poniedziałek, 28 października 2013

Ulotność ludzkiej pamięci.

Julian Barnes
Poczucie kresu
Świat Książki, 2012


Alex, Colin, Tony i Adrian - koledzy ze szkolnej ławy. Chłopcy, którzy wspólnie przechodzą czas dorastania, bojąc się, że życie nie okaże się takie jak Literatura. Są lata sześćdziesiąte, a oni nie czują ich magii. Ich życiu nie towarzyszy hippisowski luz, nie pławią się w przydymionej i pełnej wolnej miłości codzienności. Są pretensjonalni - od czego innego jest młodość? - pyta Tony, narrator tej opowieści.

Anthony Webster, dzięki któremu cofamy się kilkadziesiąt lat wstecz, jest już na emeryturze i z perwersyjną wręcz przyjemnością wraca do lat młodzieńczych. Ludzka pamięć okazuje się ulotna, a czas nie działa jak środek utrwalający, lecz raczej jak rozpuszczalnik. Niestety, Tony nigdy nie prowadził dziennika, więc musi bazować na dziurawych wspomnieniach, które, jak mężczyzna wkrótce odkryje, nieco upiększyły przeszłość. Jeden list spowoduje, że do Anthony'ego wróci jego młodsze ja, by zaszokować (...) starsze ja tym, czym niegdyś było lub do czego było zdolne.

Tony pozwolił, by życie mu się przytrafiło. Pragnął, by codzienność nie wadziła. Był egzystencjalnym przeciętniakiem. Mógłby uczyć młodych ludzi, jak mieć najlepsze lata życia za sobą, zanim jeszcze człowiek zdąży pojąć, na czym polega życie. Dziś, jako starszy mężczyzna, żałuje tego, że wegetował zamiast żyć. Dziś patrzy na siebie i widzi żałosnego, nudnego człowieka, któremu nigdy nie starczyło odwagi, by zrobić coś moralnie dwuznacznego, wariackiego, niepoprawnego. Skrupulatnie, z roku na rok, Tony budował swój magazyn wspomnień, a na starość okazało się, że za młodu człowiek pamięta swoje krótkie życie w całej jego skończoności. Później pamięć to strzępy i łaty.

Nie będę się rozwodziła nad poszczególnymi postaciami, które odegrały znaczącą rolę w życiu głównego bohatera. Zarówno samobójca Adrian, jak i Veronica - pierwsza dziewczyna Tony'ego to ciekawe, żywo reagujące i charakterne postaci.
Mnie najbardziej uwiódł Barnes, jego niedomówienia, hipnotyzujący styl pisania. To niesamowite, jak słowa mogą przyciągać, magnetyzować, zachwycać. Julian Barnes to mistrz inteligentnej prozy, która umie czytelnika zaczarować, choć nie stosuje zwrotów akcji. Śmiem twierdzić, że pozornie nic się nie dzieje, a napięcie sięga zenitu. To jest powieść pięknie napisana.

wtorek, 22 października 2013

...człowiek jest nie do pomyślenia...

Jean Paul Sartre
Słowa
Wiedza i Życie, 2007


Nie mogę powtórzyć za Sartre: rozpocząłem życie tak samo, jak je zakończę - wśród książek. Wychowałam się, w przeciwieństwie do francuskiego filozofa, w domu bez książek, gdzie czytanie postrzegano jako fanaberię i marnowanie czasu. Niestety, moi bliscy częściej obcowali z telewizorem niż ze słowem i do tej pory zagadką mego życia pozostaje fakt, że czytam, otaczam się książkami i miłość do literatury z radością przekazuję córkom. W mojej literackiej edukacji niemałą rolę odegrała nauczycielka języka polskiego, którą miałam przyjemność poznać w IV klasie podstawówki - niekonwencjonalna pani w średnim wieku, której dom pachniał książkami. Skąd wiem, jak mieszkała? To dość nietypowe zapraszać dwunastolatków do własnego domu i czytać z nimi wiersze (najsilniejsze w mojej pamięci jest jednak nie to, że czytaliśmy, ale to, że gospodyni podała dzieciakom herbatę w pięknych filiżankach - czułam się prawie dorosła). Śmiem twierdzić, że dziś już na tego typu spotkania nie mogłabym liczyć. Pani J. była skuteczna, jeśli chodzi o zaszczepianie w młodych ludziach miłości do literatury; przeszłam nawet etap pt. "Chcę być taka jak moja nauczycielka, mieć dom pełen książek (i pięknych filiżanek), furę kręconych i płomiennie rudych włosów na głowie, nosić wełniane sukienki w kolorach jesieni i rajstopy pełne dziur (celowych, a nie przypadkowych)".

Moje pierwsze spotkanie z autorem zbioru opowiadań Mur (uwielbiam, choć za opowiadaniami nie przepadam) to czas studiów filozoficznych (ostatecznie przerwanych, ale interesujących). Zainteresowała mnie nie tyle twórczość egzystencjalisty, a jego osobowość i niebanalny związek z Simone de Beauvoir. Słowa nie sięgają czasu intelektualnych (i nie tylko) spotkań z tą fascynującą kobietą, ponieważ w niepozornej książeczce pisarz wspomina swe dzieciństwo. Słowa to pierwsza część zapowiedzianej, ale nigdy niedokończonej, opowieści autobiograficznej filozofa, obraz kształtowania się intelektualisty. Sartre dorastał pod kloszem, otoczony opieką przedwcześnie owdowiałej matki, odizolowany od rówieśników, indoktrynowany przez dziadka. To właśnie dziadek, Karol Schweitzer, wprowadził wnuka w świat literatury. Znalazłem swoją religię, nic ponad książkę nie wydawało mi się ważniejsze. Bibliotekę poczytywałem za świątynię. Postaci literackie zastąpiły małemu Jeanowi siostry, braci, kolegów. Książki rekompensowały samotność. Bohaterowie powieści nigdy nie umierali, byli towarzyszami zabaw. Sartre pisze, że był dorosłym w miniaturze, przebywając wśród dorosłych i czytając książki dla dorosłych. Jego matka, martwiąc się przeciążonym umysłem dziecięcia swego, wprowadziła go w świat literatury odpowiedniej dla młodego wieku. Ku zgorszeniu dziadka, oczywiście.

W drugiej części Słów, zatytułowanej Pisanie (pierwsza część to Czytanie), Sartre wyznaje, że nienawidził swego osobliwego dzieciństwa, przepełnionego samotnością i nadopiekuńczością dorosłych. Został niejako skazany na pisanie, będące idealnym zajęciem dla samotnego dziecka. Poczucie samotności wypełniło zresztą całe życie filozofa - dogmatyka: wątpiłem o wszystkim, prócz jednego - że jestem wybrańcem wątpienia; odbudowywałem jedną ręką to, co burzyłem drugą, a niepokój uważałem za gwarancję swojego bezpieczeństwa.

W 1964 roku Sartre odmówił przyjęcia Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za autobiograficzną powieść Słowa. Twierdził, że podobna nagroda nie powinna być wręczana za życia, ponieważ ogranicza wolność twórcy.
To, że Jean-Paul Sartre zachował się niekonwencjonalnie, wydaje się mniej istotne od tego, że nie powstały kolejne części zapowiadanej autobiografii pisarza. Poprzestał na Słowach, opisujących okres, który go ukształtował, a jak bardzo interesujące mogłyby być kolejne rozdziały życia filozofa.

Tytuł posta i zdania pisane kursywą to cytaty, pochodzące z książki Sartre.

poniedziałek, 21 października 2013

Zanim nadejdzie ciemność.

Susan Wiggs
Zanim nadejdzie ciemność
Harlequin Enterprises, 2012


Mam problem z pisaniem o książkach przeciętnych, z którymi spędziłam kilka przyjemnych chwil, ale po przeczytaniu ostatnich stron, dochodzę do wniosku, że powieść była nijaka. Przez swą prostotę, banalność, "harlequinowatość" (pt. wszyscy są pociągający, mężczyźni niezwykle przystojni, kobiety oszałamiająco piękne) książka pozostawiła we mnie niesmak, choć, jak wspomniałam, przeczytałam ją bez grymaszenia, bo to lekka i niewymagająca lektura na dwa wieczory, a nawet na jeden dłuższy wieczór.

Zanim nadejdzie ciemność to powieść, która trafiła do mnie przypadkiem (razem z Dotknąć prawdy Antoinette van Heugten - tej książki jeszcze nie czytałam i mam wobec niej większe oczekiwania) - za sprawą promocji na Grouponie. W księgarni nie miałaby szans zostać zauważoną - od dawna nie wydaję pieniędzy na powieści obyczajowe.
Mam wrażenie, że jestem osamotniona w mojej ocenie książki. Wystarczy zajrzeć na lubimyczytac.pl i na niektóre blogi, by zanurzyć się w zachwytach nad powieścią, co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie warto kupować pod wpływem pozytywnych opinii innych czytelników (wyjątek stanowi recenzja osoby, którą dobrze znam i od lat nasze gusta czytelnicze się pokrywają). Zdarzyło mi się wydać pieniądze na książkę polecaną przez blogowiczów, ale nigdy nie było to czytadło; raczej biografia, reportaż, felieton.

