Ilona Wiśniewska
Białe. Zimna wyspa Spitsbergen
Czarne, 2014
Na Spitsbergenie przez większą część roku jest zimno. Jestem zmarzluchem, więc nie tęsknię za poznaniem tej wyspy i przekonaniem się na własnej skórze, jak to jest, gdy panują całkowite ciemności albo odwrotnie - nieustająca jasność. Nie lubię chłodu polskiej zimy, nie dla mnie więc przenikliwy ziąb, panujący na jednej z wysp norweskiego archipelagu Svalbard w Arktyce.
Lubię natomiast, podobnie jak Anne Fadiman, książki o zimnych miejscach, o wyprawach polarnych, o przezwyciężaniu granic ludzkiej wytrzymałości. Nie mam co prawda specjalnej półki (tym bardziej, jak pani Fadiman, ulubionej), na której gromadzę "zimną" literaturę, ale ta tematyka bardzo mi odpowiada, gdy siedzę w ciepełku i popijam gorącą herbatę.
Ilona Wiśniewska z pasją opisuje mało znany kawałek świata. Skupia się przede wszystkim na ludziach, którzy, tak jak ona, postanowili przyjechać na zimną wyspę i tutaj rozpocząć nowy etap swojego życia. Na Spitsbergenie mieszkają obywatele wielu narodowości, przybywają na dłużej albo tylko na chwilę, często wracają. Dzięki autorce poznajemy koleje ich losu. To nie są lekkie i przyjemne opowieści. Białe to w gruncie rzeczy książka smutna. Sama Wiśniewska traktuje Spitsbergen jak swoje miejsce na ziemi, ale opowiadane przez nią historie dotyczą głównie walki z przejmującym zimnem, tęsknoty za bliskimi, braku energii i poczucia samotności, które nasila się w okresie, gdy zapadają ciemności. To reportaż napisany z uwagą, niespiesznie. Autorce udało się nakreślić panoramę życia na wyspie i wprowadzić czytelnika w klimat tego regionu świata.
Białe to opowieść o tolerancji, o współistnieniu, o ludzkiej dobroci, o okrucieństwie natury, o życiu w miejscu, które nie zawsze jest dla człowieka przyjazne. Ilona Wiśniewska przygląda się mieszkańcom wyspy, zachowując dystans. Momentami tylko jest intymnie, bliżej, bardziej osobiście. Autorka nie szasta emocjami, po prostu snuje ciepłą opowieść o zimnym miejscu.
Nie mogę napisać, że przeczytałam tę książkę jednym tchem, ale uważam Białe za dobry reportaż, który wzbogacił moją bardzo skromną wiedzę o Spitsbergenie.
poniedziałek, 26 stycznia 2015
niedziela, 18 stycznia 2015
Z serii Bez Fikcji o..., wydawnictwo Czarne.
Joanna Jagiełło
Hotel dla twoich rzeczy. O życiu, macierzyństwie i pisaniu
Czarne, 2014
Wiem, że rok 2015 dopiero się rozpoczął, ale myślę, że książka Joanny Jagiełło znajdzie się wśród najlepszych historii, przeczytanych w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, właściwie jedenastu, ale stycznia pomijać nie zamierzam. Prawda jest taka, że wpadłam w tę opowieść i nie mogłam (nie chciałam) się z niej wyrwać. Świetnie napisana książka o życiu przeciętnej (!) kobiety, która zawsze chciała pisać, ale nie wiedziała, jak zacząć, ma dwie córki, każdą z innym mężczyzną i z żadnym z tych mężczyzn nie mieszka, gubi się w codzienności, wciąż pyta, popełnia błędy i szuka własnej drogi.
Joanna Jagiełło jest autorką książek dla dzieci i młodzieży oraz tomików wierszy. Jednak droga, jaką autorka przebyła, by stać się pisarką, nie była usłana różami, ale kręta, często wyboista i złośliwa. Pani Joanna wcześnie została matką, co prawda nie samotną, bo partner nie uciekł przed odpowiedzialnością, ale matką młodą i zagubioną, z nieukończonymi studiami. Autorka dokonuje analizy własnego życia, nie ubarwia, nie czaruje, nie pomija momentów trudnych, kłopotliwych. Ważne są w tej opowieści wspomnienia, wielką rolę odgrywają emocje. Bywa bardzo ciężko, ale zawsze dla pani Joanny najważniejsze jest dobro dzieci i zachowanie własnej indywidualności, doskonalenie się, podążanie za tym, co ważne. Hotel dla twoich rzeczy to portret współczesnej kobiety, która pragnie się rozwijać i pogodzić różne sfery życia w codziennej egzystencji. To portret kobiety, która wbrew wielu przeciwnościom losu, nie poddaje się.
