłam się w Lipowie. Wróciłam do tej wsi z przyjemnością i, jeszcze zachłanniej niż w przypadku historii, opowiedzianej w Motylku, śledziłam losy śledztwa w sprawie zabójstwa kilku kobiet. Tym razem Klementyna Kopp i Daniel Podgórski od początku prowadzili dochodzenie.

Katarzyna Puzyńska Więcej czerwieni Prószyński i S-ka, 2014


W drugim tomie serii autorka przybliża postać komisarz Kopp, która jest kobietą tajemniczą i nieprzystępną, choć myśli o sobie "komiczna stara baba". Daniel Podgórski dołącza do śledztwa, prowadzonego przez komisariat w Brodnicy (w tym tomie pani Maria nie rozpieszcza syna i jego współpracowników domowymi ciastami), choć zakochany po uszy w Weronice Nowakowskiej mężczyzna żałuje, że będzie miał mniej czasu na spotkania z ulubioną kobietą. Z drugiej strony, jak wiedzą czytelnicy pierwszego tomu, ambicją szefa lipowskiego komisariatu jest praca w Brodnicy i zajmowanie się poważnymi kryminalnymi sprawami.

Nadarza się okazja, ponieważ niedaleko Lipowa, w niewielkim odstępie czasu zostają odnalezione zwłoki dwóch młodych kobiet. Policja podejrzewa seryjnego zabójcę, który brutalnie okalecza swoje ofiary. Podejrzenia padają na mężczyzn, pracujących w ośrodku Słoneczna Dolina, ale żadnemu z nich nie można niczego zarzucić. Wszelkie tropy prowadzą na manowce, a pojawiające się wskazówki tylko przez chwilę budzą w policjantach radość na rychłe rozwiązanie kryminalnej zagadki. Co więcej, giną kolejne osoby i śledztwo staje się coraz bardziej skomplikowane.

W tym tomie pojawiają się nowi ciekawi bohaterowie, jak nadkomisarz Wojciech Cybulski, który nie jest spokrewniony ze Zbigniewem Cybulskim, choć byłoby to dla niego zaszczytem oraz jego żona Żaneta i jej domniemany kochanek - dyrektor szkoły w Żabich Dołach, Eryk Żukowski. Jest jeszcze zapięta pod szyję asystentka "Żuka", jego była uczennica, Bernadetta Augustyniak, która od początku wzbudza mieszane odczucia swą przesadną skromnością. Dzieje się...

Nic nie poradzę na to, że doskonale czuję się w Lipowie i w okolicach. Zżyłam się z głównymi bohaterami, lubię klimat małej społeczności, kryminalna zagadka też wciąga. Więcej czerwieni czytałam zachłanniej niż Motylka. Obie świetne. Jak dobrze, że kolejne trzy tomy powieści czekają na domowej półce z książkami.

piątek, 22 stycznia 2016

Michael Punke "Zjawa".

Michael Punke Zjawa Sonia Draga, 2014


Pewnie nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie informacja o filmie z Leonardo DiCaprio w roli głównej. Prawda jest taka, że aktora bardzo lubię i cenię. Jednak po zapoznaniu się z literackim pierwowzorem nie jestem pewna, czy mam ochotę na wersję kinową.

Zjawa to powieść oparta na motywach życia trapera Hugh Glassa, który w 1823 roku zaciągnął się do oddziału Kompanii Futrzarskiej Gór Skalistych i wyruszył na niebezpieczną wyprawę, której koleje były nieprzewidziane ze względu na czające się ze wszystkich stron niebezpieczeństwo.

Historie o traperach, Indianach i zemście to nie to, co lubię najbardziej i czego szukam w literaturze. Jednak przyznaję, że powieść Michaela Punke czytałam z zainteresowaniem, choć obfituje w sceny brutalne i ocieka testosteronem. Takie czasy, taki klimat. Hugh Glass radzi sobie w tej atmosferze doskonale i prze do przodu nie zważając na przeciwności losu. Ma cel, a tym celem jest zemsta na dwóch kolegach, którzy nie dość, że porzucili go w lesie na pastwę Indian i dzikich zwierząt, to jeszcze okradli go ze wszystkiego, czym ewentualnie mógłby się obronić lub dzięki czemu przetrwać. Nie wiedzieli, co czynią i nie podejrzewali, jaką mocą dysponuje Glass, skoro przeżył atak niedźwiedzia grizzly.