Susan Wiggs napisała powieść dla wszystkich osób, które chcą przy lekturze odpocząć. I nie ma w tym nic złego, bo czasami nas, czytelników, tylko taka książka jest w stanie przyciągnąć. Zanim nadejdzie ciemność to prosta, utrzymana w amerykańskim stylu, historia o tym, co w życiu ważne. Uniwersalność podejmowanych przez autorkę tematów nieco mnie przytłoczyła, ponieważ próżno szukać w powieści choćby jednego zaskakującego, ciekawego czy pełnego napięcia wątku. Z każdej strony wypływa banał, który nakręca kolejny banał i w rezultacie otrzymujemy zwykłe romansidło. Niech będzie, że nieco bardziej ambitne niż pierwszy z brzegu harlequin, ale jednak łzawe i przewidywalne. Ciężko nawet wykrzesać z siebie współczucie dla głównej bohaterki, która traci wzrok, a z zawodu (i z zamiłowania) jest fotografem.
Powieść nie wzbudza żadnych emocji, prześlizgując się po wielu tematach. Dla wielbicieli romansów - doskonała, dla wszystkich innych...

niedziela, 20 października 2013

wieża (a właściwie dwie) z książek.

wczoraj budowałyśmy wieże dla Olgi.
dwie powstały - dziesięciolatki i trzylatki.
ta pierwsza nijak nie chciała trzymać pionu, ale ostatecznie się udało...





sobota, 19 października 2013

Filmy #9 (o dorastaniu)

www.filmweb.pl
Królowie lata (reż. Jordan Vogt-Roberts, 2013), 7/10

Opowieść o dojrzewaniu. O niepewności i sile, o buncie i samopoznaniu.
Historia przedstawiona smacznie i mądrze.

Joe i Patrick znają się "od zawsze", przyjaźnią i spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Są w wieku nastoletnim, chcą się odseparować od rodziców. Patrick to zagłaskany przez mamusię jedynak, Joe natomiast codziennie walczy ze swym władczym ojcem. Ten drugi będzie pomysłodawcą ucieczki z domu i zamieszkania w lesie. Do chłopców dołączy Biaggio, oryginalny i może nieco niezrównoważony psychicznie nastolatek.

Scenariusz filmu nie jest skomplikowany. Sama opowieść o budowaniu domu w lesie, o chęci korzystania z darów natury i odcięcia się od cywilizacji nie stanowi o wartości tego obrazu. Ważniejsze jest to, jak zostało ukazane dojrzewanie młodych ludzi, przyjaźń i miłość. Potrzeba niezależności tkwi w każdym nastolatku (i nie tylko), ale nie musi objawiać się brutalnością, wulgarnością czy bezpodstawnie przekornym podejściem do życia. Chłopcy, przedstawieni w filmie, to inteligentni, pomysłowi i fajni młodzi faceci. I tę ich mądrą młodość, pełną uroku, świetnie Królowie lata kreślą. Chcę przez to powiedzieć, że się z takimi nastolatkami utożsamiam i mnie się tacy chłopcy podobają...:)

www.filmweb.pl
 Charlie (reż. Stephen Chbosky, 2012), 9/10

Po obejrzeniu tego filmu od razu zapragnęłam przeczytać książkę, na podstawie której powstał. Wiem, po prostu wiem, że to jest ważna i mądra lektura. Nastolatką nie jestem od dawna, ale gdybym trafiła na tę opowieść w wieku dorastania (czy dojrzewania, jak kto woli - ja zawsze wolałam dorastać), stałaby się moją biblią. Muszę przyznać, że Królowie lata zdecydowanie schodzą na dalszy plan jako historia buntu nastoletniego i jednak wybieram Charliego, Sam i Patricka.
Uwielbiam ten film - jest prawdziwy, świetnie skrojony, nawet przez chwilę nie nudzi. W lekkiej formie podane zostały całkiem poważne problemy wieku dorastania. Nie jest to jednak, na szczęście, komedia.
Młodzi aktorzy świetnie grają, w tle słychać bardzo dobrą muzykę...muszę przeczytać książkę Chbosky'ego!

czwartek, 17 października 2013

wszystko albo nic, czyli o trudnej, ale pięknej miłości. w listach.

Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora
Listy na wyczerpanym papierze
Wydawnictwo Agora, 2010

(...) od książąt pobladłych
wolę mężczyzn upadłych
(...) nie wymagam, byś nocą się śnił,
ale błagam, byś palił i pił
(...) dla mnie mężczyzna,
to jest taka trucizna...*

Magda Umer w przedmowie do książki pięknie pisze o trudnej miłości między skomplikowaną dziewczyną i poukładanym (pozornie) mężczyzną. O ludziach, obdarzonych przez los więcej niż talentem. Geniuszem. Czyli kłopotem. 

Agnieszka i Jeremi. Ona - piękna, zmienna, kochliwa. On - wrażliwy, elegancki. Zdarzyła im się miłość krótka, pełna zakrętów, twórcza. Uczucie dwojga kochanków zaowocowało najpiękniejszymi piosenkami.
Dzięki uprzejmości Agaty Passent i Kota Przybory możemy wedrzeć się w intymne życie pięknych artystów. Czytając listy, poznajemy ich bliżej, przypatrujemy się miłości, która jednym zapierała dech w piersiach, a innych unieszczęśliwiała. Nikt już dziś takich listów nie pisze. Listów tworzonych na papierze wyczerpanym tym, czego doznał.

Historia tego uczucia rozpoczyna się w 1 lutego 1964 roku. On jest dwadzieścia lat starszy od Niej, ale ma piękną duszę. Ona na początku uwodzi go z przyzwyczajenia, jak wielu innych. On tęskni nieprzerwanie, z każdego miejsca, o każdej godzinie. W trakcie trzytygodniowego pobytu w Paryżu pisze: owszem, ładne miasto, ale wybudowali je strasznie daleko od Ciebie. Ona sprawia wrażenie obojętnej, wycofanej, powściągliwej w uczuciach. Do czasu. Stopniowo i Agnieszkę wypełnia głębokie i szczere uczucie do mężczyzny, który otwarcie ją uwielbia...Niczego w Tobie nie chciałbym zmienić. Ani jednego słowa, które wypowiedziałaś, ani jednego spojrzenia...

Piękne dusze, to i piękna miłość. I twórczość piękna. 
Nie, nie zapominam, że to był romans. On miał żonę i dzieci, a Ona godziła się na bycie "tą drugą". Nie mnie oceniać ich życia osobiste, o których wszyscy wiedzą, że były pogmatwane. 
Listy są wspaniałe, uzupełnione pocztówkami i fotografiami. Jako czytelnik przekraczam sferę intymności artystów, ale nie ja zadecydowałam o wydaniu tych tekstów i nie czuję się źle, przewracając kolejne strony.
Czule do mnie przemawiają ludzie, którzy odeszli, ale pozostawili po sobie (szczególnie Osiecka) wiele słownych labiryntów i ciekawych obrazów. Pisałam już, jak bardzo lubię osobiste zapiski Agnieszki, wspomnienia, które snuła o spotkanych ludziach, przeczytanych książkach i zdjęcia, które pozostawiła (fotografia była wielką pasją Osieckiej).

To uczucie nie miało prawa być prostym i klarownym. Nie miało również prawa przetrwać, bo było połowiczne, pełne rozterek, ciągle w podróży. Smutne czasami. Nostalgiczne. Ale piękne. Jednak piękne.

* fragment tekstu Agnieszki Osieckiej Czy jesteś już na dnie?



wtorek, 15 października 2013

O "Matyldzie" słów kilka.

