Anna i Krzysztof Kobusowie
Smoki i smoczki. Z dziećmi przez Azję
G+J, 2012
Miał być post o książkach dla starszych dzieci. O Zygmuncie Miłoszewskim, Barbarze Kosmowskiej, Ewie Karwan - Jastrzębskiej. Innym razem. Nie obiecuję, że następnym, ale na pewno kilkanaście słów na temat powieści, które czytam starszej córce się pojawi. Przyznam, że pisanie o literaturze dla dzieci i młodzieży bardzo zaniedbałam, a przecież przez nasz dom przewija się mnóstwo tytułów. Kiedy przeglądam ulubione blogi, traktujące o książkach dla młodszych czytelników, mruczę pod nosem, że czytałam, że lubię, że mogłam coś skrobnąć, ale... nie skrobnęłam. I dziś właśnie pomyślałam, że napiszę o dwóch powieściach i jednym zbiorze opowiadań autorstwa polskich pisarzy, ale po chwili przypomniałam sobie, że nie wspominałam jeszcze o azjatyckiej podróży Ani, Krzysztofa, Michasia, Stasia i Oli...
Lubię jak Anna Kobus pisze. Naprawdę lubię. Tak zwyczajnie, życiowo, z poczuciem humoru.
Mnie do podróży z dziećmi nie trzeba przekonywać. Nigdy nie uważałam, że to trudne czy wręcz niemożliwe do spełnienia doświadczenie. Każdą podróż postrzegam jako przygodę. Po Smoki i smoczki... sięgnęłam chętnie, ponieważ: lubię bardzo tę podróżującą rodzinę (o czym już nie raz i nie dwa wspominałam); ich wcześniejsza książka Namibia. 9000 km afrykańskiej przygody skradła moje serce; autorzy prowadzą fajny portal Mały podróżnik i całkiem sympatycznie opowiadają o swych wyprawach w kieszonkowej serii książeczek Mali podróżnicy w wielkim świecie (lubię, choć życzyłabym sobie nieco bardziej rozbudowanych relacji, ale rozumiem, że taki był pomysł wydawcy, więc pozostaje się cieszyć tym, co jest).
Anna i Krzysztof udowadniają, że dzieci i dwumiesięczna podróż po Azji równa się fajna przygoda. Odwiedzają Tajlandię, Birmę i Kambodżę. Wcześniej, w czasach bezdzietnych, Ania podróżowała po Azji i teraz odwiedza te same miejsca, patrząc na nie z zupełnie innej perspektywy. Z perspektywy dwulatka, którego zatrzymuje każdy kamyczek, który nie wie, jak ważnym zabytkiem kultury jest Angkor. Podróż wygląda inaczej przez sam fakt, że autorzy są rodzicami, a ich dzieci, podobnie jak dzieci Azjatów, machają nóżkami, sikają w restauracji, bezzębnie się uśmiechają. Tubylcy odpowiadają życzliwością i gościnnością.
Książka to nie tylko zbiór ważnych porad dotyczących podróżowania z dziećmi. To opis wspaniałej i ciekawej wyprawy. To kawałek historii każdego miejsca, do którego Kobusowie zawitali. Anna nie pomija milczeniem trudnych tematów - pisze o pracujących dzieciach, o kambodżańskich Polach Śmierci.
Wspólna podróż to piękna przygoda. Tysiące wspólnie spędzonych chwil. Otwieranie dziecięcych umysłów na inność, na rozmaitość kultur, języków, smaków. Rozbudzanie ciekawości. Radość i beztroska, bo w podróży jesteśmy wolniejsi (pod każdym względem), spokojniejsi, bardziej razem. Pełniej.
Książkę kiedyś pewnie chętnie przeczytam. Z czystej ciekawości...teoretycznej ;) Bo praktycznie nie jest mi dane podróżować z maluchami.
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam tytuł, to od razu pomyślałam, że piszesz o Kobusach. Lubię ich książki (tej jeszcze nie znam) i ich samych też. Miałam przyjemność być na spotkaniu z nimi w Poznaniu (relacja gdzieś na blogu), a w Krakowie na Targach udało mi się zamienić z nimi kilka słów. Niesamowicie sympatyczni i pozytywnie zakręceni ludzie. :)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak pisałaś o tym spotkaniu (kojarzę też rozmowę o kolczykach:)). Nie wątpię, że bym ich polubiła:)
UsuńNie znam Kobusów, ale już ich lubię. Znam parę, która z dwójka dzieci byla wszędzie, nawet w Korei Półncnej. Ale pomimo opowieści, że luz i w ogóle super, nadal nie wiem, JAK?? wyprawa nad Bałtyk we czworo bywa dla mnie droga przez mękę! A ja tak lubię podróżować przecież...
OdpowiedzUsuńW Korei Północnej? Wow, to by mi zaimponowało.
UsuńMógłbym się podpisać pod pierwszym paragrafem obiema rękami. Książek czytamy dużo, ale jakoś czasem brakuje ochoty żeby choć zmienić okładkę w "Tata lektor". Ale czytam o. I tak jak Ty czasem mruczę i na mruczeniu kończę :) Całe szczęście osiągnąłem jakieś blogowe zen i ze względnym spokojem przyjmuję do wiadomości myśl, że nie o wszystkim muszę pisać, bo jest mnóstwo ludzi, którzy zrobią (i robią) to lepiej :D
OdpowiedzUsuńO mnie się to blogowe zen coraz częściej ociera. Kiedyś przyłapałam się na tym, że zaczęłam traktować bloga jak obowiązek. Przeczytam tę książkę szybko, bo chcę o niej napisać. Paranoja. Na szczęście doszłam do siebie i teraz spokojnie sobie czytam i spokojnie, kiedy mam ochotę, o lekturze piszę.
UsuńCo nie zmienia faktu, że o książkach dla dzieci chciałabym wspominać częściej.
Mam chęć na tę książkę. Ta rodzinka była na targach turystycznych we Wrocku w tym roku :)
OdpowiedzUsuńTrzeba mieć mega odwagę, by z dziećmi podróżować. Ja wiem, że nie dałabym rady, dlatego podziwiam takie osoby jak Kobusowie, a także autorów bloga "Family without Borders", czyli kolejną podróżującą rodzinkę, która akurat jest w Nowej Zelandii. Mega sprawa :)
OdpowiedzUsuńŚledzę na bieżąco podróże rodziny Albothów, podobnie jak Kobusów. Dla mnie podróże z dziećmi są jak najbardziej możliwe. Wiem, bo praktykuję:) Trzeba się tylko nastawić, że taka wędrówka wygląda inaczej niż ta bez potomstwa u boku i wyluzować.
UsuńCzasem jest tak, że właśnie dzieci motywują do działania i podróżowania. Nie chodzi mi o to, że wędrówki kształcą, ale zbliżają...
OdpowiedzUsuń