Ponad połowa tej książki to wstęp Doris Lessing, wprowadzenie Davida Bradshawa, nota na temat tekstu, przypisy do szkiców Woolf, komentarz do tychże szkiców (palcówek dla przyszłej biegłości pisarki, jak je określiła Lessing) i nota biograficzna. Same szkice zajmują dwadzieścia stron.
Śmiem twierdzić, że wszystkie teksty około - szkicowe są lepsze od tych małych, dziwnych tekściątek, które Virginia Woolf spłodziła w 1909 i które miały nieszczęście gdzieś się zawieruszyć, a my mamy szczęście, bo w tym roku po raz pierwszy je wydano. Jak pisze Bradshaw: to szkice z nowicjatu pisarskiego Woolf; w żadnym wypadku nie jest to cała historia.
Tak, to prawda. To widać, słychać i czuć.
Nie podoba mi się. Nie rozumiem, czym ta książka jest.
3/6
hihihih :) fajnie napisałaś :))
OdpowiedzUsuńdzięki:)
OdpowiedzUsuńjestem pod wrażeniem bezsensowności tej książki;
to jest coś takiego, co można dołączyć do jakiejś innej publikacji, a nie traktować jako osobne dzieło;
:) rozbawiły mnie najmocniej 2 ostatnie zdania :)
OdpowiedzUsuńFajnie ze mozna czasem przeczytac ze cos sie nie podobało :)
na wszystkim zarabia się pieniadze- po to takie książki. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńtak, niestety, czasami o tym zapominam;
OdpowiedzUsuńa to faktycznie bez sensu - dla 20 stron "palcówek" całą książkę wydawać, a niesmak pozostaje ...
OdpowiedzUsuń