Czekałam na taką książkę. W ostatnim czasie zdarzało mi się czytać książki dobre i bardzo dobre (tych zdecydowanie mniej), ale czekałam na historię, która mnie wchłonie, której nie będę chciała odkładać na później, łapczywie przewracając kolejne kartki. Joanna Jagiełło podarowała mi taką opowieść - interesującą, szczerą, napisaną z dystansem do samej siebie. Autorka uchyliła drzwi do prywatnego życia, ale nie przekroczyła granicy dobrego smaku. O blaskach i cieniach jej życia czytałam z zapartym tchem, mając świadomość, że to opowieść intymna, ważna, szczera.
Mam teraz ochotę sięgnąć po książki Jagiełło, napisane z myślą o nastolatkach - po Czekoladę z chili i Kawę z kardamonem - dwie powieści o bardzo smacznych tytułach.
Hotel dla twoich rzeczy. O życiu, macierzyństwie i pisaniu
Czarne, 2014
Wiem, że rok 2015 dopiero się rozpoczął, ale myślę, że książka Joanny Jagiełło znajdzie się wśród najlepszych historii, przeczytanych w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, właściwie jedenastu, ale stycznia pomijać nie zamierzam. Prawda jest taka, że wpadłam w tę opowieść i nie mogłam (nie chciałam) się z niej wyrwać. Świetnie napisana książka o życiu przeciętnej (!) kobiety, która zawsze chciała pisać, ale nie wiedziała, jak zacząć, ma dwie córki, każdą z innym mężczyzną i z żadnym z tych mężczyzn nie mieszka, gubi się w codzienności, wciąż pyta, popełnia błędy i szuka własnej drogi.
Joanna Jagiełło jest autorką książek dla dzieci i młodzieży oraz tomików wierszy. Jednak droga, jaką autorka przebyła, by stać się pisarką, nie była usłana różami, ale kręta, często wyboista i złośliwa. Pani Joanna wcześnie została matką, co prawda nie samotną, bo partner nie uciekł przed odpowiedzialnością, ale matką młodą i zagubioną, z nieukończonymi studiami. Autorka dokonuje analizy własnego życia, nie ubarwia, nie czaruje, nie pomija momentów trudnych, kłopotliwych. Ważne są w tej opowieści wspomnienia, wielką rolę odgrywają emocje. Bywa bardzo ciężko, ale zawsze dla pani Joanny najważniejsze jest dobro dzieci i zachowanie własnej indywidualności, doskonalenie się, podążanie za tym, co ważne. Hotel dla twoich rzeczy to portret współczesnej kobiety, która pragnie się rozwijać i pogodzić różne sfery życia w codziennej egzystencji. To portret kobiety, która wbrew wielu przeciwnościom losu, nie poddaje się.
Czekałam na taką książkę. W ostatnim czasie zdarzało mi się czytać książki dobre i bardzo dobre (tych zdecydowanie mniej), ale czekałam na historię, która mnie wchłonie, której nie będę chciała odkładać na później, łapczywie przewracając kolejne kartki. Joanna Jagiełło podarowała mi taką opowieść - interesującą, szczerą, napisaną z dystansem do samej siebie. Autorka uchyliła drzwi do prywatnego życia, ale nie przekroczyła granicy dobrego smaku. O blaskach i cieniach jej życia czytałam z zapartym tchem, mając świadomość, że to opowieść intymna, ważna, szczera.
Mam teraz ochotę sięgnąć po książki Jagiełło, napisane z myślą o nastolatkach - po Czekoladę z chili i Kawę z kardamonem - dwie powieści o bardzo smacznych tytułach.
sobota, 17 stycznia 2015
Lekcje życia według Reginy Brett.
Regina Brett
Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu
Insignis, 2012
"Przyjrzyj się temu, co nazywasz problemem, katastrofą albo kryzysem, i zadaj sobie następujące pytanie: Czy za pięć lat będzie to miało jakieś znaczenie?"
Jestem sceptycznie nastawiona do tego typu książek. Zazwyczaj nawet nie spoglądam w ich kierunku. Nie wiem, co skłoniło mnie do tego, by zacząć czytać książkę Reginy Brett. Faktem jest, że natykałam się na nazwisko autorki bardzo często i, chcąc nie chcąc, wryły mi się w pamięć tytuły jej książek.