Właściwie chciałam tylko napisać, że jako czytelniczka innego typu powieści, pozytywnie odbieram Zjawę, co może być wystarczającą rekomendacją dla tej książki.

wtorek, 19 stycznia 2016

Anne Fadiman.

Nieoczekiwanie. Bez okazji. Spontanicznie...stałam się właścicielką książki, o której od dawna marzyłam. Najbliższy memu sercu mężczyzna, widząc moje żałosne poszukiwania ebooka (wszak jestem również, od niedawna, posiadaczką czytnika) Anne Fadiman (powszechnie wiadomo, że wersja papierowa jest niedostępna, nakład wyczerpany, ceny na allegro szalone) wyciągnął książkę z jakiegoś jemu tylko znanego miejsca (naprawdę!) i mam, MAM!!! W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe mojej ukochanej Anne Fadiman, której Ex Libris. Wyznania czytelnika mogłabym czytać codziennie od nowa. MAM! I już przeczytałam z wielką przyjemnością. Gdzieś po drodze dowiedziałam się, że jest trzeci tom esejów, więc czekam niecierpliwie na polskie wydanie i kupię natychmiast, w dniu premiery, żeby później nie błądzić, nie szukać, nie rozpaczać.

Anne Fadiman W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe Znak, 2010

Esej poufały należy do grupy esejów osobistych i, podobno, jest na wymarciu. Wielka szkoda, ponieważ jego serce to rozmowa, co sprawia, że autor nie zwraca się do milionów (...) raczej do jednego czytelnika, zupełnie jakby siedzieli sobie we dwóch przy ogniu trzaskającym w kominku (...) z perspektywą długiego, strawionego na rozmowie wieczoru przed sobą. Punkt widzenia twórcy eseju poufałego jest subiektywny, rama kontekstowa konkretna, styl dygresyjny, ekscentryczność wyrazista...(s.8). Anne Fadiman napisała eseje doskonałe. Czyta się je z wielką przyjemnością, rozkoszując się erudycją, oczytaniem, skojarzeniami autorki. Wrażenie faktycznie jest takie, jakby pisarka siedziała obok, pijąc trzecią kawę i gawędziła z odbiorcą. Dopiero, gdy czytelnik dociera do finału książki i analizuje teksty źródłowe, uświadamia sobie, jak wielką pracę musiała wykonać autorka, by mógł cieszyć się tak znakomitym esejem.

Czy cokolwiek, co wyszło spod pióra Anne Fadiman może nie sprostać moim oczekiwaniom? Do Ex Libris będę wracała częściej z uwagi na ciekawszą dla bibliofila tematykę, ale jaką sztuką jest pisanie esejów osobistych o rzeczach niekoniecznie mnie interesujących (jak np. kolekcjonowanie motyli) tak, że czytam z zapartym tchem. Niesamowite. W tomie dwunastu esejów i tym razem pojawia się Anne, zafascynowana wyprawami polarnymi. Poza tym wielbicielka lodów (ja też, ja też:)) i kawy, bardziej sowa niż skowronek. Tematy różne, zawsze interesująco podane. Zamykając książkę poczułam wielki niedosyt. Już? To wszystko? Chcę więcej! Poproszę eseje Anne Fadiman przynajmniej w takiej formie jak ostatnio wydane Wszystkie lektury nadobowiązkowe Wisławy Szymborskiej.

Skowronkowatość, podobnie jak rzymski nos i nastroszone brwi, mój mąż odziedziczył po swoim ojcu, który uważał, że popełnia niewybaczalny grzech lenistwa, jeśli wstawał po pół do piątej rano. Ja sowią naturę także mam po ojcu, podzielającym przekonanie Jimmy'ego Walkera, 
że grzechem jest iść do łóżka tego samego dnia, którego się wstało (s.77).

niedziela, 17 stycznia 2016

Dorastanie Nigela Slatera.

