Zainteresowała mnie książka, na podstawie której film powstał i chciałam od niej zacząć, bo wolę najpierw zapoznać się ze słowem pisanym, a później obejrzeć ekranizację książki. Stało się inaczej. I nic to, przeżyję.
Nadal chcę przeczytać książkę, bo film oglądałam z zainteresowaniem i z niedowierzaniem, i z uczuciem, i...z wiarą, że to prawdziwa historia. Po obejrzeniu filmu zaczęłam o nim czytać i moja wiara została skopana. Okazało się, że wspomnienia Mishy Defonseca (to pseudonim) są prawdziwe w niewielkim stopniu.
Wojna trwa, a jej rodzice zostają wywiezieni do obozu koncentracyjnego. To prawda. Wszystko, co następuje później to fikcja literacka. Autorka nie żyła wśród wilków i samotnie, w zimnie i mrozie, nie wędrowała. Nie jest nawet Żydówką.
Ani książka, ani film na tym nie tracą. Nawet fikcyjna opowieść o dziewczynce, która dała radę, mimo wielu niesprzyjających warunków (jeśli w ogóle o warunkach można tu mówić) jest przejmująca. I warta obejrzenia. I przeczytania, co zamierzam uczynić, jak tylko trafię na tę powieść.
Filmweb podaje, że w wywiadzie De Wael autorka przeprosiła wszystkich widzów, którzy uwierzyli w jej historię i poprosiła ich o wybaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz