Michael Crummey
Dostatek
Wiatr od morza, 2013
Nowa Funlandia, kanadyjska wyspa, to kraina zimna i niegościnna. Mieszkańcy trudnią się przede wszystkim rybołówstwem, a ich egzystencja to wieczne zmaganie się z głodem, chłodem i ubóstwem. Życie to szkoła przetrwania.
Autor Dostatku nie od razu zainteresował mnie swą opowieścią. Nie mogłam, a bardzo chciałam, wtopić się w tę skomplikowaną i surową historię kolejnych pokoleń osadników. Czytałam, ale bez większego entuzjazmu. Dopiero po sto pięćdziesiątej stronie nastąpił przełom, pojęłam kto jest kim i jaką rolę w opowieści odgrywa, i lektura stała się przyjemnością.
Mieszkańcy dwóch rybackich osad mają w sobie rys pierwotny, zwierzęcy, brzydki, a Crummey skupia się przede wszystkim na ich niedolach, jakby w nieprzyjaznym i mroźnym otoczeniu nie sposób było otulić się miłością. Przyroda bywa sprzymierzeńcem człowieka, ale częściej wieje mu wichrem w oczy. Koleje losu osadników są bolesne i przepełnione samotnością, choć wydawałoby się, że na niewielkiej wyspie wszyscy trzymają się razem i nikt nie pozostaje obojętny na los sąsiada. Jednak w małżeństwach próżno szukać wielkich namiętności lub ciepłych uczuć, dzieci rodzą się jedno po drugim, płodzone w zwierzęcych i krótkotrwałych aktach uniesienia. Nienawiść i przeszłe konflikty wyzierają z każdego kąta, zatruwając serca prostych ludzi.
Ważną rolę w społeczności rybaków odgrywają zabobony i magia. Każdy z mieszkańców ma do opowiedzenia niezwykłą, zanurzoną w irracjonalnym świecie, historię. Jednocześnie fascynującą i odpychającą. Na pewno taką, obok której nie sposób przejść obojętnie.
Do pozbawionej linearności fabuły musiałam się przyzwyczaić. Początkowo przytłoczył mnie również ogrom nazwisk, z którymi stykałam się na kolejnych stronach powieści. Potrzebowałam czasu, by ogarnąć drzewa genealogiczne mieszkańców wyspy. Jednak po jakimś czasie Dostatek zatriumfował i porwała mnie surowa, często brutalna i nieprawdopodobna codzienność mieszkańców Paradise Deep i Trzewia.
Powieść Michaela Crummey'a opowiada o kole życia, o nieustannych powrotach, o tym, że przeszłość miesza się z teraźniejszością, tworząc nowe historie, które tak naprawdę są starymi historiami.
Ogrom nazwisk zawsze mnie przeraża (a jak mają nazwiska na tę samą literę, to już istny dramat), ale książki i tak jestem ciekawa.
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawa lektura, choć nie od razu taką mi się wydała. Nie mogłam się wczuć w fabułę, mieszały mi się fakty i nazwiska, ale kiedy już ogarnęłam wiejącą chłodem rzeczywistość wyspy, czytanie sprawiło mi wiele przyjemności:)
UsuńNie wiem czy to rybacka osada, czy też sama Nowa Funlandia, ale zdecydowanie zaintrygowałaś mnie lekturą. Trochę obawiam się o te irracjonalne wątki - no ale może jednak warto spróbować? :)
OdpowiedzUsuńZimna i surowa osada ma w sobie coś przyciągającego, a wątki irracjonalne są tak wtopione w fabułę, że wydają się przystawać do ówczesnej rzeczywistości. Warto spróbować:)
UsuńNie czytałam, ale może kiedyś... :D
OdpowiedzUsuńJak czytam Nowa Funlandia...to myślę Kronki Portowe. I jak Judi Dench mówi o herbacie, a Spacey płacze. NIe czytałam powieści, o której wspominasz, ale bohaterka imię ma ładne;))
OdpowiedzUsuńDawno oglądałam Kroniki portowe i sceny, o której wspominasz, w ogóle nie pamiętam. Muszę sobie odświeżyć ten film, może książkę najpierw przeczytać...
UsuńJaka bohaterka? Wpatruję się w post i wpatruję, i imienia nie dostrzegam:)
Bo ja czytałam oba wpisy. I do obu odniosłam w tym miejscu. Tam była Agnes, a tu Funlandia. Kroniki czytałam raz, ale oglądałam kilka, bo to zdecydowanie film,który mogę wiele razy. I piękna muzyka na dodatek.
OdpowiedzUsuń