Prezentowana tutaj pozycja składa się z pięćdziesięciu rozdziałów - lekcji. To krótkie opowieści z życia wzięte. Każda niesie ze sobą ważne przesłanie, o którym czytelnik powinien pamiętać, by cieszyć się każdym dniem, nie przejmować codziennymi i niecodziennymi niepowodzeniami. Autorka wykorzystuje historie z własnego życia i z życia ludzi, których spotkała na swej drodze.
Regina Brett to dziennikarka, felietonistka, której teksty, podobno, docenili czytelnicy na całym świecie. To kobieta doświadczona przez los. Regina pochodzi z wielodzietnej rodziny, w dzieciństwie była molestowana seksualnie, wcześnie została samotną matką, zmagała się z uzależnieniem od alkoholu, a gdy nieco wyprostowała swoje życie zachorowała na raka piersi. Trudne chwile nie odebrały kobiecie pogody ducha i pozytywnej energii, którą dziś Regina Brett dzieli się z innymi, pokazując, jak ważne jest samo życie i jak nieistotne, z perspektywy czasu, są negatywne przeżycia. Wielką rolę w codzienności pisarki odgrywa religia i tu się z panią Reginą mijamy, ale na szczęście autorka nie umoralnia, nie nawraca, nie próbuje wiary w Boga wciskać w każde zagadnienie. Gdyby tak było, na pewno nie dałabym rady przeczytać tej książki.
Tymczasem przeczytałam teksty z zainteresowaniem, mając jednak poczucie, że autorka nie odkrywa Ameryki, że w gruncie rzeczy pisze o tym, o czym już wielokrotnie pisano. Przypomina ważne kwestie, co niektórych może obudzić z letargu, wskazać właściwą drogę. Dla mnie najważniejszym zdaniem w książce jest to, które zacytowałam na początku posta. Bardzo trafne i do zapamiętania.
Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu
Insignis, 2012
"Przyjrzyj się temu, co nazywasz problemem, katastrofą albo kryzysem, i zadaj sobie następujące pytanie: Czy za pięć lat będzie to miało jakieś znaczenie?"
Jestem sceptycznie nastawiona do tego typu książek. Zazwyczaj nawet nie spoglądam w ich kierunku. Nie wiem, co skłoniło mnie do tego, by zacząć czytać książkę Reginy Brett. Faktem jest, że natykałam się na nazwisko autorki bardzo często i, chcąc nie chcąc, wryły mi się w pamięć tytuły jej książek.
Prezentowana tutaj pozycja składa się z pięćdziesięciu rozdziałów - lekcji. To krótkie opowieści z życia wzięte. Każda niesie ze sobą ważne przesłanie, o którym czytelnik powinien pamiętać, by cieszyć się każdym dniem, nie przejmować codziennymi i niecodziennymi niepowodzeniami. Autorka wykorzystuje historie z własnego życia i z życia ludzi, których spotkała na swej drodze.
Regina Brett to dziennikarka, felietonistka, której teksty, podobno, docenili czytelnicy na całym świecie. To kobieta doświadczona przez los. Regina pochodzi z wielodzietnej rodziny, w dzieciństwie była molestowana seksualnie, wcześnie została samotną matką, zmagała się z uzależnieniem od alkoholu, a gdy nieco wyprostowała swoje życie zachorowała na raka piersi. Trudne chwile nie odebrały kobiecie pogody ducha i pozytywnej energii, którą dziś Regina Brett dzieli się z innymi, pokazując, jak ważne jest samo życie i jak nieistotne, z perspektywy czasu, są negatywne przeżycia. Wielką rolę w codzienności pisarki odgrywa religia i tu się z panią Reginą mijamy, ale na szczęście autorka nie umoralnia, nie nawraca, nie próbuje wiary w Boga wciskać w każde zagadnienie. Gdyby tak było, na pewno nie dałabym rady przeczytać tej książki.
Tymczasem przeczytałam teksty z zainteresowaniem, mając jednak poczucie, że autorka nie odkrywa Ameryki, że w gruncie rzeczy pisze o tym, o czym już wielokrotnie pisano. Przypomina ważne kwestie, co niektórych może obudzić z letargu, wskazać właściwą drogę. Dla mnie najważniejszym zdaniem w książce jest to, które zacytowałam na początku posta. Bardzo trafne i do zapamiętania.
piątek, 16 stycznia 2015
Historie świąteczne dla najmłodszych czytelników.
Jakiś czas temu pisałam dla Olgi z O tym, że o książkach dla dzieci, związanych z zimą i ze świętami. Dziś mogłabym ten wpis uzupełnić o nowe tytuły, ale na razie, ku pamięci, postanowiłam wkleić tutaj to, co pojawiło się na blogu O tym, że w grudniu, w cyklu Zimowa półka.