Roald Dahl
Matylda
Tom XI kolekcji książkowej Cała Polska Czyta Dzieciom


Zaczytana dziewczynka na okładce tej książki to tytułowa bohaterka powieści, rekomendowanej dla dzieci od lat ośmiu. Matylda jest, jak najbardziej, postacią pozytywną. Pięcioletnie dziewczę, które w zaciszu własnego pokoju lub w kąciku miejskiej biblioteki, czyta jedną książkę za drugą - toż to bohater idealny. Pięciolatka umie czytać? A umie. Co więcej, nie znajduje lektur na regale z książkami dla dzieci. Matylda czyta Dickensa, Steinbecka, Hemingwaya i uwielbia powieści wymienionych pisarzy. Czyta dużo, intensywnie, zachłannie. Poza nietypową w tym wieku umiejętnością składania liter, dziewczynka wykazuje również wyjątkowe zdolności matematyczne, potrafi sprawnie myśleć i trafnie analizować różnorakie sytuacje. Codzienność upływa Matyldzie na "użeraniu się" z głupkowatymi rodzicami, którzy nie dostrzegają talentów córki i nie podziwiają jej ponadprzeciętnej inteligencji. Rodzice bezmyślnie wpatrują się w telewizor, książki uznają za nikomu niepotrzebną fanaberię, a jakiekolwiek sugestie nauczycielki na temat zdolności dziecka, okrutnie wyśmiewają.
W powieści Dahla są dwie postaci pozytywne: Matylda i pani Miodek (filigranowa, nieco nieśmiała wychowawczyni klasy, do której tytułowa bohaterka uczęszcza). Poza tym czytelnik obserwuje przejaskrawione do bólu, głupie i bezmyślne postaci, na czele których stoi niewątpliwie dyrektor Pałka.

Czytałam tę powieść na głos swojej dziesięcioletniej córce. Bolało mnie czytanie Matyldy, niektóre zdania nie chciały przejść przez gardło. To nie tak, że lubię tylko słodkie, ciepłe, pełne miłości i zrozumienia opowieści, ale drastyczność książki Dahla mnie przerosła. Mnie jako dorosłego odbiorcę, bo Maja bardzo wysoko oceniła tę pozycję i zaśmiewała się momentami do łez. Jej opinia wydaje się tu ważniejsza od mojej, ponieważ brytyjski pisarz kieruje swe słowa do młodych ludzi i, jak widać, barwnie do nich przemawia.

Powieść bazuje na baśniowym schemacie. Są dobrzy bohaterowie i źli bohaterowie. Ci źli początkowo upajać się będą drobnymi sukcesami, by w końcu przegrać z kretesem. Przesłanie jest jasne, ale nie rozumiem tej książki, nie śmieszy mnie ona, nie przekonuje mądrymi dialogami. Jestem zniesmaczona lekturą i głęboko zastanawiający wydaje mi się fakt, że Matylda znalazła się na liście książek, polecanych przez  fundację ABCXII - Cała Polska Czyta Dzieciom. Nigdy nie przepadałam za twórczością Roalda Dahla, a powieść, o której tu wspominam, utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że moje i autora Matyldy postrzeganie świata to dwa różne bieguny myślenia o tym, jaka powinna być literatura dla dzieci i młodzieży. W gusta dzieci pisarz trafia, młodych czytelników bawi od wielu lat, więc moja opinia niewiele tu znaczy. Ja Dahla czytać nie muszę (i pewnie nie będę), mnie jego masakryczne, ocierające się o absurd, powieści nie śmieszą. Wywołują co najwyżej grymas niesmaku na twarzy.

migawki dnia codziennego.







było cieplej, ciepło i... nagle przyszło zimno, owiane ostrymi podmuchami jesieni.
we wrześniu dla Młodszej najważniejsze były puzzle. tendencja się utrzymuje.
do naszej codzienności wrócili Charlie i Lola, tym razem w wersji książkowej.
uwielbiam na równi z Leną.




niedziela, 13 października 2013

Dzika droga.

Cheryl Strayed
Dzika droga. Jak odnalazłam siebie
Znak, 2013


Dzika droga zwiastuje przygodę, pełną niebezpieczeństw wędrówkę, pokonywanie własnych słabości. Jak odnalazłam siebie brzmi poradnikowo, kiczowato, odpychająco. W tytule i podtytule tej książki zetknęły się słowa, które wzbudziły we mnie sprzeczne emocje. Poza tym, rozpoczynając lekturę, odniosłam wrażenie, że będzie to kolejna opowieść z serii popularnych ostatnio historii o tym, jak cudownie rzucić wszystko i zacząć swoje życie na nowo, najlepiej w oszałamiająco pięknym miejscu, remontując rozpadający się dom albo jak wspaniale rzucić wszystko i wyruszyć w świat, życie bowiem jest krótkie, a powtarzające się rytuały codzienności nużące.