Nigel Slater Tost. Historia chłopięcego głodu Carta Blanca 2011

Nigel Slater jest znanym i cenionym brytyjskim kucharzem i krytykiem kulinarnym. Mnie Nigel kojarzy się z prostotą, skromnością, ciepłem domowego ogniska. Kiedy oglądam Danie dnia rozkoszuję się nie tylko tym, co Slater gotuje, ale również tym, jak opowiada o jedzeniu. Program pięknie wpisuje się w stylistykę slow i, choć lubię także nadpobudliwość Jamiego Olivera, to jednak odpoczywam, wsłuchując się w kojący głos Nigela Slatera.

Tost. Historia chłopięcego głodu to autobiograficzna książka o dorastaniu w Anglii lat 60-tych i 70-tych. To również opowieść o rewolucji kulinarnej, dzięki której w domach pojawiło się mnóstwo produktów przetworzonych i gotowych dań. Gospodynie, które do tej pory spędzały w kuchni niemal cały dzień, mogły odpocząć i przygotować ekspresowe danie z puszki. Produkty te były również zbawieniem dla kobiet, które w kuchni nie potrafiły się odnaleźć. Do takich kobiet należała mama Nigela - w sklepie wybierała tylko produkty gotowe, bała się produktów świeżych, a jak od czasu do czasu miała przygotować danie samodzielnie, robiła się z tego ceremonia, nad którą wisiała nuta niepewności. Zupełnie inną kucharką okazała się gospodyni Slaterów, a później macocha Nigela, która pojawiła się w jego domu rodzinnym po śmierci mamy. Pani Potter uwielbiała gotować i wszystko przygotowywała sama, ale nie dopuszczała do kuchni nikogo, nie zdradzała swych kulinarnych sekretów. Dogadzała przyszłemu mężowi, konkurując o względy mężczyzny z jego synem, którego już wtedy fascynowała magia gotowania.

Dzieciństwo Nigela nie było sielankowe. Książka pełna jest różnych smaczków, nie tylko kulinarnych. Niektóre opowieści są tak sugestywne, że wywołują dreszcz obrzydzenia, jak historia krążącej wokół stołu miseczki z bitą śmietaną, z której każdy nabierał sobie stosowną porcję i każdy obserwował ciocię...zresztą, nie będę psuła innym przeżycia po swojemu tego fragmentu tekstu.

Czytałam tę książkę przed świętami i to idealna lektura na tę porę roku, bo przed świętami dobrze czyta się o jedzeniu, a wspomnienia Nigela Slatera są bardzo smaczne. Żałuję, że nie ma więcej, wydanych w języku polskim, książek tego znakomitego slow kucharza. Liczę na to, że prędzej czy później uda mi się przeczytać Dzienniki kuchenne.

niedziela, 10 stycznia 2016

Cienie w mroku.

Michelle Paver Cienie w mroku W.A.B. 2013
Lubię powieści, których akcja toczy się w zimnym, ciemnym, nieprzyjaznym dla człowieka miejscu. Wówczas bohater czy bohaterowie stają w obliczu wielu niedogodności, często muszą walczyć o przetrwanie i codziennie pokonywać własne słabości, z których czasami nie zdawali sobie sprawy. To siłowanie się z naturą wyzwala wiele emocji, uczy pokory i wzmacnia hart ducha.

Są historie, które opowiadają o heroicznych wyprawach. Są reportaże, opisujące te kawałki świata, gdzie ludzie rzadko zaglądają i gdzie sama pewnie się nie wybiorę. Są wreszcie fikcyjne opowieści, których akcja osadzona jest np. na Spitsbergenie, oferujące nie tylko dobrą fabułę, ale również garść faktów, związanych z tym właśnie miejscem na ziemi.