Czas przygotowań do świąt Bożego Narodzenia to czas magiczny. Trochę nerwowy, zabiegany, a jednocześnie spokojny, ciepły, radosny. Szybko zapadające ciemności sprzyjają czytaniu książek i pieczeniu pierników. W domu jest przytulniej niż na zewnątrz. Każdy szuka ciepłego miejsca do życia, a gdy w domu pachnie korzennymi przyprawami albo przynajmniej kawą z cynamonem wszystkim robi się błogo i leniwie. Wiele jest sposobów na celebrowanie Adwentu, wiele codziennych rytuałów.
Tina mieszka w Sztokholmie, na ulicy Widara, i razem z rodziną od pierwszego grudnia rozpoczynają przygotowania do świąt. Jednak czas Adwentu, na który czekają mieszkańcy niemal wszystkich krajów świata, „psuje się”. Gwiazdy adwentowe nie chcą świecić, bułeczki szafranowe są niesmaczne (niezwykle rozśmieszyło Młodszą porównanie smaku ciasteczek do kupy), z choinek opadają igły, tłuką się doniczki z bożonarodzeniowymi roślinami (nie wiedziałam, że amarylis, który od roku zdobi mój kuchenny parapet to kwiat świąteczny). W niewyjaśnionych okolicznościach dzieją się rzeczy, które zakłócają magię świąt. Dorośli, jak to dorośli, próbują racjonalnie wytłumaczyć dziwne zjawiska. Jednak Tina podejrzewa, że ktoś lub coś ponosi odpowiedzialność za nienormalny stan rzeczy.
Święty Mikołaj w książce Lotty Olsson nie jest dobrotliwym staruszkiem, który uwielbia rozdawać prezenty i wywoływać uśmiech na ustach dzieci. Święty Mikołaj, wykreowany przez autorkę, to złośliwy pan w czerwonym kubraczku, który chce dać ludziom nauczkę. Jest sfrustrowany i zły, ale w taki łagodny sposób, dzięki czemu nie wzbudza w najmłodszych strachu.
Czas przygotowań do świąt Bożego Narodzenia to czas magiczny. Trochę nerwowy, zabiegany, a jednocześnie spokojny, ciepły, radosny. Szybko zapadające ciemności sprzyjają czytaniu książek i pieczeniu pierników. W domu jest przytulniej niż na zewnątrz. Każdy szuka ciepłego miejsca do życia, a gdy w domu pachnie korzennymi przyprawami albo przynajmniej kawą z cynamonem wszystkim robi się błogo i leniwie. Wiele jest sposobów na celebrowanie Adwentu, wiele codziennych rytuałów.
Tina mieszka w Sztokholmie, na ulicy Widara, i razem z rodziną od pierwszego grudnia rozpoczynają przygotowania do świąt. Jednak czas Adwentu, na który czekają mieszkańcy niemal wszystkich krajów świata, „psuje się”. Gwiazdy adwentowe nie chcą świecić, bułeczki szafranowe są niesmaczne (niezwykle rozśmieszyło Młodszą porównanie smaku ciasteczek do kupy), z choinek opadają igły, tłuką się doniczki z bożonarodzeniowymi roślinami (nie wiedziałam, że amarylis, który od roku zdobi mój kuchenny parapet to kwiat świąteczny). W niewyjaśnionych okolicznościach dzieją się rzeczy, które zakłócają magię świąt. Dorośli, jak to dorośli, próbują racjonalnie wytłumaczyć dziwne zjawiska. Jednak Tina podejrzewa, że ktoś lub coś ponosi odpowiedzialność za nienormalny stan rzeczy.
Za lustrem w domu Tiny mieszka dwoje intruzów. Jednym z nich
jest troll Czupir, drugim – jegomość , ukrywający się pod pseudonimem ŚM. To
ten drugi wprowadza anomalie do spokojnej codzienności ludzi. Nie podoba mu
się, że ludzie przestają wierzyć w Świętego Mikołaja i nie zna sposobu na to,
by przywrócić ludziom, zwłaszcza dzieciom, wiarę. „Psuje” czas przygotowań do
świąt, bo wydaje mu się, że to zadziała…
Święty Mikołaj w książce Lotty Olsson nie jest dobrotliwym staruszkiem, który uwielbia rozdawać prezenty i wywoływać uśmiech na ustach dzieci. Święty Mikołaj, wykreowany przez autorkę, to złośliwy pan w czerwonym kubraczku, który chce dać ludziom nauczkę. Jest sfrustrowany i zły, ale w taki łagodny sposób, dzięki czemu nie wzbudza w najmłodszych strachu.