Cheryl Strayed w pewnym sensie zrywa ze swoim dotychczasowym życiem. Po śmierci matki 26-letnia kobieta nie chce opuszczać Minnesoty przekonana, że musi na nowo scalić rodzinę. Szybko jednak uświadamia sobie, że nie jest w stanie zastąpić matki, która była magicznym (...) punktem w centrum rodziny, który sprawiał, że krążyliśmy niezauważalnie po jego potężnej orbicie. Rozczarowana i zniechęcona Cheryl, dodatkowo przytłoczona rozwodem, postanawia wyruszyć na wyprawę, by móc zastanowić się nad swoim życiem.
Pacific Crest Trail to dziki szlak, który zaczyna się na granicy z Meksykiem w Kalifornii i kończy za granicą z Kanadą. To 1600 km w linii prostej, ale droga prowadzi przez dziewięć pasm górskich, więc w rzeczywistości szlak jest dłuższy. Cheryl planuje pieszą wędrówkę. Pomysł wydaje się szaleńczy i głupi, ponieważ bohaterka historii nie jest przygotowana do takiej wyprawy. Jednak Cheryl potrzebuje tej wariackiej podróży, by doprowadzić się do ładu, by odżyć i nabrać chęci do życia, w którym się pogubiła. Jest idealistką i może dlatego w trakcie wędrówki cierpi fizycznie. Dzięki temu, że skupia się na bólu zewnętrznym, udaje jej się zapomnieć o tym wewnętrznym. Dzika droga to psychologiczne studium odradzania się po stracie. To pochwała samotności i pustki - w pustce rodzą się różne rzeczy, tam się zaczynają. Pomyśl tylko o tym, jak czarne dziury chłoną energię, a potem dają jej upust w nowej, ożywionej formie. Cheryl przemierza bezkresne drogi Ameryki Północnej, niosąc na plecach wielki ciężar, wyjąc z bólu i zmęczenia, ale idzie i ta wędrówka okazuje się dla niej zbawienna.

Nie przypominałam kobiety, która przez ostatnie trzy tygodnie wędrowała z plecakiem po lasach i górach. Byłam bardziej jak ofiara brutalnego i dziwacznego przestępstwa.

Autorka opisuje trzymiesięczną podróż w głąb siebie. Mijane krajobrazy są tylko tłem, spotkani ludzie - interesującą odskocznią od samotności. Książkę czyta się szybko, lekko, ale przez niemal sześćset stron nie mogłam pozbyć się wrażenia, że podróż szlakiem PCT była dla Cheryl drogą przez mękę. Niczym współczesna męczennica Strayed realizuje swój plan, zaciskając zęby. Brudna, zmęczona, głodna, obolała - taki wizerunek siebie wykreowała autorka Dzikiej drogi. Jakby fizyczne cierpienie było karą za głupoty wyczyniane w innym życiu (tym miastowym) i teraz z pokorą należy znosić ból. To mój zarzut wobec opowieści, którą, mimo tego cierpiętniczego tonu, uważam za ciekawą i inspirującą.

środa, 9 października 2013

Joanna Olech w wersji detektywistycznej.

Joanna Olech
Tarantula, Klops i Herkules
W.A.B., 2012


Mam w domu młodą fankę powieści kryminalnych i detektywistycznych, która powoli wyrasta z ulubionych książek Martina Widmarka i Heleny Willis (seria Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai). Z zapałem szukam więc, utrzymanych w odpowiednim klimacie, powieści dla starszych dzieci.

Joanna Olech kojarzy mi się głównie z Dynastią Miziołków i z przygodami smoka Pompona. Tarantula... to pierwsza powieść detektywistyczna w dorobku literackim pisarki i, muszę przyznać, bardzo udany debiut. Opowieść przenosi nas do Witkowic, małego i smutnego miasteczka, w którym pozornie nic się nie dzieje. Lato upływa mieszkańcom leniwie, a dzieci, zamiast cieszyć się wakacyjną zabawą, snują się po bezbarwnych ulicach i tęsknią za przygodą. Tarantula to Natalia Taran - piętnastoletnia punkówa, uchodząca za dziwaczkę. Totalnym zaskoczeniem dla niej samej będzie przyjaźń z dwunastoletnim maniakiem komputerowym Karolem Klopsem. Tych dwoje połączy intryga kryminalna, związana z kradzieżą cennego jaja Faberge z kolekcji Carów. W rozwiązaniu zagadki dzieciakom pomoże pies Herkules, który swe imię zawdzięcza słynnemu detektywowi Poirot. Trójka głównych bohaterów z czasem zaprzyjaźni się jeszcze z Bellą, sprawiającą wrażenie głupiutkiej i naiwnej nastolatki, której zainteresowania ograniczają się do własnego wyglądu i wywołaniu wrażenia na pewnym chłopaku. Znaczącą rolę w powieści odegra również Mietek, przedstawiciel tzw. trudnej młodzieży.

