Lena Anderson
Lato Stiny
Zakamarki, 2013
Niewiele mnie tutaj ostatnio, ale mam nadzieję, że nadchodzący miesiąc zmieni ten stan rzeczy. Wrócę do pisania, bo do czytania nie muszę. Czytałam cały czas i sobie, i dzieciom. Miałam jednak problem z tym, aby myśli o książkach ubrać w słowa. Lubię pisać na bieżąco, do zaległych przeczytanych lektur zazwyczaj już nie wracam, jak do Chaty Williama Younga, którą miałam ochotę skrytykować na blogu, ale z miesiąca na miesiąc jakby coraz mniej. W rezultacie w ogóle o tej książce nie napisałam. Lista lipcowych i sierpniowych, mniej i bardziej fajnych, książek zrobiła się całkiem pokaźna, a moja mobilizacja do pisania jakoś nie ma ochoty powiększyć swych rozmiarów. Wierzę mocno, że wrzesień będzie obfity w opinie o przeczytanych książkach, o niektórych z nich naprawdę warto wspomnieć na blogu.
Naszym (bo wspominam o książce dla dzieci) letnim numerem jeden było Lato Stiny Leny Anderson. Późno do nas przywędrowała ta książka. Na szczęście nie za późno, by się nią cieszyć i zachwycać. Lato Stiny to ciepła, nieco wietrzna, przepełniona spokojem i radością z prostej codzienności, opowieść dla młodszych dzieci. Właściwie to dwie opowieści (Stina i sztorm oraz Stina i morskie opowieści), w których występują trzy postaci: tytułowa Stina - uśmiechnięta i ciekawa świata dziewczynka, dziadek Stiny, który spokojnie i z dystansem przygląda się poczynaniom wnuczki oraz przyjaciel dziadka Axel, zwany Bujdą, mieszkający na tej samej wyspie opowiadacz niestworzonych historii.
Pozornie nic się na wyspie nie dzieje. Świeci słońce albo wieje wiatr, dziadek łowi ryby, które później Stina z apetytem zajada. Książka Anderson to pochwała prostoty, to powrót do życia bez gadżetów. Dziewczynka jest małym odkrywcą, poszukiwaczem skarbów, zbieraczem. Cieszy ją każdy kamyczek, piórko, patyk. Lato Stiny przypomina o sile wyobraźni i o
tym, ile radości może sprawić dziecku znalezienie na plaży, wyrzuconej
przez morze, skrzynki. Lena Anderson wraca do przeszłości, do czasów bez
komputerów, tabletów i telefonów komórkowych. Można złapać oddech i
nacieszyć się świeżym powietrzem.
Książka zapowiada się uroczo, skojarzyła mi się z Dziećmi z Bullerbyn.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje zdjęcia!
Bardzo żałuję, że na nią nie trafiłyśmy. Uwielbiam takie historie i te ilustracje!!!
OdpowiedzUsuńTo spotkanie wciąż przed Wami. Nic nie stoi na przeszkodzie, by poznać Stinę i jej dziadka:)
UsuńTeż bardzo lubimy :) Piękna jest!
OdpowiedzUsuńTak - i tekst, i ilustracje! Wszystko mi się w tej książce podobało:)
UsuńMieliśmy Stinę i spotkał ją los, o którym piszesz w pierwszym akapicie (jakby żywcem o mnie, z tym że ja powrotu na większą skalę nie przewiduję). Bardzo fajny powrót do czasów własnego dzieciństwa na wsi, gdy przewrócona wierzba robiła za statek czy czołg, a babcia była lekiem na całe zło świata :D I te nieugładzone ilustracje!
OdpowiedzUsuńJest na mojej liście...
OdpowiedzUsuń