„Wierzcie w Mikołaja!” Lotty Olsson to pięknie wydana,
ciepła, przepełniona magią opowieść o tym, jak ważne są te drobne czynności,
związane ze świętami. Zbliżają do siebie członków rodziny, otulają ciepłem,
przywracają wiarę w dobro, wprowadzają nieco bajkowej atmosfery do zabieganej
codzienności. Ludzie zwalniają, uważniej spoglądają na bliźniego, z miłością
pieką pierniki i czekają na choinkę. Magia, po prostu magia. Mimo niepokoju,
który autorka wprowadza na początku swej opowieści, „Wierzcie w Mikołaja!”
przywraca wiarę i magię grudniowych wieczorów.
Książka Olsson to dwadzieścia cztery rozdziały, które można
czytać na raty, po jednym każdego dnia albo „połknąć” w całości (to wersja dla
niecierpliwych). To taki książkowy kalendarz adwentowy i świetny pomysł na
prezent dla dziecka 5+.
Czy spotkałaś/eś na swej drodze rezolutną Lottę z ulicy Awanturników? Nie? Jeszcze nie? Musisz ją poznać. Najpierw Lottę, później Pippi – obie dziewczynki są cudownie ciekawskie, odważne i mają głowy pełne niesamowitych pomysłów.
Czy spotkałaś/eś na swej drodze rezolutną Lottę z ulicy Awanturników? Nie? Jeszcze nie? Musisz ją poznać. Najpierw Lottę, później Pippi – obie dziewczynki są cudownie ciekawskie, odważne i mają głowy pełne niesamowitych pomysłów.
Lotta ma
pięć lat, starszą siostrę i starszego brata, fajnych rodziców, sąsiadkę –
ciotkę Berg i ukochanego Niśka – świnkę, którą kiedyś uszyła jej mama. Nie umie
usiedzieć w miejscu, wszędzie zajrzy, zadaje tysiące pytań i jest wielką
optymistką. Uroczo zachwyca się samą
sobą, oznajmiając członkom rodziny: ze
mną to jest dziwnie (…) ja tyle umiem. Bo Lotta umie jeździć na rowerze,
zjeżdżać slalomem na nartach, pomagać ludziom, a jak okazuje się, że jednak
tego nie potrafi, równie uroczo oznajmia: Umiem
(…) wszystko oprócz slalomu. Nie sposób się nie uśmiechnąć.
W żółtym
domu przy ulicy Awanturników trwają przygotowania do świąt. Mama krząta się po
kuchni, piekąc ciasta. Lotta natomiast wybiera się do chorej cioci Berg z
bochenkiem świeżego chleba. Po drodze, choć droga krótka, zauważa narty i
postanawia pojechać slalomem do sąsiedniego domku. Gubi Niśka i chleb, co
wprawia ją w przerażenie, bo przecież przez przypadek pluszak trafił do
śmietnika, a dzisiaj pan Fransson wrzuca worki do śmieciarki, a ta mieli ich
zawartość na miazgę. Aaaaa, zmieli jej Niśka! Na szczęście Lotcie udaje się
uratować przyjaciela i wydaje się, że reszta dnia będzie obfitowała w same
przyjemności, bo tatuś ma wrócić do domu z choinką.
Lotta wraca
do pachnącego świątecznym ciastem domu, wchodzi do kuchni i słyszy coś
STRASZNEGO. W całym mieście nie ma choinek. Jak to nie ma choinek? Na święta
musi być choinka. Musi, ale tatuś nie umie czarować. Lotta umie, Lotta WSZYSTKO umie, zdobędzie choinkę
i uratuje święta.
Musicie
wiedzieć, że mała Lotta to wyjątkowo odważna dziewczynka, która żadnych wyzwań
się nie boi. I nie lubi, kiedy ktoś się smuci, a z powodu braku choinki smucić
się będzie cała rodzinka. Na to Lotta nie może pozwolić. Czy dziewczynce uda
się skombinować choinę?
Przeczytajcie
sami, delektując się ciepłą i zabawną historią, okraszoną wspaniałymi
ilustracjami Ilon Wikland.
sobota, 10 stycznia 2015
Projekt Matka. Niepowieść.
Małgorzata Łukowiak
Projekt Matka. Niepowieść
Świat Książki, 2013
Nie czytam regularnie bloga zimno.blog.pl. Nawet nieregularnie nie czytam. Jednak kojarzę i stronę internetową, i panią Małgorzatę. Wiem i wiedziałam przed lekturą książki, że autorka jest mamą trójki dzieci. Nie znałam natomiast jej korporacyjnej przeszłości i nie miałam pojęcia, jak wyglądało życie kobiety sukcesu przed zajściem w pierwszą ciążę.
Dowiedziałam się wiele po lekturze niepowieści Projekt Matka. Co więcej, bardzo miło spędziłam czas z książką Małgorzaty Łukowiak. Autorka w lekkim stylu opisuje najpierw codzienność dwójki zapracowanych dorosłych, później dwójki równie zapracowanych dorosłych + dzieci. Czasami z humorem, innym razem gorzko opowiada o rewolucji, jaką wywołuje pojawienie się młodego członka rodziny. Odczarowuje macierzyństwo i wciąż istniejący obraz matki Polki, która poświęca własne ja dla dobra innego ja, z uśmiechem na ustach wykonując obowiązki rodzicielskie, bez najmniejszego grymasu niezadowolenia. Wyśmiewa polską politykę prorodzinną, wielokrotnie jako przykład do naśladowania przywołuje Skandynawię.
Małgorzata Łukowiak jest kobietą inteligentną, spostrzegawczą, myślącą, wrażliwą. Po przeczytaniu Projektu Matka nie mam co do tego żadnych wątpliwości. W swojej książce (i na blogu) ani nie demonizuje, ani nie lukruje macierzyństwa. Pisze jak jest. A jest słodko - gorzko: raz pięknie i uroczo, innym razem słabo i beznadziejnie. Rodzice mają prawo do słabości, dzieci również. Państwo nie pomaga, a kobiety, które po kilku miesiącach po urodzeniu dziecka wracają do pracy wciąż są postrzegane jako te złe, mniejszy instynkt macierzyński przejawiające. Bardzo trudno osiągnąć równowagę między życiem zawodowym i rodzinnym. Podobno to mission impossible.
W wielu miejscach przytakuję pani Małgorzacie. Podoba mi się jej styl, bardzo fajnie czyta się ten dziennik przemiany. Mnóstwo w nim celnych spostrzeżeń, mnóstwo zwyczajnego życia. Autorka nie namawia do własnych przekonań. Ona o nich opowiada, podkreślając, że najważniejszą kwestią w macierzyństwie (i w życiu) jest nie zatracić siebie, ocalić siebie.
Projekt Matka. Niepowieść
Świat Książki, 2013
Nie czytam regularnie bloga zimno.blog.pl. Nawet nieregularnie nie czytam. Jednak kojarzę i stronę internetową, i panią Małgorzatę. Wiem i wiedziałam przed lekturą książki, że autorka jest mamą trójki dzieci. Nie znałam natomiast jej korporacyjnej przeszłości i nie miałam pojęcia, jak wyglądało życie kobiety sukcesu przed zajściem w pierwszą ciążę.
Dowiedziałam się wiele po lekturze niepowieści Projekt Matka. Co więcej, bardzo miło spędziłam czas z książką Małgorzaty Łukowiak. Autorka w lekkim stylu opisuje najpierw codzienność dwójki zapracowanych dorosłych, później dwójki równie zapracowanych dorosłych + dzieci. Czasami z humorem, innym razem gorzko opowiada o rewolucji, jaką wywołuje pojawienie się młodego członka rodziny. Odczarowuje macierzyństwo i wciąż istniejący obraz matki Polki, która poświęca własne ja dla dobra innego ja, z uśmiechem na ustach wykonując obowiązki rodzicielskie, bez najmniejszego grymasu niezadowolenia. Wyśmiewa polską politykę prorodzinną, wielokrotnie jako przykład do naśladowania przywołuje Skandynawię.
Małgorzata Łukowiak jest kobietą inteligentną, spostrzegawczą, myślącą, wrażliwą. Po przeczytaniu Projektu Matka nie mam co do tego żadnych wątpliwości. W swojej książce (i na blogu) ani nie demonizuje, ani nie lukruje macierzyństwa. Pisze jak jest. A jest słodko - gorzko: raz pięknie i uroczo, innym razem słabo i beznadziejnie. Rodzice mają prawo do słabości, dzieci również. Państwo nie pomaga, a kobiety, które po kilku miesiącach po urodzeniu dziecka wracają do pracy wciąż są postrzegane jako te złe, mniejszy instynkt macierzyński przejawiające. Bardzo trudno osiągnąć równowagę między życiem zawodowym i rodzinnym. Podobno to mission impossible.
W wielu miejscach przytakuję pani Małgorzacie. Podoba mi się jej styl, bardzo fajnie czyta się ten dziennik przemiany. Mnóstwo w nim celnych spostrzeżeń, mnóstwo zwyczajnego życia. Autorka nie namawia do własnych przekonań. Ona o nich opowiada, podkreślając, że najważniejszą kwestią w macierzyństwie (i w życiu) jest nie zatracić siebie, ocalić siebie.