Joanna Olech zmusza młodych do myślenia i do działania. Nastolatkowie "grzebią" w historii miasteczka, poznają dzieje drogocennych jaj, angażując się w intrygę bardziej niż dorośli. Kradzież w witkowickim muzeum wybudza z letargu całe miasteczko, którego mieszkańcy żyją od plotki do plotki, więc sensacyjne wydarzenie staje się głównym tematem rozmów i działań. Grupa detektywów odkrywa kolejne tajemnice, próbując dotrzeć do ukrytego w Witkowicach skarbu.

Wielowątkowość powieści to, prócz interesujących i charakternych postaci, największy atut książki. Niezależnie od tego, jak bardzo lubię Biuro detektywistyczne Lassego i Mai, nie da się ukryć, że to literatura skierowana do młodszego czytelnika. Natomiast Tarantula, Klops i Herkules wymaga od czytelnika skupienia, angażuje go w akcję, wprowadzając fakty historyczne. Między wierszami autorka przemyca alkoholizm ojca jednego z bohaterów, pierwsze miłosne rozczarowanie... Olech pokazuje również, że pomimo różnic można się pięknie przyjaźnić, a pozory często mylą. 

sobota, 5 października 2013

Zdobywam zamek.

Dodie Smith
Zdobywam zamek
Świat Książki, 2013


Cudna okładka, obok której nie mogłam przejść obojętnie. Pozytywne recenzje książki, które w ostatnich tygodniach mnożyły się na blogach i literackich portalach, sprawiły, że zapragnęłam przeczytać tę powieść już, natychmiast, przeczuwając, że ta lektura i mnie zachwyci. Czy zachwyciła? Daleka jestem od zachwytu, ale przyznaję, że czytanie pamiętnika siedemnastoletniej Cassandry sprawiło mi wiele przyjemności.

Pierwsze wydanie powieści ukazało się w 1948 roku. Polski czytelnik musiał długo czekać na delektowanie się tą opowieścią, ponieważ dopiero w tym roku książka pojawiła się na naszym rynku wydawniczym. Są tacy, których to wydarzenie zachwyciło, kojarzyli tytuł, czytali Zdobywam zamek w oryginale. Ja należę do grupy osób, które kilka tygodni temu usłyszały nazwisko Dodie Smith (101 dalmatyńczyków nie jest mi obce, ale jakoś nigdy nie zainteresowałam się, kim jest autor książki).

Wydawca sugeruje, że powieść można żartobliwie nazwać blogiem nastolatki z epoki przedkomputerowej. Mnie się to porównanie bardzo podoba, sama żyłam w tej epoce i zapisałam setki stron, więc wiem, jak ważnym i ciekawym zajęciem może być w wieku dojrzewania pisanie pamiętnika. Nigdy nie lubiłam słowa "pamiętnik", bez powodu właściwie, ale Cassandra wielokrotnie w ten sposób określa kolejne notatniki, które stają się niemal najbliższymi przyjaciółmi. Krąg rodziny i znajomych głównej bohaterki jest dosyć wąski, w związku z czym dziewczyna analizuje i przeżywa każde najmniejsze wydarzenie. W konsekwencji czytelnik może oddać się lekturze, w której szczegółowo opisane zostały poszczególne partie dnia. Brzmi sucho i beznamiętnie, ale dziennik Cassandry buzuje od emocji. Nastolatka pisze starannie, poświęca na pisanie dużo czasu, doskonaląc talent literacki. Jej pamiętnik to kronika codziennego życia rodziny Mortmainów - rodziny nieco ekscentrycznej i pewnie dlatego lektura daje tyle przyjemności, nawet przez chwilę nie będąc nużącym odbiciem nastoletnich wrażeń. Siedemnastoletnia Cassandra to słodka, ale jednocześnie rozsądna dziewczyna, spostrzegawcza, momentami naiwna (jak na nastolatkę przystało), ale w tej naiwności pełna wdzięku. To, czego jej nie brakuje, to umiejętność dostrzegania tego, co innym umyka; dar obserwacji.

