Marzena Filipczak w sposób luźny i fragmentaryczny opisuje swą podróż po Azji. Zaczyna od Indii i, w przeciwieństwie do Jarosława Kreta, raczej potwierdza stereotypy.
Od kilku dni znowu jestem w Indiach i znowu wszystko jest proste, fajne, brudne i pełne robaków.
Szczerze pisze o tym, co jej się podoba, a co nie. Nawet jej się w tej podróży nudzi, co wydaje się niewiarygodne.
Trochę mi się nudzi w Malezji, wszystko jest tu normalne i przewidywalne. Jak na Azję oczywiście...
Wiele miejsc zwraca jej uwagę połączeniem kosmopolityzmu i prowincji (np. Malezja, Bangkok) - z jednej strony biurowce, yuppies, autostrady, z drugiej - łódki na rzece jako środek transportu, obnośni sprzedawcy jedzenia, longhouse'y. Autorce nie podobają się nieuprzejmi mieszkańcy Wietnamu i sam kraj, turystyczny i skomercjalizowany.
Ogólnie fajna książka. Ciekawa i łatwa w odbiorze. Jednak, moim zdaniem, mało "przewodnikowa", jak sugeruje podtytuł (co akurat uważam za plus - czytanie typowych przewodników nigdy mnie nie interesowało). Spodziewałam się czegoś więcej, a jest ok.
4.5/6
Z tymi oczekiwaniami już tak jest. Człowiek naczyta się recenzji, usłyszy coś na temat tej czy innej lektury i nastawia się, a później musi się przestawić.
Czytam "Każdy dom potrzebuje balkonu" i nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno czego innego niż dostaję. Jednak nie rozczarowałam się, bo książkę Riny Frank czyta się bardzo dobrze.
Mnie najbardziej do tej książki zachęca... kolorowy autobus ;) Wiem, to kiepski powód, aby coś przeczytać, ale zawsze ;)
OdpowiedzUsuńJa też się spodziwałam czegoś innego po "Każdy dom..." Czekam na Twoją recenzję.