środa, 7 stycznia 2015
Krótkie podsumowanie roku 2014
Podsumowania nie są takie złe. Szczególnie te, które dotyczą obejrzanych filmów i przeczytanych książek. Można sobie przypomnieć "spotkania", które wniosły najwięcej do naszego kulturalnego życia i zauważyć, że jak na cały długi rok, tych zachwytów jest jakby niewiele. W roku 2014 przeczytałam kilkanaście bardzo dobrych książek, ale najważniejszych było zaledwie dziewięć. Filmów obejrzałam wiele, ale w pamięci pozostanie osiem. Nie o wszystkich napisałam na blogu, choć Czarny balonik i Boyhood na to zasługują - filmy o życiu, dotykające codzienności, takiej zwyczajnej, z praniem, sprzątaniem, chodzeniem do pracy, wychowywaniem dzieci i w swej zwyczajności genialne. Jestem dożywotnią fanką twórczości Richarda Linklatera. Oto krótki wykaz najważniejszych książek i filmów roku 2014:)
Najlepsze filmy, obejrzane w 2014 roku
Frances Ha (reż. Noah Baumbach, 2012)
Nocny pociąg do Lisbony (reż. Bille August, 2013)
Disconnect (reż. Henry Alex Rubin, 2012)
Sierpień w hrabstwie Osage (reż. John Wells, 2013)
Życie ukryte w słowach (reż. Isabel Coixet, 2005)
Mamut (reż. Lukas Moodysson, 2009)
Czarny balonik (reż. Elissa Down, 2008)
Boyhood (reż. Richard Linklater, 2014)
Najciekawsze książki, przeczytane w 2014 roku
Sonia Raduńska Solo (Dobra Literatura, 2011)
Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (Czarne, 2011)
Andrzej Stasiuk Nie ma ekspresów przy żółtych drogach (Czarne, 2013)
Simon Beckett Chemia śmierci (Amber, 2006)
Jacek Dehnel Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu (W.A.B., 2013)
Susan Sontag Odrodzona. Dzienniki, tom 1. 1947-1963 (Karakter, 2012)
Sonali Deraniyagala Tsunami (Prószyński i S-ka, 2014)
Jeffrey Eugenides Intryga małżeńska (Znak, 2013)
Ryszard Kapuściński Lapidaria IV-VI
Najlepsze filmy, obejrzane w 2014 roku
Frances Ha (reż. Noah Baumbach, 2012)
Nocny pociąg do Lisbony (reż. Bille August, 2013)
Disconnect (reż. Henry Alex Rubin, 2012)
Sierpień w hrabstwie Osage (reż. John Wells, 2013)
Życie ukryte w słowach (reż. Isabel Coixet, 2005)
Mamut (reż. Lukas Moodysson, 2009)
Czarny balonik (reż. Elissa Down, 2008)
Boyhood (reż. Richard Linklater, 2014)
Najciekawsze książki, przeczytane w 2014 roku
Sonia Raduńska Solo (Dobra Literatura, 2011)
Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (Czarne, 2011)
Andrzej Stasiuk Nie ma ekspresów przy żółtych drogach (Czarne, 2013)
Simon Beckett Chemia śmierci (Amber, 2006)
Jacek Dehnel Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu (W.A.B., 2013)
Susan Sontag Odrodzona. Dzienniki, tom 1. 1947-1963 (Karakter, 2012)
Sonali Deraniyagala Tsunami (Prószyński i S-ka, 2014)
Jeffrey Eugenides Intryga małżeńska (Znak, 2013)
Ryszard Kapuściński Lapidaria IV-VI
wtorek, 6 stycznia 2015
Intryga małżeńska.
Jeffrey Eugenides
Intryga małżeńska
Znak, 2013
Nie pytajcie mnie dlaczego lektura Intrygi małżeńskiej sprawiła, że przypomniałam sobie pisanie Cortazara. Może to zasługa młodych bohaterów, którzy lawirują w codzienności jak zagubione i kruche stworzonka. Madeleine, Leonard i Mitchell tworzą intrygujący trójkąt. Ich wzajemne relacje są skomplikowane. Każde z nich szuka swojego miejsca w życiu, każde tworzy siebie i to okazuje się niezwykle trudnym zadaniem. W tym osobliwym trójkącie kobieta jest obiektem pożądania dwóch mężczyzn, choć nic nie jest oczywiste i takie, jakie mogłoby się wydawać.