Jeśli chodzi o zamiłowanie do książek o tematyce polarnej czuję powinowactwo dusz z Anne Fadiman, autorką Ex Libris, która w eseju Moja Specjalna Półka pisze o tytułach, znajdujących się na jej wyjątkowej półce (podobno każdy czytelnik takową posiada) i są to właśnie zbeletryzowane opowieści o wyprawach, dzienniki z podróży w przesiąknięte chłodem rejony. Nie wiem, z czego wynika moje zainteresowanie tego typu pozycjami, ponieważ fanką zimna nie jestem i, kiedy mam wybór, wybieram cieplejsze klimaty, ale tylko ja wiem, jak wiele emocji dostarczyła mi lektura Moich biegunów Marka Kamińskiego czy Córki polarnika Kari Herbert. Może właśnie dlatego, że jestem mało odporna na chłód i raczej nie wybieram się na Grenlandię, lubię przynajmniej o zimnych częściach świata poczytać.

Cienie w mroku Michelle Paver to dziennik Jacka Millera, uczestnika rocznej wyprawy badawczej na Spitsbergen w lipcu 1937 roku. Jack pragnie zostać światowej sławy fizykiem i ma nadzieję, że ekspedycja przybliży go do celu. Plany są takie, że w wyprawie weźmie udział czterech mężczyzn, do Gruhuken dociera jednak troje zdeterminowanych badaczy. Wypadek sprawia, że po kilku tygodniach Jack zostaje sam w małej chatce pośrodku niczego. Musi się zmierzyć nie tylko z zimnem i ciemnością, ale przede wszystkim z własnym strachem i z wyobraźnią, która w tych warunkach potrafi stworzyć przerażające obrazy. Fabuła powieści nie jest fascynująca. Opis powtarzalnych czynności, którym oddaje się Jack wystarczy, aby był interesujący i nie nużył łaknącego zwrotu akcji czytelnika. Jednak czegoś mi w książce Paver zabrakło. Jej opowieść nie przykuła mojej uwagi tak, jak się spodziewałam. Myślałam, że atmosfera Cieni w mroku będzie gęsta od niepewności, groźna, że pojawią się dreszcze. Nic takiego się nie stało. Jednak powieść jest ciekawa i dobrze skonstruowana, więc wciągnęła.

czwartek, 7 stycznia 2016

Arka czasu.

Marcin Szczygielski Arka czasu Stentor, 2013


Jeśli dziś Morlokowie opanowali cały świat i wszystkich krzywdzą, a jutro uda się ich pokonać, trzeba będzie o tym pamiętać, żeby już nigdy w przyszłości nie pojawili się następni.

Morlokowie to bohaterowie powieści Herberta Georga Wellsa Wehikuł czasu. W książce Marcina Szczygielskiego dziewięcioletni Rafał Grzywiński, chłopiec, który dużo czyta i myśli, okupujących Warszawę Niemców utożsamia z Morlokami. Podczas lektury Rafał uświadamia sobie, że świat przedstawiony w książce angielskiego pisarza, choć pokazuje odległą przyszłość, jest znajomy. W Dzielnicy, jak wszyscy określają warszawskie getto, niemieccy żołnierze są jak Morlokowie, a Żydzi to Eloje. Kiedyś wszyscy byli do siebie podobni, nikt na nikogo nie polował. Teraz jednak wszystko się zmieniło, bo jest wojna i nagle jedni czują się lepsi od innych.
Rafał w Dzielnicy żyje trochę pod kloszem, zaopiekowany przez zaradnego Dziadzia. Wie, że obecna sytuacja nie jest normalna, ale z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy. Niebezpieczeństwo czai się za rogiem, jest biednie, ale chłopiec czuje się szczęśliwy u boku dziadka. Pewnego dnia starszy pan podejmuje decyzję o przemyceniu Rafała za mur, bo getto ma zostać zlikwidowane. Dorosły czytelnik przeżywa ból razem z Dziadziem i jego wnukiem, bo wie, co oznacza likwidacja Dzielnicy. Rafał po raz pierwszy w życiu tak bardzo się boi. Jednak nie ma czasu na tkliwe emocje, trzeba uciekać...

