Sonali Deraniyagala
Tsunami
Prószyński i S-ka, 2014
Wobec tej opowieści powinno się milczeć. Brakuje słów, by opisać traumę, smutek, chaos, nieszczęście. Tsunami miażdży czytelnika emocjami, choć jest we wspomnieniach Sonali spokój, nawet wtedy, gdy kobieta krzyczy, gdy oskarża, gdy się poddaje. Co czuje człowiek, który w przeciągu kilkunastu minut stracił najbliższych: męża, dwoje dzieci, rodziców? Jak żyć po takiej katastrofie? O tym opowiada autorka, próbując zmierzyć się z przeszłością, która tak naprawdę nigdy przeszłością nie będzie. Sonali mogłaby wmówić sobie, że oni nie istnieli, ale dowody na ich istnienie są wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzy. I są myśli, wspomnienia, zapachy, te momenty, kiedy byli razem, słowa zapamiętane, linie dotykiem na skórze rysowane... I znowu to, co ważne, ociera się o banał, bo dzięki książce Tsunami dostrzegamy ważność małych codziennych chwil, gestów, spojrzeń, rozmów - tych, które giną w natłoku zdarzeń i obowiązków. Sonali miała męża i dwóch synów, i nagle, z dnia na dzień, została sama. Przestała być żoną, matką i córką. Życie jej umknęło, bo życiem była rodzina. Zamknięta w ciemnym pokoju, pusta w środku, pragnęła umrzeć. Jednak obok byli ludzie, którzy jej pomogli i, choć nigdy nie zrozumieją jej cierpienia, nigdy nie doświadczą takiej ciszy i takiego bólu, to utrzymali ją przy życiu.
Wspomnienia Sonali są szczere, pozbawione sentymentalizmu. To nie jest lament kobiety, to studium utraty. Pisanie książki było dla autorki terapią. Dla czytelnika Tsunami jest zawołaniem, by kochać, być razem, doceniać drobne przyjemności, nie złościć się o bzdury, nie skąpić uśmiechu i czułych gestów. Nigdy nie wiesz, kiedy twój świat stanie się kaleki. Rację miał ksiądz Twardowski, gdy pisał swój wiersz.
Choć książka Deraniyagali opisuje wielką, niepojętą wręcz, tragedię, to jednocześnie jest apoteozą życia. Wspomnienia autorki to zlepek chwil, wyrwanych codzienności. To uśmiech dziecka, złość na syna za ukradkowe jedzenie niezdrowych czipsów, zapach koszuli męża, smak ulubionych potraw, kłótnie w samochodzie, wspólne wycieczki. Czytając książkę momentami nie mogłam złapać tchu, patrząc na śpiące obok córki. Potrzeba, by je przytulić, pocałować, dotknąć była ogromna, nie do przełożenia na później.
Myślę, że nie zapomnę opowieści Sonali...
Ma tę książkę na oku od dawna, ale boję się jej treści... Czy dam radę, czy nie zmiażdży mnie psychicznie...
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Annie omijam na razie szerokim łukiem biblioteczną półkę z "Tsunami", ale może przydałby mi się taki kop i odczytanie jej jako, jak to nazwałaś, zawołanie. Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńBoję sie takich książek. Zdecydowanie muszę mieć nastrój by po nie sięgnąć - jak w przypadku Chustki czy Zorkowni.
OdpowiedzUsuńCzytałam i byłam również pod ogromnym wrażeniem. Będąc matką nawet nie próbowałam sobie wyobrazić jej rozpaczy. Straszna ale jednocześnie dająca bardzo do myślenia książka. I masz rację, jej przesłanie jest oczywiste: kochajmy, szanujmy, cieszmy się każdą chwilą z bliskimi. Polecam każdemu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to nie jest książka, której należy się bać. Przy całej tragedii, jakiej dotyka, nie wprowadza czytelnika w stan smutku. Daje do myślenia, ale takie myślenie każdemu może wyjść tylko na dobre.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak przeżywałaś "Chustkę", Jagodo, ale mnie opowieść Joasi nie przytłoczyła.
Może, kiedyś, jeśli znajdę wśród bibliotecznych półek to pewnie chciałabym ją przeczytać. Teraz to chyba nie jest dobry czas, kiedy utrata bliskiej osoby i ukochanego stworka-królika kilka dni potem, stała się moją rzeczywistością. I tylko z jednego się cieszę, że mam w sercu zapisane wspólne chwile. Chociaż jeszcze jest za wcześnie by do nich zajrzeć.
OdpowiedzUsuń