Powieść rozpoczyna się pysznie. Naprawdę. Madeleine budzi się po słabo przespanej nocy, w kiepskim humorze. Czytelnika po pokoju bohaterki oprowadza trzecioosobowy narrator, przybliżając jednocześnie sylwetkę dziewczyny. Madeleine kocha czytać i już na pierwszych stronach powieści dowiadujemy się, jakie lektury wybiera, co ją zachwyca, a co odpycha. Pysznie.
Później nieco senną atmosferę zakłóca dzwonek do drzwi, oznajmiający przybycie rodziców dziewczyny. Okazuje się, że Madeleine tego dnia kończy studia, nie ma ochoty na spotkanie z rodzicami, głupio zarwała noc i najchętniej nie ruszałaby się z domu. Eugenides na pierwszych stronach powieści serwuje nam typowo studencki obrazek. Niby banalnie, ale z każdą przewracaną w czytelniczym amoku kartką jest ciekawiej. Trzeba się w tę książkę wgryźć, by mieć prawdziwą przyjemność z poznawania losów trójki bohaterów, zawieszonych między byciem nastolatkiem a byciem dorosłym.
Lubię powieści społeczno - obyczajowe, które zmuszają czytelnika do refleksji. Intryga małżeńska mogłaby być zwykłą, nieprzyjaźnie "grubą" książką o młodych ludziach, wchodzących w dorosłość. Tylko tyle. Na szczęście Jeffrey Eugenides, ceniony pisarz amerykański, sięga głębiej, pokazując skomplikowane relacje międzyludzkie, rozterki i błędy młodości, totalną i piękną nieodpowiedzialność. Dorosłość bywa przerażająca. Bohaterowie powoli uczą się, że wkroczenie na ścieżkę dorosłości nie jest tak fajne jak myśleli. Młodość pragnie dorosłości, a później nieudolnie stara się z niej wypisać. Najczęściej jest już za późno na zrobienie kroku w tył.
Intryga małżeńska
Znak, 2013
Nie pytajcie mnie dlaczego lektura Intrygi małżeńskiej sprawiła, że przypomniałam sobie pisanie Cortazara. Może to zasługa młodych bohaterów, którzy lawirują w codzienności jak zagubione i kruche stworzonka. Madeleine, Leonard i Mitchell tworzą intrygujący trójkąt. Ich wzajemne relacje są skomplikowane. Każde z nich szuka swojego miejsca w życiu, każde tworzy siebie i to okazuje się niezwykle trudnym zadaniem. W tym osobliwym trójkącie kobieta jest obiektem pożądania dwóch mężczyzn, choć nic nie jest oczywiste i takie, jakie mogłoby się wydawać.
Powieść rozpoczyna się pysznie. Naprawdę. Madeleine budzi się po słabo przespanej nocy, w kiepskim humorze. Czytelnika po pokoju bohaterki oprowadza trzecioosobowy narrator, przybliżając jednocześnie sylwetkę dziewczyny. Madeleine kocha czytać i już na pierwszych stronach powieści dowiadujemy się, jakie lektury wybiera, co ją zachwyca, a co odpycha. Pysznie.
Później nieco senną atmosferę zakłóca dzwonek do drzwi, oznajmiający przybycie rodziców dziewczyny. Okazuje się, że Madeleine tego dnia kończy studia, nie ma ochoty na spotkanie z rodzicami, głupio zarwała noc i najchętniej nie ruszałaby się z domu. Eugenides na pierwszych stronach powieści serwuje nam typowo studencki obrazek. Niby banalnie, ale z każdą przewracaną w czytelniczym amoku kartką jest ciekawiej. Trzeba się w tę książkę wgryźć, by mieć prawdziwą przyjemność z poznawania losów trójki bohaterów, zawieszonych między byciem nastolatkiem a byciem dorosłym.
Lubię powieści społeczno - obyczajowe, które zmuszają czytelnika do refleksji. Intryga małżeńska mogłaby być zwykłą, nieprzyjaźnie "grubą" książką o młodych ludziach, wchodzących w dorosłość. Tylko tyle. Na szczęście Jeffrey Eugenides, ceniony pisarz amerykański, sięga głębiej, pokazując skomplikowane relacje międzyludzkie, rozterki i błędy młodości, totalną i piękną nieodpowiedzialność. Dorosłość bywa przerażająca. Bohaterowie powoli uczą się, że wkroczenie na ścieżkę dorosłości nie jest tak fajne jak myśleli. Młodość pragnie dorosłości, a później nieudolnie stara się z niej wypisać. Najczęściej jest już za późno na zrobienie kroku w tył.
Subskrybuj:
Posty (Atom)