Mortmainowie mieszkają w okazałym zamku w Anglii, ale prawda jest taka, że są biedni, dokucza im głód i zimno. Stali się mistrzami w stwarzaniu pozorów, bazując na dawnej sławie ojca - autora jednej świetnej powieści. Na szczęście w ich życiu pojawiają się dwaj zamożni Amerykanie, którzy odziedziczyli dom, stojący w sąsiedztwie zamku. Ta chwila zmienia wszystko, a Cassandra skrupulatnie każdy zwrot w historii swej rodziny odnotowuje. Czytelnik obserwuje, jak dorasta narratorka opowieści, choć pamiętnik pisała przez sześć miesięcy. Cassandra z podlotka staje się kobietą, dojrzewa, poznaje czym jest miłość. Pomimo swego wieku potrafi być konsekwentna i rozsądnie oceniać sytuacje. Dokładnie analizuje zachowania bliskich jej osób i wyciąga trafne wnioski. Z jednej strony nastolatka jest czarująco dziecinna, z drugiej - bywa mądrą i doświadczoną kobietą. Na tym pewnie polega urok jej pamiętnika, w którym pozornie przeciwstawne cechy charakteru mieszają się, tworząc ciekawą osobowość. Warto zaznaczyć, że wśród bohaterów powieści odnajdziemy więcej interesujących postaci.

Podsumowując, bardzo przyjemna książka. Wdzięczna jestem autorce, że nie stworzyła cukierkowej historii o biednej rodzinie, której na ratunek przybywają bogaci mężczyźni, zakochując się w pięknych córkach ekscentrycznego pisarza. Zdobywam zamek to pełna uroku i słodyczy opowieść, ale daleko jej do romansu. Bywa gorzko i smutno, ale w ogólnym rozrachunku pozytywnie. I w starym stylu. Nie zestawiłabym tej książki z twórczością Lucy Maud Montgomery, ale Dodie Smith udało się zachować klimat klasycznej powieści.

czwartek, 3 października 2013

Dzieciaki świata.

Martyna Wojciechowska
Dzieciaki świata
G+J, 2013


Dla czytelnika, znającego książki z serii Kobieta na krańcu świata, Dzieciaki... nie będą lekturą odkrywczą, ponieważ wszystkie historie w nich przedstawione były wcześniej publikowane. W nieco innym wydaniu, przeznaczone dla dorosłego czytelnika, ale byłam już w Wietnamie, w Tajlandii i w Afryce. Nie oznacza to jednak, że powrót do tych miejsc nie sprawił mi przyjemności. Uwielbiam książki dla dzieci, które w piękny i ciekawy sposób prezentują obce kultury, inne kraje. Jak Afryka Kazika Łukasza Wierzbickiego, Droga miodowa Stefana Potockiego...

Wszyscy wiedzą, że podróże kształcą, a obcowanie z innością uczy tolerancji. Dzieciaki świata to pięć rozdziałów, z których każdy przedstawia małego mieszkańca danego kraju. Poznajemy: sześcioletniego Zuzu - pasterza z afrykańskiego plemienia Himba; Lien - siedmiolatkę z Wietnamu, której dom stoi na wodzie; Matinę - żywą boginię z Nepalu, noszoną na rękach, ponieważ jej stopy nie mogą się pobrudzić; dziewięcioletniego pucybuta Mebratu, który żyje w Etiopii oraz Mali z Tajlandii. Dzieci, które są narratorami opowieści, wprowadzają czytelnika w świat tradycji, problemów i radości swojego kraju.
Martyna Wojciechowska pozwala nam posmakować codzienności młodych ludzi, pokazując jak różne od naszego jest ich życie, a jednocześnie ucząc, że potrzeby wszystkich dzieci są podobne. Niezależnie od miejsca, w którym dorasta młody człowiek, pragnie być kochany, czuć się bezpieczny, mieć nadzieje i marzenia.

Ta książka to skarbnica wiedzy, atrakcyjnie serwowanej dzieciom. Jest krzykliwie, kolorowo, radośnie. Fotorelacje z wypraw Martyny pięknie uzupełniają ciekawy tekst. Śmiem twierdzić, że książka podsyca podróżniczy głód, rozbudza wyobraźnię, uczy tolerancji i empatii. W trakcie lektury pojawiają się pytania, mnożą zaskakujące reakcje. Ktoś nie ma zabawek? Nigdy nie jadł słodyczy? Ten chłopiec pracuje? A dlaczego dziewczynkę dorośli traktują jak księżniczkę? Czy to możliwe, że chłopiec z plemienia Himba nigdy się nie mył? Dziecku, dorastającemu w kulturze konsumpcyjnej, naprawdę trudno w niektóre rewelacje uwierzyć.

Dzieciaki świata to wartościowa i pięknie wydana książka. Doskonała dla każdego dziecka.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...