W wyniku nieprzewidzianych okoliczności (w czasie wojny większości wydarzeń nie dało się przewidzieć) plan ucieczki zawodzi i Rafał zostaje sam w ciemnym bunkrze nieczynnego już warszawskiego zoo. Jest przerażony, głodny, zziębnięty, a w dodatku strasznie boli go głowa, co jest skutkiem wcześniejszego rozjaśniania ciemnych włosów chłopca żrącym specyfikiem, by nie zwracał na siebie uwagi "żydowskim obliczem". Stella, która miała doprowadzić Rafała w bezpieczne miejsce, znika i więcej się nie pojawia. Na szczęście, zamiast kobiety, bunkier odwiedza Emek, który ukrywa się w zoo od trzech miesięcy, a wraz z Emkiem przychodzi Lidka - dziewczynka z tego samego domu, w którym mieszkał Rafał. Razem zawsze raźniej, szczególnie zaś w niebezpiecznych czasach. 

Arka czasu Marcina Szczygielskiego to utkana z prawdziwych historii opowieść o wojnie, o Holokauście, o okupowanej Warszawie skierowana do dzieci. To książka o tym, co najważniejsze - o przyjaźni, miłości, poczuciu bezpieczeństwa, odwadze, nadziei. O sile wyobraźni. Piękna, mądra, poruszająca. Lektura obowiązkowa nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych. Najlepiej do wspólnego czytania, bo lektura powieści może stać się wstępem do ważnej rozmowy o przeszłości.

Książki Szczygielskiego bardzo cenię i polecam.

niedziela, 3 stycznia 2016

Księgarnia spełnionych marzeń.

Katarina Bivald
Księgarnia spełnionych marzeń
Amber, 2014
Powieścią szwedzkiej pisarki można się otulić. To idealne czytadło na wieczór z ciepłą herbatą i kocem. Dla każdego mola książkowego.

Moje oczekiwania wobec Księgarni spełnionych marzeń nie były wysokie. Spodziewałam się lekkiej i przewidywalnej historii, w której, obok mieszkańców małego miasteczka, bohaterami są książki. Nie myliłam się.

Sara jest 28-letnią Szwedką, która przybywa do Iowa, by poznać Amy, z którą korespondowała. Jednak po przyjeździe do Ameryki kobieta odkrywa, że koleżanka, u której miała gościć, umarła. Przyjaciele Amy nie mają nic przeciwko temu, by Sara zamieszkała w jej domu i została na jakiś czas w Iowa. Sara, z braku pomysłu na dalsze życie (właśnie zakończyła pracę w księgarni i nie ma perspektyw na nową posadę, dlatego chętnie wyjechała ze Szwecji), zgadza się pomieszkać w Broken Wheel, choć nie czuje się tu, przynajmniej na początku, komfortowo. Niektórzy z mieszkańców są wobec "nowej" bardzo życzliwi, inni niekoniecznie chcą rozmawiać z "obcą".
Sara błąka się z miejsca na miejsce i nie może sobie znaleźć zajęcia. W trakcie przeglądania pokaźnej biblioteczki w domu Amy wpada na pomysł otwarcia księgarni z książkami zmarłej korespondencyjnej przyjaciółki. Znalezienie lokalu nie jest problemem, ale czy w miasteczku, w którym nikt nie czyta książek, przetrwa księgarnia?

Księgarnia spełnionych marzeń to urocza opowieść o miłości do czytania. To również historia o relacjach międzyludzkich, o więziach, które powoli budują zaufanie i o tym, że nie tylko w książkach można spotkać piękną miłość i nawiązać dobre kontakty z innymi ludźmi. Sara, która do tej pory chowała się przed światem za okładkami ukochanych powieści przekonuje się, że prawdziwe życie może być ciekawe, pełne wrażeń, a bohaterowie literaccy nie mają monopolu na spełnianie pragnień.

Katarina Bivald napisała historię przewidywalna i prostą, w której z  jednej strony atmosfera małej społeczności dusi, z drugiej strony - koi. Dla mnie najważniejsza jest tu obecność książek, bo to one, na równi z ludźmi, są bohaterami powieści. Przyznaję, że nie umiem się oprzeć lekturze, w której bohater/ka dużo czyta i mówi o książkach. Gdyby nie zakurzone woluminy, zapełniające pierwszą księgarnię w Broken Wheel i narastające zainteresowanie czytaniem wśród stroniących od papierowych opowieści mieszkańców miasteczka, Księgarnia spełnionych marzeń nie miałaby w sobie tyle uroku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...